Obserwatorzy

piątek, 26 grudnia 2014

Witając Panią Zimę

- Mamo! Spadł śnieg!! - wyrwał mnie z błogiego snu entuzjastyczny krzyk starszego syna. Przebudzona gwałtownie, w pierwszej chwili pomyślałam o nielubianym budziku ale dźwięk dochodził zdecydowanie z innego miejsca pokoju. Pamiętam tylko, że coś pomajaczyłam w pół śnie na zasadzie potakiwania i zasnęłam na nowo. Usiadłwszy rano na łóżku przyjrzałam się białemu widokowi jaki roztaczał się z moich dwuskrzydłowych drzwi balkonowych na całą działkę.
- Spadł śnieg. - Pomyślałam z lekką nutą tęsknoty za jeszcze wczorajszą zielenią. Pani Zima zdecydowała się jednak odwiedzić nas, chociaż w ostatni dzień świąt... Ale moje poranne refleksje poszybowały w zupełnie innym kierunku. Do nocnych odwiedzin syna. Jego zdumienie, entuzjazm zmuszający go do podzielenia się ze mną , w środku nocy tym odkryciem, jest niezbitym dowodem jak wewnętrznie przeżywał świąteczną pogodę, brak śniegu. Mimo rozmów ze sobą, przebywania pod jednym dachem nie wiedziałam o tym. W sumie nie musiałam... ale zdałam sobie sprawę, jak we współczesnym świecie mało się ze sobą rozmawia. Dawniej, z braku telewizji, komputera współmieszkańcy więcej ze sobą rozmawiali i siłą rzeczy z potrzeby wyszukiwania tematów do rozmów i taki temat zostałby omówiony. Taki niby drobiazg a ile informacji w sobie zawierał. I jak wiele spraw ważnych i mniej ważnych umyka nam? Ile tak naprawdę tracimy z pozbawiania się możliwości do spędzania wspólnego czasu na zwykłej rozmowie?


wtorek, 23 grudnia 2014

Święta, święta...

Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia chyba przejdą do historii ze względu na swoją pogodę. Już bywały biezśnieżne święta ale jeszcze nie było tak ciepłego grudnia jaki jest w tym roku na Mazowszu. Dzisiaj nasunęła mi się  taka refleksja, że znudzeni zimową porą, jej trudnościami, z powodu jej braku będziemy dość szybko tęsknić za tą bielą, jasnością nocną, skrzypieniem śniegu pod butami i wieloma innymi rzeczami z nią związanymi jak prozaicznymi gwiazdkami płatków śniegu. Taka uroda człowieka, że jak coś ma to nie umie tego docenić, kiedy to traci... przemija, tęskni za tym i odczuwa tego brak. Ja jeszcze tego braku nie odczuwam, ale taka właśnie refleksja mi się nasunęła. Jutro Wigilia...


niedziela, 14 grudnia 2014

Moja prywatna przestrzeń

,,Szaro, buro i ponuro" za oknem do tego stopnia, że spoglądając w kalendarz tak do końca nie jestem pewna, który to dzień tygodnia, która to niedziela grudnia... dobrze, że ten czas odlicza dodatkowo wieniec adwentowy bo naprawdę można by się zagubić. Chociaż w tym roku święta przypadające na czwartek i piątek, w kalendarzu wprowadzają pewien chaos niezgodności z trzecią świeczką palącą się i informującą o trzeciej niedzieli... przymajmniej dla mnie. To takie moje przemyślenia poranne. W każdym razie skoro to, co jest za oknem nie nastraja mnie do jakiejś refleksji to postanowiłam rozejrzeć się po swoim domu... Pomyślałam sobie, że tu w tym moim ,,misz - maszu" (,,mixed"), na pewno coś się znajdzie do opisania ... I rzeczywiście. Przypomniało mi się, że chciałam napisać o mojej nietypowej kolekcji, czy raczej składziku, którym zapełniam swoją prywatną przestrzeń. Czas oczekiwania jest bardzo dobrym momentem na pewne przemyślenia, wspomnienia... dobrze jest choć na chwilę zatrzymać się i zastanowić się nad tym co nas otacza i wiedzieć, dlaczego właśnie to nas otacza.

wtorek, 9 grudnia 2014

Świąteczna girlanda

Tyle się naoglądałam pięknych ozdób świątecznych i przepięknie już wyglądających pokoi na zaprzyjaźnionych blogach, że i sama zapragnęłam coś mieć już u siebie. Zaczęliśmy rzeźbić w niedzielę. Nie jestem skora do kupowania ozdób, bo tak jak zachwycają mnie w sklepie czy u kogoś, tak jakoś... no nie jest to prosta sprawa u mnie.   Oczywiście! - każda z Was zaraz powie, bo przecież u mnie nic nie może być od tak... ,,po Bożemu".  Zawsze musi być na opak. I rzeczywiście... ale wynika to z naprawdę banalnie, przyziemnej rzeczy...  może i miałabym cały dom przyozdobiony różnymi ozdobami świątecznymi... w sumie we wcześniejszych latach tak miałam... ale dość szybko zdałam sobie sprawę, że czym więcej tego narozstawiam to potem po świętach muszę to wszystko po składać... i tak jak na rozstawianie jest dużo chętnych i mnóstwo pomysłów tak potem na sprzątnięcie tego już nie koniecznie. I tak każdego roku jest tego coraz mniej... i mniej... Ale jedna rzecz się nie zmienia, a mianowicie przybranie świąteczne klatki schodowej a dokładniej poręczy schodów ciągnących się od piwnicy po dwie kondygnacje w górę.

środa, 3 grudnia 2014

Zwierzenia koszyczka

To było zaraz po obiedzie. Gospodarz leniwie przeciągnął się, spojrzał przez okno mrucząc coś pod nosem i położył się na kanapie na małą poobiednią drzemkę, kiedy zza okna dobiegł warkot nadjeżdżającego samochodu. To gospodyni z synem wróciła do domu. Nie zdawałem sobie  wtedy sprawy spokojnie siedząc wysoko na regale, że ta chwila będzie dla mnie początkiem zmartwień i niepokoju. Za oknem ucichło i po chwili rozległy się kroki… ciężkie kroki… zbyt ciężkie jak na codzienne zakupy, czyli znów gospodyni coś ,,przytargała” do domu. W salonie, tuż przy kanapie postawiono skrzyneczkę - podnóżek.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Czas adwentu

Wieniec adwentowy to  naprawdę świetny wynalazek jak ma się problemy z zapamiętywaniem tych wszystkich nazw świątecznych okresów. Przynajmniej ja do tych osób należę. Odkąd pojawił się w naszym domu wieniec adwentowy nazwa sama utrwaliła się w pamięci i chłopcom lepiej przyszło przyswoić nazwę i zrozumieć ten czas oczekiwania. Mnie najbardziej podoba się to, że wykracza poza współczesny, dziecięcy schemat świąt: choinka, Mikołaj i prezenty. Wieniec adwentowy przebija to i to jest moim zdaniem w nim najpiękniejsze... A pojawił się jak zwykle przypadkowo. Czy u Was też wiele rzeczy wydarza się samo, jakby nie bezpośrednio za Waszym zamysłem? Często nazywa się to przypadkiem, ale w moim przypadku, ten przypadek nie do końca jest przypadkowy. Czym jestem starsza i czym dłużej się nad tym zjawiskiem ,,moich przypadkowości” zastanawiam to dochodzę do dziwnego wrażenia, że to coś innego… zupełnie innego. Po prostu jakoś tak za dużo jest tych przypadków… ale o nich pisać nie zamierzam przynajmniej na razie. 

niedziela, 30 listopada 2014

Ogród w kratkę

Nie wiem dokładnie kto kicha mi w ogrodzie rzucając delikatne smugi śniegu, czy to pani Jesień nam się zaziębiła, czy to już pani Zima nadchodzi ale coś ze zdrowiem jest nie tak? W każdym razie, delikatne malowanki płatkami śniegu miałam, co jest tutaj dość rzadkim zjawiskiem, raczej jak już pani Zima przybywa do nas to w śnieżnym orszaku i w ciągu jednej nocy otula wszystko grubą warstwą białej pierzynki. Skoro tak się nie dzieje to postanowiłam na wszelki wypadek okryć mocniej moje rabaty i to wszystkie nawet te, które tego okrycia nie potrzebują. Na zakończenie listopada jeszcze post z prac jesiennych się trafił...

środa, 26 listopada 2014

Kozy

Oczarowana kózkami z bloga  Moje życie na wsi i ja sama postanowiłam zaprezentować moich sąsiadów i być może ojca przyszłych dzieci naszej Melci (fotka 1) jeśli oczywiście kawaler stanął na wysokości zadania. A oczarowywać się  wcale nie musiałam długo bo przecież uwielbiam kozy. O mojej kózce już pisałam tutaj Już wcześniej myślałam o takim poście, w którym przedstawiłabym nie tylko rogate przyjaciółki ale i kawalera o niesamowitych rogach, mimo młodego wieku,  ale jakoś tak... ciągle coś innego przychodziło mi do głowy, ale tym razem, silny impuls z obserwowanego bloga dopiął swego. Przy  tej okazji powieje troszkę latem bo zdjęcia robione są w sierpniu, więc wręcz bije po oczach piękna, soczysta zieleń.  

niedziela, 23 listopada 2014

Jesienny zapach lasu

Obudził mnie słoneczny poranek. Najpierw widok rozjaśnionego pokoju mnie zdziwił bo przez trzy tygodnie pochmurnych dni zdążyłam zapomnieć jak wygląda świat z promieniami słońca. Dlatego, nim wyskoczyłam z łóżka wiedziałam, że wybiorę się na spacer... tylko gdzie? Wokoło mnie pola, łąki i las... las... więc może do lasu? W końcu dawno mnie w nim nie było. Kiedy tutaj zamieszkałam i patrzyłam na las oczami znudzonej Warszawianki, imponujących rozmiarów obszar z drzewami niewiele miał mi do zaoferowania. Ścieżki były zbyt wąskie, drzewa zbyt chaotycznie ,,posadzone". Nijak się miał do przepychu sztucznych nasadzeń parkowych w jakich bardzo często bywałam. A co najważniejsze, tam ciągle coś się działo. Dużo ludzi spacerujących, śmiech biegających dzieci... różnorodnie posadzona roślinność tworzyła urzekające kompozycje kolorystyczne lub naturalne rzeźby...nie wspominając o imponujących rzeźbach ludzkich rąk i wyobraźni. A las... ,,las jest ciągle taki sam, nic się w nim nie zmienia, nic się w nim nie dzieje" . Moje własne słowa, które tak często powtarzałam, że zapadły już w mojej pamięci. Uśmiecham się teraz do siebie... do tych myśli i snując nić filozoficzną powiem, że nadal się z tym zgadzam... po części...

piątek, 21 listopada 2014

Stołeczek

Przy okazji przemalowywania mojego pierwszego mebelka w życiu tutaj , załapał się mój stołeczek z dziecięcych lat. Jest to stołeczek i zarazem skrzyneczka na drobiazgi. Przechowujemy w nim akcesoria do czyszczenia butów. Zakupiła go moja mama... z bratem uczyliśmy się na nim wiązać buty, był moim osobistym pomagierem do zapalania światła, a raczej do sięgnięcia włącznika... Moje dzieci uczyły się na nim wiązać buty i w bloku też używały go do włączania światła... aż się uśmiechnęłam ile to już lat jest z nami i nam dzielnie pomaga. Tutaj już tylko pełnił rolę siedliska w korytarzu do zakładania butów bo zamontowaliśmy włączniki na wysokości łokcia aby dzieci bez problemu dosięgały a ja mając zajęte ręce, mogła po prostu włączyć zgiętym łokciem. Bardzo wygodna sprawa.

sobota, 15 listopada 2014

Parapetowy ogród

Ile ludzi tyle upodobań, ale to dobrze, dzięki temu ten świat jest taki piękny, dzięki czemu i sam człowiek może wiele skorzystać i się rozwijać, czerpiąc radość z pasji różnorodnej formy tworzenia ...  Skąd takie myśli filozoficzne już w pierwszym zdaniu? Zastanawiając się jak zacząć wątek na temat moich roślin doniczkowych, przypomniał mi się przyjaciel, który nie lubi kwiatów w doniczkach. Jest zwolennikiem patrzenia na nie w ich naturalnych środowiskach a nie ograniczonych w ciasnych ,,domkach". Ja znów nie przepadam za kwiatami ciętymi patrząc na nie, jakby to ująć z dość podobnego powodu  za to rośliny doniczkowe były ze mną od zawsze i przyznam się, że podejście mego przyjaciela do nich, mocno utkwiło mi w pamięci, bo ja sama nigdy tak o nich nie myślałam. Wręcz przeciwnie wydaje mi się, że kwiatom w odpowiedniej doniczce jest wręcz dobrze i są szczęśliwe. O czym chyba same mówią, pięknie kwitnąc.

wtorek, 11 listopada 2014

Berberys & tawuła japońska

Dziś będzie o jesiennych kolorach w moim ogrodzie z tego roku i zeszłego, gdyż wcześniej o tej porze to już albo leżał śnieg, albo mrozek wszystko otulił niczym Morfeusz do snu... długiego. W tym roku mogę dość długo popatrzeć na przebarwiające się krzewy, które z tą myślą sadziłam wokół domu kilka lat temu. Moją miłością są berberysy (berberis) purpurowe ale i te zielone bardzo lubię, które przebarwiają się na kolor złocisty... Kiedyś trafiłam artykuł o kolorowych ogrodach stworzonych poprzez kolorystykę liści, łodyg, faktur roślin i bardzo mnie to zainteresowało. Zachwalane były właśnie berberysy, które mają różną kolorystykę, a połączenie purpurowych z żółtymi utworzą gotową, prawie całoroczną kompozycję. Pewna próbka takiego doświadczenia jest właśnie u mnie i przyznać muszę, że bardzo mi się podoba.

niedziela, 9 listopada 2014

Karmnik

Czytając  na blogach miłośników ptaków o przygotowaniach do zimy, postanowiłam odświeżyć i nasz karmnik. Nadarzyła się okazja aby tym samym umożliwić dziecku  włączenie się do tego, aby nie tylko miało świadomość, że należy ptakom zimą pomagać, ale również żeby zrobiło coś dla nich tak od siebie. Myślę, że taka praca przy malowaniu karmnika bardziej zapadnie w jego pamięci niż jakakolwiek rozmowa na ten temat czy lekcja multimedialna. Choć na pewno rozmowa na ten temat jest bardzo ważna i uwrażliwia młodego człowieka na otaczający go świat i przyrodę.


środa, 5 listopada 2014

W promieniach listopadowego słonka



- Ciepła  jesień tego roku. – Zagadną do mnie sąsiad, dojrzawszy mnie na tarasie, wywieszającą pranie. Podniósł się, przeciągnął mocno prostując plecy i nie czekając na moją odpowiedź sięgnął po motykę i zajął się dalszą pracą w warzywniku.
A ja, jak to ja… zadumałam się nad tym stwierdzeniem rzuconym od tak sobie do mnie czy do samego siebie? W każdym razie trudno się z tym nie zgodzić. Nie pamiętam abym ostatnimi czasy wywieszała pranie na dworze w listopadzie. O tej porze to rok rocznie już ostro paliliśmy w piecu. A dziś drzwi tarasowe z lekka rozchylone bo ciągle z praniem latam w tę  i we w tę, nadziwić się nie mogąc, że schnie. Od września z niepokojem obserwuję nowych sąsiadów, którzy dom stawiają i do dnia dzisiejszego dach nie jest ukończony docelowo ani papą chociaż okryty, a przecież zaledwie dwa lata temu w połowie października już zimę mieliśmy ze śniegiem i mrozem. Wprawdzie już przymrozki poranne nas nawiedzają… ale jakiś dziwny ten listopad…

poniedziałek, 3 listopada 2014

Uprawa pod folią i nietylko

Jest to dalszy ciąg mych opowieści a raczej bajenia na temat tego co by się chciało a co się udało zrobić, czyli na temat naszych upraw, które zapoczątkowałam w tym temacie dynie . A kontynuować zamierzałam właśnie w kolejnym, takim ogólnym już. Z dwóch powodów. 
Po pierwsze jestem ogromnie duma z naszych osiągnięć uprawowych, są to dla nas osiągnięcia na skalę wręcz światową, jeśli nie rzecz, że kosmiczną, gdyż nie mamy absolutnie żadnego doświadczenia ani w uprawach ani w  okiełznaniu gleby ilastej, która nie za bardzo nadaje się  pod uprawy, a jeśli się nadaje to wychodzi tylko nasza totalna niewiedza w tym temacie. Po drugie, jeśli o tym tak szumnie napiszę i zajrzę w zimowy wieczór to może natchnie mnie na dalsze, szersze kroki w tym kierunku z wiosną, bo zapał to ja mam przede wszystkim zimą i na ambitnych planach się niestety kończy... :/  To jest fotka z września a pomidorki do niedawna jeszcze  dojrzewały w foliaku. W tym roku rzeczywiście dopasowała im pogoda a podlewanie gnojówką z pokrzyw na pewno je wzmocniła.


niedziela, 26 października 2014

Jesienny kącik

Świat się kręci - ja wraz z nim, świat zwariował - ja ... ;) 
I właśnie aby nie popaść w ten obłęd, odkąd pamiętam robię większe lub mniejsze rewolucje w swojej codzienności mające za zadanie jakby odciąć mnie do tego coraz koszmarniejszego pędu ku... nie wiem czemu. I wątpię aby ktokolwiek umiał odpowiedzieć na to pytanie tak szczerze i pewnie na sto procent. Buduję sobie różnego rodzaju zapory, osłony przeciw temu szalonemu pędowi.  Składają się one z przeróżnych rzeczy, mogą to być przedmioty, może to być nastrój chwili, może to być czas spędzony z kimś bliskim, ale łączy je jedno - noszą w sobie ładunek radości i przyjemności chwili dla mnie. Jeśli nawet nie zatrzymania się przez kilka chwil to chociaż ostrego zwolnienia.

czwartek, 23 października 2014

,,Jak pies z kotem"

Z nutą filozoficzną zacznę ten post ponieważ zdarzają się rzeczy, które tylko na pozór wydają się być zaskakujące i nierealne.  Zabierając zwierzę do domu tak naprawdę zabiera się również jego bagaż przeżyć, doświadczeń, obaw i traum i zapis genetyczny, o którym tak często się zapomina, a tak naprawdę to on ma najwięcej do powiedzenia i to on rządzi organizmem w części fizycznej jak i psychicznej... mądrze zabrzmiało ale loty zniżamy gwałtownie bo jest to tylko wstęp do historii, którą chcę opowiedzieć. Wstęp, który ma jedynie za zadanie wyjaśnienie pewnego zjawiska jakie miałam okazję obserwować, w jakiś sposób też doświadczać i przeżywać.

poniedziałek, 20 października 2014

Zakochana w marcinkach...

Podczas spaceru po działce przysiadłam przy jednej z wielu kęp marcinków aby posłuchać październikowego brzęczenia owadów. Ledwo przycupnęłam, jak przybiegł kociak i bezpardonowo (no problem) wskoczył mi na kolona, potem z ramion na samą głowę i zwieszając się zaczął mruczeć mi wprost do ucha. Chyba stęskniła się  za mną, to tegoroczna kotka Zora. Dobrze, że pszczoły i osy nic nie robią sobie z obecności kota bo by nic z tej mojej obserwacji nie wyszło. Przyznać muszę, że przepięknie wyglądają latając z kwiatka na kwiatek. Moje kępy marcinków należą do dzikiej odmiany, którą zastałam już tutaj i pieczołowicie pilnowałam aby nic się jej nie stało podczas budowy, gdyż została wytępiona przez sąsiadów i marne byłyby szanse na jej odtworzenie. Na szczęście i jej zależało na przetrwaniu więc dzielnie obie stałyśmy na posterunku. 

sobota, 18 października 2014

Malowane grzybki

Uwielbiam prace plastyczne z dziećmi, szczególnie swoimi. Jako pozytywnie nakręcona na eko (ecology), bardzo lubię wykorzystywać materiał z odzysku. Dla mnie najwspanialszym materiałem do prac z dziećmi szczególnie z różnymi poważniejszymi dysfunkcjami jest tektura pozyskana ze zwykłych, niepotrzebnych pudełek tekturowych. Można z nich zrobić niesamowite rzeczy czy pomoce dydaktyczne. Nasze tekturowe grzybki robiliśmy już we wrześniu i przez cały ten czas zastanawiałam się czy wstawiać tutaj artykuł o nich. Bo dla wielu osób nie jest to nic nadzwyczajnego, nic spektakularnego. I będzie miał rację. Ale jak to mówią w prostocie siła. ;) I może komuś się ten pomysł przyda albo będzie zalążkiem czegoś nowego. 

wtorek, 14 października 2014

Jesienny bukiet

Patrząc dzisiaj z zachwytem  na deszcz spadających liści na mojej działce pomyślałam sobie, że najwyższy już czas zrobić jesienny bukiet. W końcu spadające liście z drzew są najlepszym dowodem na to, że pani Jesień zadomowiła się już na dobre i wzięła w swe władanie świat. I trzęsie tymi naszymi drzewami ile tylko pary w rękach jej starczy, to dopiero z niej siłaczka! Przepraszam, czasami znosi mnie ku bajkopisarstwu :). Zadziwiające jest to i dla mnie samej, że robię jeden bukiet. Tylko jeden, jakby na jeden starczało mi weny. Nie wiem. Ale dzięki temu  bez problemu udało mi się pozbierać fotki z poprzednich lat, aby tutaj je wstawić. Głównie jesienny bukiet pojawia się w październiku i stoi ... jeśli technicznie da radę, do świąt, czasami dłużej. Każdy kolejny różni się od poprzedniego bardziej lub mniej w zależności w jakim jestem nastroju przy jego tworzeniu. A powstaje właśnie z myślą o mnie i jest dla mnie, czymś prywatnym, czymś co ma mi poprawić humor.


sobota, 11 października 2014

Jesień życia


Przycupnięta w moim kąciku rozmyśleń nad otaczającą mnie zwykłą doczesnością, wsłuchując się w ciszę nocną i patrząc na rozgwieżdżone niebo i przelatujące co i rusz samoloty znów zaczęłam dumać nad sprawami ważnymi i mniej ważnymi... 
Na tym świecie wszystko ma wiele oblicz, nawet jesień...  Jesień w przyrodzie, która nie zawsze idzie w parze z kalendarzową, tak na marginesie mówiąc to do tej pory mam problem z zaakceptowaniem informacji, że do połowy grudnia jest jeszcze jesień. Jesień życia, która dosięga każdego z nas jeśli tylko dane jest nam osiągnąć odpowiedni wiek. I tu o akceptacji albo i nie, nie ma mowy, spada na nas jak grom z jasnego nieba i albo się z tym pogodzimy, znajdziemy pozytywne strony tego stanu ducha i ciała albo ,,zginiemy marnie" pochłonięci zgryzotami, żalem i tęsknotą za tym co minęło bezpowrotnie... ale nie o tym chcę pisać... Jesień życia jest jak laur na głowie upleciony z  trosk, przeżyć i zebranej mądrości, niczym zwieńczenie naszego życia. Bogactwo, którego nie do końca i nie każdy potrafi docenić i wykorzystać dla dobra na przykład najbliższych mu kochanych osób, dla których przecież tak wiele stara się dobrego zrobić...

środa, 8 października 2014

Ogród botaniczny w Powsinie

Troszkę minęłam się z kalendarzem... mamy już październik a ja o wrześniowym czasie pisać będę ale w końcu ,,szczęśliwi czasu nie liczą" a ogólnie do takich osób się zaliczam, więc wszystko jest w jak największym porządku i ładzie... a obsuwa niewielka przecież ;)
Tuż pod Warszawą w uroczej miejscowości zwanej Powsinem mieści się Ogród botaniczny zajmujący obszar około 40 ha. Nie jest to zwyczajny ogród botaniczny, należy bowiem do Polskiej Akademii Nauk. Głównym jego zadaniem jest hodowanie, rozmnażanie i zachowanie roślinności przede wszystkim polskiej, ale w szklarni znajdują się też i rośliny zagraniczne. O nich kiedy indziej, dziś zapraszam na wrześniowy spacer po tym ogrodzie, który jest udostępniony dla miłośników przyrody już od przeszło dwudziestu paru lat. (bezpośredni link do strony ogrodu link

sobota, 27 września 2014

Z wizytą w ZOO

W zeszłą sobotę wybraliśmy się do najbliższego Ogrodu Zoologicznego, który mieści się w Warszawie. Od dzieciństwa jest to moje ulubione miejsce, do którego chodzę kiedy tylko nadarzy się okazja. I miłość do tego miejsca chyba zaszczepiłam samoistnie u moich dzieci, co mnie ogromnie cieszy. To właśnie mój Miś zaproponował tę wycieczkę stęskniony za tym miejscem.  Myślę sobie, że odwiedzając go bardzo często zawsze bym coś nowego zauważyła, coś przykułoby moją uwagę i wyszłabym z nowymi doznaniami ponieważ zwierzęta każdego dnia zachowują się inaczej. Tak jak my reagują na zmianę pogody, na otoczenie. Tworzą sobie w tym sztucznym środowisku swój własny plan dnia z przeróżnymi scenariuszami dostosowanymi do stałych rytuałów określonych przez człowieka. Od lat nurtuje mnie pytanie, co one myślą patrząc tak na nas - zwiedzających? Jedni są hałaśliwi, inni milczący, mniej lub bardziej kolorowo ubrani. Zwierzaki o dwóch nogach... My przychodzimy oglądać je a One mają okazję poprzyglądać się nam. Najczęściej odwiedzamy go koło południa, tuż przed południem lub wczesnym popołudniem a tym razem wybraliśmy się rano. Dla moich dzieci było to nowością. Specjalnie wstaliśmy rano aby dotrzeć na porę porannego karmienia...

wtorek, 23 września 2014

Żółty, jesienny liść...

I mamy kalendarzową jesień... pomyślałam sobie, że wypadało by ją jakoś przywitać. Mimo iż nie przepadam za nią, chociaż do nielubianych pór roku zalicza się zima. Jesień jest przeze mnie jedynie niedoceniana z prostego psychologicznego powodu, że przypomina mi o nadchodzącej zaraz po niej zimie i stąd nie jest oczekiwaną, wypatrywaną słowem mile widzianą. Niechęć do białej pory roku jest tak silna, że bez względu jak urocza i bajecznie kolorowa jest jesień to docenianie jej piękna jest dla mnie trudne. Ale i mnie udaje  się nią zachwycić przez małą chwilkę i w wyjątkowych zdarzeniach przyrodniczych. Podziwiam ludzi, którzy umieją cieszyć się wszystkimi porami roku. Dziś chciałabym napisać o czymś, co mnie od lat zachwyca  właśnie w jesieni bo jest to  ściśle zespolone z jej porą roku. A mianowicie deszczem jesiennych liści. Zjawisko dla mnie tak piękne, że nie mogę sobie odmówić corocznej przyjemności popatrzenia na nie.

niedziela, 21 września 2014

Wrześniowy spacer...

Wrzesień tego roku jest piękny.  Ciepłe, słoneczne dni zachęcały wręcz do czynnego  spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu. Jednych do prac ogrodowo-działkowych innych do wycieczek rowerowych lub zwiedzania pięknych miejsc i na pewno wielu jeszcze innych rzeczy... Mnie do spacerów… Uwielbiam spacerować i obserwować otaczający mnie świat. Tu gdzie obecnie mieszkam to przede wszystkim przyrodę bo pewnie najprościej. Jest po prostu na wyciągnięcie ręki a potrzebną aparaturę zmysłów do obserwacji mam to szczęście, automatycznie nosić ze sobą wszędzie. Jest to dar, który bardzo często jest przez nas niedoceniany.

piątek, 12 września 2014

Leśna rewia mody

Wrzesień, wszyscy rozprawiają o grzybach więc ja nie będę gorsza... choć będzie jak zwykle ciut inaczej.  Wspomniana mgła pojawiająca się tutaj wraz ze schyłkiem lata jest wręcz wyczekiwana przez wszystkich grzybiarzy. To właśnie za jej sprawą, a przynajmniej w dużej mierze jej zawdzięcza się wysyp dorodnych grzybków w tutejszych okolicznych lasach. ,,Grzybobranie" - nazwa  kojarząca się ze zbieraniem grzybów rosnących przede wszystkim w lesie i tym razem jak najbardziej do tego lasu pójdziemy w poszukiwaniu owego ktosia (someone) w kapeluszu ale spojrzymy na niego ciut inaczej... jak zwykle na tym blogu :) I tym razem na ściółkę leśną spojrzymy przez okienko aparatu fotograficznego. 
Bez względu z jakim nastawieniem idziemy do lasu na grzyby, pamiętać należy aby nie niszczyć tych, których nie zbieramy. Na przykład muchomory czerwone w białe kropeczki są lekarstwem dla saren i innych zwierząt kopytnych. To że akurat dla człowieka jest coś trujące nie znaczy, że dla innej istoty nie będzie lekarstwem czy pożywieniem.  Fashion show in the forest.

środa, 10 września 2014

Utkane z mgły

Jakby na to nie patrzeć to mamy już jesienną aurę. Schyłek lata, kwitną późne odmiany kwiatów, jest chłodniej a przede wszystkim dzień jest krótszy a my stajemy się bardziej senni i apatyczni. W końcu do kalendarzowej jesieni zostało już kilka zaledwie dni. U mnie już liście z wolna żółkną a co po niektóre opadają, ścieląc się na zielonym jeszcze dywanie w ogrodzie... Ale przede wszystkim wraz ze schyłkiem lata powróciły poranne mgły. Są tutaj nieodzownym zwiastunem nadchodzącej już jesieni. Osnuwając działkę i najbliższą okolicę co parę dni albo i co poranek wrześniowy delikatną albo grubą mgiełką. Nie sposób tak gwałtownej zmiany pogody nie dostrzec i nie zacząć myśleć o nowej porze roku jaka puka już do mych drzwi...

poniedziałek, 8 września 2014

Rankiem w kurniku

Zawsze wydawało mi się, że na wsi gospodarze pierwsi wstają, tak jak to było w przypadku moich miejskich zwierząt, które smacznie sobie spały, gdy ja byłam już na nogach. Na pewno tak bywało w gospodarstwie mego wuja, który wstawał jeszcze nocą aby oddać pełne bańki mleka pracownikowi mleczarni. Mnie się udaje wstać przed zwierzętami późną jesienią lub zimą, kiedy to dzień późno wstaje. Mowa oczywiście o kurnikowych mieszkańcach.  Kiedyś nawet z latarką zajrzałam do nich wpuszczając trochę zimnego powietrza, to co poniektóre z lżejszym snem, zaspanym oczkiem łypały na mnie, zastanawiając się po co tu przyszłam? lub może nawet, kim w ogóle jestem? Stroszyły piórka na powrót, poprawiały się na grzędzie i głowę skrywały w piórka lub po prostu zamykały oczy biorąc mnie za jakąś niegroźną, senną zjawę jedynie. Wiosną i latem wstanie przed nimi jest  niemożliwe. Nawet o brzasku dnia stojąc na balkonie słyszę pierwsze piania dobiegające z kurnika. A mam obecnie trzy koguty więc przekrzykują się w pianiu jak tylko mogą, chociaż zauważyłam, że pewna hierarchia panuje i na tym polu. Dziś  będzie o poranku w kurnikowym wybiegu, dlaczego? Nie wiem...tak jakoś mnie natchnęło...może dlatego, że lubię wcześnie rano wstać i o poranku jest tak pięknie, rześko? Budzi się nowy dzień, nowe nadzieje, nowe plany... nowy kolejny niepowtarzalny dzień w naszej rutynowej codzienności. :)

sobota, 6 września 2014

Dworek w Starej Suchej

Wracamy do modrzewiowego dworku w Starej Suchej należącej do ekspozycji Muzeum  Architektury Drewnianej, o której już pisałam tutaj. Jest to jedyny mi znany i chyba ogólnie dostępny dworek w pełni umeblowany na terenie tego muzeum. Obecni właściciele, państwo Maria i Marek Kwiatkowscy pieczołowicie starają się nie tylko odratować zabytkowe budynki ale i przywołać dawną atmosferę polskiego zaścianka. Jak już pisałam jestem tym miejscem oczarowana a w samym dworku zakochana. Odwiedzając go mam wrażenie jakbym wracała do domu... nie wiem dlaczego. Aż tak bardzo odpowiada mi klimat tamtej epoki? Czy oryginalne przedmioty wyposażenia zbierane przez właścicieli emanują tą pozytywną energią, przechowując w sobie  kawał historii z jego przeróżnymi emocjami i żywo emanują teraz tkliwością, sentymentem o czasach minionych?


wtorek, 2 września 2014

Leśne oczko

Wśród sporego terenu leśnego, porośniętego wielkimi drzewami jest niewielkie, leśne jeziorko, które wręcz zaskakuje swym widokiem, takim zgoła nie pasującym do tych drzew, krzewów i zarośli. A przecież jest naturalną częścią lasu, miejscem, do którego przychodzą dzikie zwierzęta aby napić się wody. Spacerując po lesie bardzo często same nogi prowadzą mnie odpowiednią ścieżką do niego. Może dlatego, że ogólnie jestem miłośniczką wody? A może dlatego, że ta ścieżka jest wydeptana przez leśnych mieszkańców? Lubię przyjść, przysiąść sobie przy brzegu i popatrzeć na ten zakątek jeszcze bardziej cichy niż sam las. Z lasu dochodzą szelesty, stukania dzięcioła tutaj panuje cisza, nawet wiatr poruszający taflę wody robi to bezdźwięcznie jakby nie chciał zakłócić jej ciszy. Nawet mój oddech zdaje się być za głośny...

sobota, 30 sierpnia 2014

W ,,ostatnim zaścianku polskim"

Nie zrażona brzydką pogodą, nie dałam się zamknąć w czterech ścianach mimo  deszczu, chłodnemu powietrzu i przysłowiowej pogodzie ,,pod psem" , wybrałam się na wycieczkę w miejsce,  które oczarowało mnie już przy pierwszych odwiedzinach. Klimat tego miejsca jest ... a niech każdy sam go oceni.
Tak, tak...będzie o kolejnej mojej miłości ale o nich najłatwiej mi się pisze... W dodatku jak gdzieś zapodziało nam się lato i obecnie mam za oknem najprawdziwszą jesień z mgłą i szarościami świata. Niestety brzydka aura owego dnia będzie widoczna na fotkach ale miejsce ma tak zjawiskowy klimat, że mam nadzieję, że i tak będzie on widoczny. Wracając do wzniosłych uczuć jakie kierują naszą zwykłą codziennością to często zastanawiam się jak bardzo pojemne jest to nasze ludzkie serducho i jak ono sobie to wszystko układa. Parę lat temu. W ramach zwiedzania polskich zabytków trafiliśmy na skansen i Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego we wsi Starej Suchej, dla jednych na Mazowszu dla innych na Podlasiu, na pewno współcześnie w województwie mazowieckim, w powiecie węgrowskim.  A w nim stoi właśnie moja miłość. A mianowicie modrzewiowy dworek pierwotnie siedziba rodu Cieszkowskich. Nasza burzliwa narodowa historia nie oszczędziła go również i szczęśliwie odbudowany został przez obecnych właścicieli państwa Marię i Marka Kwiatkowskich, którą ich  własną miłość do tego miejsca, poczułam i wchłonęłam tak mocno, że sama ukochałam.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Cukiniowe piękno

Było o ptaszkach, o kwiatkach a nawet o drzewach i całym lesie, o zwierzaczkach domowych i dzikich... czas więc na warzywnikowe zakątki. W dodatku, kiedy pora jest ku temu odpowiednia. Nawet moje dzieciaczki chętnie przyłączają się do prac i ochoczo zbierają dary natury, które udało nam się wyhodować.  To jest chyba taka konkretna praca, której widzą efekt, wkładając do koszyka albo bezpośrednio do buzi w przypadku małych pomidorków koktajlowych czy malin i jeżyn nie wspominając o wiosennych porzeczkach i truskawkach. Potem przynosząc do domu i często uczestnicząc w ich przyrządzaniu. Uwielbiam te nasze wspólne zbieranie i kucharzenie bo dzięki temu dzieci uczą się skąd biorą się owoce i warzywa, jak rosną i ile czasu na to potrzeba. Za jednym zamachem dowiadują się nie tylko, że jedzenie kupuje się w sklepie ale przede wszystkim szacunku do niego. A to jest chyba w dzisiejszych czasach najważniejsze.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Lecie trwaj !


 
Intensywne koszenie trawy, szczególnie po tych obfitych opadach, które na pewno były konieczne po lipcowych upałach. Sadzenie, przesadzanie, przycinanie i pielenie. Po raz kolejny doceniłam zwykłą taczkę, rękawice, sekator i łopatę... jak to nie wiele potrzeba do prawdziwego szczęścia człowiekowi. Pracując na działeczce myślałam sobie, że jak w większości ogrodach tak i u mnie jest obecnie ten przejściowy czas pomiędzy dwoma porami roku. Ogród przepełniony roślinnością  ale jedne kwiaty już przekwitają i lada dzień będę je porządkować a inne dopiero szykują się do rozkwitu i na razie stoją ,,nieme" czekając na swój odpowiedni moment. Przynajmniej w moim ogrodzie widać jak czas na chwilę ,,zatrzymał się" zastygając w oczekiwaniu na kolejne kwitnienie roślin.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Kocham Ją :)

Im więcej piszę artykułów tym więcej mam zaległych tematów. Nie wiem skąd się to bierze? Coś czuję, że nie trzymając się jednego wątku tematycznego, nawiązuję do innych i tym samym otwieram kolejne ,,furtki". Zaczynam się czuć jak w jakimś labiryncie myśli, odczuć a przede wszystkim  słowa. Albo tak bogata jest moja szara codzienność? W każdym razie dziś będzie znów o czymś innym, chociaż nie nowym. Będzie o mojej starowince suni, którą często w necie nazywałam Piękną, ponieważ jest dla mnie piękna. Rasa Mix jak to określono w schronisku na Paluchu w Warszawie te ładnych naście lat temu. Mój pierwszy pies w życiu, chociaż jak większość dzieci już w dzieciństwie marzyłam o posiadaniu psa. Ale w naszym domu obowiązywały pewne zasady i o psie nie było mowy. Może i słusznie? 

niedziela, 17 sierpnia 2014

Mój dziki zakątek

O litości znowu pada! A ledwo co zdążyłam ułożyć sobie dzisiejszy, czyli sobotni, plan prac podwórkowych i podzielić się nim ze starszym synem. Tutaj nie ma tak, że pokropi czy przeleci chmurka. Tutaj jak zacznie padać, tak padać potrafi z kilka dni, a nawet tygodni. Wielokrotnie już martwiłam się tymi przedłużającymi się opadami czy aby las ,,nie zgnije" Tak, tak, nie ma co się śmiać. Tu jak ,,kropi" to ciurkiem. Czasami zrobi przerwę na krótką chwilę co by pewno pognać po kolejną dostawę wodnej chmurki i na powrót leje... Ale jest  ktoś,  kto  bardzo jest rady z tych opadów :) 
A mianowicie mieszkańcy stawu na działce. Z każdą kolejną dostawą wody przestrzeń ich znacznie powiększa się i żyjące w nim stworzonka są wręcz przeszczęśliwe. Ach te kompromisy naszej planety, zawsze ktoś się smuci a ktoś się cieszy... I o moim stawie i jego okolicy będzie dzisiejsza opowieść...


sobota, 16 sierpnia 2014

Spacer po ogrodzie miłośników przyrody

Pogoda dopisuje -źle bo za gorąco i za duszno, pada też niedobrze. Nam chyba ciężko w tej sprawie dogodzić. Ostatnimi czasy pojawił się kompromis pogodowy aby w nocy padało a w dzień było pięknie i słonecznie... Pracownicy nocnych zmian nie będą z tego zadowoleni ani wypoczywający pod namiotami, warto też wspomnieć o miłośnikach rozgwieżdżonego nocą nieba. Rolnicy na pewno też nie, ponieważ aby zakończyć żniwa, potrzebują zboża bardzo suchego, schnącego przez dobre parę dni jak nie tygodni. Najlepiej by było gdyby co kilka...kilkanaście... dni popadał deszcz... tylko w który dzień roboczy, bo przecież nie w weekendowy? Znów ktoś na jakimś wyjeździe chciałby aby popadało w dzień weekendowy i podlało za niego ogród czy co tam potrzebuje. Ale zakładając, że co kilka dni samo by podlewało nasze uprawy, sady, ogrody i lasy to pewien kompromis mógłby być, tylko czy Matce Naturze chciałoby się jeszcze z jakimś grafikiem użerać? Ale nie o tym chcę napisać, ta refleksja zrodziła się wczorajszego dnia, kiedy moje plany rowerowe wzięły w łeb właśnie przez ulewę jaka przeszła nad okolicą. Nawet Melki nie zdążyliśmy zabrać do szopki musiała się posiłkować gęsto rosnącymi krzewami. Ale była w towarzystwie innych kóz sąsiada, więc można powiedzieć, że miała, pierwszą, prawdziwą i jakby to rzec samodzielną przygodę kozy-skauta. Ale to tylko refleksja  była. Dziś chciałabym znów zaprosić do swojego ogrodu...

środa, 13 sierpnia 2014

Kocham lato!

Rok rocznie tak na wysokości połowy sierpnia zaczynam odczuwać początek schyłku lata. Niby jest gorąc, niby wysoko świeci słońce a dni są nadal długie, śpię przy rozwartych drzwiach balkonowych albo nawet przenoszę materac  na sam zadaszony balkon. Oczywistym jest, że to pełnia lata właśnie trawa, ale gdzieś tam w głębi siebie mam jakieś takie odczucia, że lato z wolna zaczyna przemijać... Czy też tak macie? Zaczynam wpadać w jakąś duchową panikę spowodowaną zwykłym najzwyklejszym w świecie buntem przeciwko temu zjawisku - przemijalności, na które absolutnie wpływu nie mam... no w sumie mam. Mogę na początku września przenieść się gdzieś do ciepłych krajów i jakby to rzec napawać się nadal latem według swego uznania. Skąd ten bunt? Może spowodowany jest tym, że właśnie teraz jest najpiękniej?

sobota, 9 sierpnia 2014

Skąpany deszczem las

Dochodząc do lasu słychać już ptaki. Ale to co mnie zawsze dziwi, to pojedyncze brzemienia a nie szczebiot jak by się spodziewało w tym miejscu. Las zawsze kojarzył mi się z miejscem ptasich gniazd i z ogromną ich ilością. A tu panuje cisza. Nim się w nim znalazłam sikorki oznajmiły moje nadejście swoim charakterystycznym dźwiękiem ostrzegawczym. Zaraz po deszczu słychać jak las żyje. Drzewa łapczywie ciągną wodę nawet najmniejszymi listkami. Wokoło słychać przede wszystkim rytmiczne kap, kap...kap kap... Gdzieś w oddali dzięcioła zaciekle stukającego w drzewo, ale przede wszystkim spadające krople deszczu z listka na listek, płynące po gałązce i opadające na leśną ściółkę.
Przystając na chwilę aby zerwać dojrzałe już jeżyny można usłyszeć przebiegające wśród listowia małe zwierzątka.  Dojrzeć zgrabnie zsuwającego się pajączka po swej nici do opuszczonej przez deszcz pajęczyny utkanej gdzieś pośród cieniutkich gałązek. Czasami chlupnie kropla w kałużę na ścieżce przerywając rytmiczne kapanie. A kiedy z lekka zawieje wiaterek kropelki opadają szybciej jakby grał na leśnym instrumencie. Kropelkowa muzyka rozbrzmiewa raz szybciej, raz wolniej... szybciej... wolniej... jak akurat wiaterek zawieje. Kap,kap...kap,kap,kap...kap,kap,kap...


wtorek, 5 sierpnia 2014

Pomocnik gospodarczy

Już nie pamiętam od kiedy zachwycały mnie odnawiane meble, z ciekawością przyglądałam się wszelkim pracom i ich efektom. Wielokrotnie zastanawiałam się czy samemu się czymś takim nie zająć, ale zawsze brakowało jak nie czasu to odpowiedniego do tego materiału. Biorąc pod uwagę, że skoro podoba mi się natura sama w sobie, to więc i te drewniane meble też mają swój niepowtarzalny dla mnie  urok i jakoś tak nie widziałam siebie z pędzlem i zamalowywaniem drewna jakąś farbą. Podejście to, wcale nie przeszkadzało mi  jednak w podziwianiu cudzych prac i zachwycaniu się wielokrotnie nowym życiem mebelka czy zaskakującą jego metamorfozą. Chociaż nie sięgałam po nie, kiedy nadarzała się okazja do kupna  nawet wtedy gdy mi pasowały. Jakoś tak malowane drewno i ja chadzało różnymi ścieżkami. Kompromis chęci i oporu do przemalowywania drewna przyszedł sam niespodziewanie. Może właśnie dla tego dnia i dla kogoś tak opornego jak ja wymyślono takie meble? W każdym razie trafiły do mnie  mebelki z płyty wiórowej z okleiną, typowo biurowe w kolorze czarnym i kiedy ta czerń zaczęła mi przeszkadzać to zaczęłam się im bacznie przyglądać pod kątem właśnie jakiejś przemiany, która wszystkim nam by wyszła na dobre. Zagłębiłam się raz jeszcze ale tak dogłębniej  pod kątem technicznym w owej tematyce i postanowiłam spróbować.

piątek, 1 sierpnia 2014

Różana odyseja

 Nim przegoniła mnie burza, swoją drogą bardzo ładnie z jej strony, że nim uruchomiła pompę, to po grzmiała i pobłyskała na niebie informując co bystrzejszych aby się ze swoją pracą na dworze streszczali, zdążyłam zwrócić uwagę, że dość często zajmuję się przycinaniem róż i z lekka przystrzyganiem ich. A kiedy postanawiam się tym zająć to spędzam na tej czynności zadziwiająco sporo czasu jak na kogoś, kto podobno nie ma ogrodu różanego a moje pomocnicze wiaderko po farbie i to wcale niemałe, zapełnia się przekwitłymi pąkami. Zawsze mam dylemat czekać aż krzew sam podsuszy przekwitły pąk czy samemu usuwać. Zajęło mi trochę czasu zanim drogą obserwacji jak robi to sam krzew, w miarę prawidłowo zaczęłam je usuwać, ale nie wiem czy to pozytywne działanie, czy jednak szkodzę roślinie przerywając jak by nie było jej naturalny proces usuwania przekwitłych pąków? W każdym razie...

środa, 30 lipca 2014

Z nutą egzotycznego trelu, cz. 2

Jak się tak teraz zastanawiam przywołując te wszystkie obrazy z pamięci, dochodzę do zaskakującego dla mnie wniosku, że wszystkie zwierzęta tamtego okresu, które ze mną zamieszkały pojawiły się w moim życiu z przypadku bądź z tzw. ,,potrzeby serca" ofiarowania nowego domu, nowego opiekuna.
Wydarte egzotyczne zwierzęta ze swego naturalnego środowiska nie mają żadnych szans na przetrwanie, dopiero urodzone w niewoli dzieci widzą pewne ,,światełko w tunelu" ale muszą mieć szczęście jak my wszyscy na tym świecie, aby osiąść gdzieś szczęśliwie już na początku bądź po długiej, ciężkiej tułaczce, nie wiedząc zupełnie o co chodzi i jakie panują zasady na tym ludzkim świecie. Że są chwilową zachcianką, kaprysem czy nieprzemyślanym prezentem... jakie to okrutne, kiedy nam ludziom zdarza się być czyjąś zabawką, czyimś kaprysem jedynie... i tak właśnie postrzegam wszystkie zwierzęta, szczególnie te egzotyczne, które same się tutaj do nas nie pchały. I to  przeświadczenie  zapoczątkowało mój skromny zbiór, jakby to tak określić, przeróżnych stworzeń pojawiających się niespodziewanie i z przypadku w moim życiu i w moim domu.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Z nutą egzotycznego trelu, cz.1


Ciężko wierzyć temu, że papużka falista może wydawać trele. Kto miał choć raz kontakt z tym gatunkiem to wciągnie gwałtownie powietrze pozostając w mimowolnym bezdechu. 
Ale po cóż tak od razu, z grubej rury, że one skrzeczą...o wiele przyjemniej napisać o ,,egzotycznym trelu" nawet jeśli jest mocno naciągany. Wychowałam się w przekonaniu, że wszystkie papugi skrzeczą. We wszystkich bajkach były tylko takie. A ku memu zaskoczeniu samiec Nimfy pięknie śpiewa.
Kiedy go usłyszałam stanęłam oniemiała i nie mogłam uwierzyć, że to papuga i że tak cudnie potrafi trelować. Może nie ma co startować w konkursie z kanarkami ale na pewno żaden kanarek nie powstydzi się takiego śpiewającego znajomego. Byłam oczarowana. A wiem co mówię, bo przez naście lat miałam przyjemność mieszkać z kanarkiem... ale to nie  od niego się wszystko zaczęło... Chociaż najwięcej mam z nim wspomnień jeśli chodzi o egzotyczny, ptasi gatunek w moim życiu. 

niedziela, 27 lipca 2014

Świnkolandia

Zainspirowana słowami  Monika MW 18 lipca 2014 Właśnie taka Melcia jest cudna, jedyna taka na świecie. Widzę że akcja na łączce niesamowicie się rozkręca i czekam z niecierpliwością na dalszy jej bieg. Pozdrawiam,
postanowiłam napisać ten artykuł, aby w pewien sposób dokonać sprostowania, że to nie łączka jest reżyserem naszej działki, naszego poniekąd życia, ale łączka również jest wyreżyserowana przez kogoś innego, o kim jeszcze nie pisałam... a może właśnie powinnam od niego zacząć? Bo ten gatunek przyjechał wraz z sunią, z nami i jest nieodzownym składnikiem mojego życia. :)

piątek, 25 lipca 2014

Peg art - układanka

Tym razem będzie ciut z innej bajki.  Ale w tytule bloga słowo ,,mix" nie jest przypadkowe. Tak jak jest różnorodne moje prywatne ZOO, szerokie spojrzenie na ogród i piękno otaczającej nas natury,  tak i ja sama należę do osób poukładanych nieformalnie - cokolwiek to znaczyć może, brzmi jednakże adekwatnie do mojego wewnętrznego JA ;). Nawet nie próbujmy tego zrozumieć, po prostu połóżmy się na fali ludzkiej wyobraźni i pozwólmy unosić się jej po mojej wizji tego świata, która wcale nie musi taka być jak ja ją widzę... prawda?

Wakacje, czas wolny dla dzieci i póki jest pogoda to ten czas można na przeróżny sposób spędzić wykorzystując to co ma się poza domem. Gorzej jest gdy tej pogody nie ma, a ostatnimi czasy płata nam przeróżne figle. Nawet piękna słoneczna pogoda niczym z Afryki również potrafi ściągnąć konieczność spędzenia wielu godzin w czterech ścianach. A siedzenie przed telewizorem czy komputerem jest tym czymś, czego widzieć by się nie chciało. Jestem zwolenniczką ograniczania tego typu przyjemności swoim pociechom, bo czas, w którym telewizja uczyła i przede wszystkim stała na straży moralności dawno przeminął. Gry komputerowe nawet te oznaczone hasłem - bez agresji, też nie spełniają moich oczekiwań. To tak tytułem wstępu aby raz napisać swój punkt widzenia na ten temat i więcej do niego nie powracać. Jestem mamą, która z własnego wyboru spędza z dziećmi jak najwięcej czasu bo to lubi. Jestem mamą, która pozwala się dzieciom ubrudzić i doświadczać zgodnie z potrzebami swego wieku, nawet jeśli sprowadza się to do cierpliwego odświeżania ścian zabrudzonych łapkami dzieci, czy posiadaniem z tegoż samego powodu wykładziny w salonie a nie pięknej drewnianej podłogi bo mój dom jest domem dla dzieci i kiedy przyjdzie czas to wyrosną z brudzenia siebie i otoczenia, w tej chwili tego potrzebują, w dodatku  w szkole nadal na przerwach nauczyciele każą podpierać ściany albo siedzieć pod klasami. Ale znów nie o tym piszę... Pragnę zwrócić uwagę i w pewien sposób utrwalić jedynie, że mój dom jest domem również moich dzieci. Aby zawczasu ,,wyczulić" z zaskakujących emocji spowodowanych przeczytaniem nie jednej dziwnej rzeczy jaka może zostać zawarta na tym blogu.

czwartek, 24 lipca 2014

Pejzaż zachodzącego słońca

Zapach świata o zachodzie słońca szczególnie latem, przepełniony jest przeróżną wonią uzbieraną z całego dnia, nie tak jak o wschodzie, kiedy to czuje się rześkość poranka i lekką nutę zapachu z nocy, która rozpływa się z ostatnimi śladami mroku. Wyraźnie odczuwa się jak dzień gwałtownie spowalnia. Leniwie snują się chmury po niebie, żegnając słońce na tej części półkuli. Słychać warkot traktora powracającego z pola. Samochody zmierzające ku domom i znów można usłyszeć gwizd pociągu, który ginie w zgiełku dnia codziennego. Ktoś kogoś nawołuje albo gwiżdże na psa podczas spaceru. Można spotkać sąsiadów wracających do domu, bądź krzątających się na swoich posesjach. Rozchodzą się po okolicy różne odgłosy przed wieczornych prac mieszkańców. A to coś stuka, a to coś furczy z okolicznych podwórzy... 

wtorek, 22 lipca 2014

Wiejski powiew lata

 Lato na wsi kojarzy nam się przeróżnie, z łąkami, pastwiskami, na których pasą się krówki, koniki... nie umiem sobie przypomnieć z dzieciństwa pasących się kóz czy baranów. Tam gdzie ja bywałam, były przede wszystkim krowy, nawet koni było mało. 
Kojarzy nam się ze złocistymi łanami dojrzewających zbóż w słońcu...obecnie to przede wszystkim polami kukurydzy. A w tych łanach zbóż chabry, rumianki... chociaż po wnikliwej, otrzymanej nauce od osoby znającej się na roślinach polnych, okazuje się, że jest parę roślin łudząco podobnych do rumianka i ten rumianek wcale nie musi nim być. I oczywiście na brzegach łanów niebieściutka cykoria podróżnik, zwana potocznie polną lub dziką cykorią. W każdym razie tak mniej więcej roztacza się wizja przeciętnego mieszczucha, kiedy zapyta się go o wyobrażenia wsi latem. 

niedziela, 20 lipca 2014

Kawałek ogrodu w domu

Nigdy nie byłam zwolenniczką pamiętnikarstwa, wszelkie próby w miarę skrupulatnego spisywania czegokolwiek mi nie wychodziły, ale blog jako miejsce grupowania zdjęć z jakiegoś okresu nawet mi się podoba. Wszystko w jednym artykule, nie trzeba szukać. Dlatego dziś, powspominam domowe kompozycje kwiatowe, które najbardziej mi się podobały. Dodać muszę od razu, że nie jestem wielką miłośniczką ciętych kwiatów, chociaż piękno roślinnych kompozycji w wazonach umiem dojrzeć, ale zdecydowanie preferuję rośliny w naturze, bądź w doniczce z ziemią.


piątek, 18 lipca 2014

Kaliber L w zagrodzie

Od dzieciństwa na liście ulubionych zwierząt głównie - typowo miejskich, znajdowała się koza. Nawet umiałam podobnie meczeć, co wprawiało w osłupienie domowników a jak byłam w ZOO lub w miejscu gdzie się pasły bądź po prostu były, wszyscy myśleli, że to one meczą a nie ja. Co mnie w nich pociągało? Bródka? Mordka? Nie wiem... czasami jesteśmy w czymś, w kimś zakochani bez większego powodu, tak po prostu i już. I na takiej właśnie zasadzie byłam zakochana w kozach. Świadomość, że nie mogę jej mieć w bloku absolutnie mi nie przeszkadzała w uwielbianiu jej. W sumie to było bez znaczenia. Lubię bardzo wiele zwierząt i wcale to nie oznacza, że od razu muszę je mieć. Nawet wtedy gdy powstały kurniki, czyli jakieś budynki gospodarcze, wcale nie pomyślałam od razu o niej aby natychmiast sprowadzić i hodować. Owszem, drgnęło coś we mnie, którejś wiosny, będąc na targu i ujrzawszy napis na tekturze: sprzedam tanio kozę z małymi. Przystanęłam, zadumałam się nad tym i nawet mężowi o tym opowiedziałam ale raczej w sensie ciekawostki niż jakiegoś konkretnego pomysłu.

środa, 16 lipca 2014

Kurnikowa rabata

Opisując w blogu moje dziwne gospodarstwo i jeszcze dziwniejszy ogród, stwierdziłam, że nie może zabraknąć opowieści o tej równie dziwnej rabacie, chociaż nie jest ona najdziwniejszą rabatą mojego ogrodu. Ale bardzo ją lubię, ponieważ jest jakby pomnikiem mojej miłości nie do miejsca zamieszkania ale do przyrody. Mimo mych problemów adaptacyjnych, od początku dbałam o dobro roślin, które zaczynały ze mną tutaj żyć. Sadziłam je tak, aby móc je w razie czego ze sobą zabrać.
Powstała przypadkowo i może właśnie dlatego udała nam się od razu i stała się ciekawym elementem naszej działki. Szczególnie na początku, była jak oaza koloru i kwiecia i czegoś uporządkowanego. Miło przemierzało się długaśną drogę do domu, wzdłuż tych nasadzeń, skomponowanych trochę przeze mnie i trochę przez Matkę Naturę. Każdego roku coś wkomponuje mi w tę pierwotnie zaplanowaną pod kątem roślinności rabatę a ja nie mam odwagi zmieniać jej decyzji. Choć powstały wielokrotnie bałagan w rabacie jest głównie moim udziałem, posadzenia za gęsto lub posadzenia dwóch, mocno rozrastających się roślin. Matka Natura dosadza delikatnie, subtelnie gdzieś z boczku, bądź na przodzie, tam gdzie akurat jest luka i ją stara się skromnie wypełnić.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Śladem liliowcowego zapachu

Nikt w to nie wierzy, ja sama nie mogę uwierzyć w to do dziś, że dopiero z siedem lat temu odkryłam piękno liliowców. Już chciałam napisać, że odkryłam ich istnienie, co po części też jest prawdą, ale taką nie do końca. Gdzieniegdzie je widywałam, nawet w fazie kwitnienia ale jakoś tak... nie wiem... przechodziłam obojętnie. Pierwszą kępkę liliowca dostałam od netowej koleżanki z tegoż samego zaprzyjaźnionego kręgu ogrodniczego, posadziłam na tej mojej nijakiej działce i czekałam czy się przyjmie, stwarzając mu ze swojej strony jak najlepsze warunki ku temu. Ogromnie się martwiłam każdą rośliną, bo rzadko która przechodziła próbę wiosennych zalewisk i stawaniu się rośliną wręcz wodną, co potem ciężkie warunki słonecznej patelni, żyjąc jak na afrykańskiej pustyni. Mimo zacieniania wyższymi roślinami polnymi i siatką cieniującą, nie wiele to pomagało.
Zakwitł... jednym pojedynczym kwiatem w kolorze intensywnego pomarańczu z jasno kremowym środkiem i zawładnął moją duszą. Co było w tym kwiatku? Nie wiem... ale jego kształt kielicha tak bardzo mi się spodobał, że wręcz z lubością na niego patrzyłam i na kolejne, które rozkwitały. Zaczęłam drążyć temat... oglądać inne odmiany liliowców, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że jest ich taka przeogromna ilość. Uważałam się za wieloletniego ogrodnika uprawiając z powodzeniem ogród różany w podmiejskim ogródku. Czym więcej o nich czytałam tym bardziej mnie zachwycały swą urodą... ba!! zaraziłam pasją do nich mego męża.

sobota, 12 lipca 2014

Kociakowo - początki

To był taki dzień jak dziś, tylko kilka lat wcześniej, pierwszego lata jakiego udało nam się tutaj doczekać po bardzo ciężkiej, pierwszej zimie. Mąż poszedł po jakąś poradę sąsiedzką i wrócił z dwoma kotami ku memu nieukrywanemu niezadowoleniu. Akurat nie takiej porady się spodziewałam. W dodatku na zasadzie wciśnięcia jednego kota dostał w bonusie drugiego aby ,,raźniej było temu pierwszemu". Nie pamiętam już, który to był ten właściwy, a który bonusem zadomowiły się oczywiście oba. Nigdy jednak nie mieliśmy kotów, za to mieliśmy sunię niecierpiącą ich bardzo i to był główny powód mych wyraźnych wątpliwości i rozterek na tym polu. W mieście pruła za nimi ujadając z przekrwionymi oczami i wykrzywionym pyskiem. Jedyny wyjątek robiła dla kociaków wszelkiej maści, te maleństwa mogły jej nawet do miski wejść i nic im nie robiła. A tu nagle pojawiły się dwa, podrośnięte już koteczki.