Uwielbiam wsłuchiwać się w odgłosy przyrody kiedy widnieje (dawn), kiedy noc ustępuje dniu i mimo jeszcze braku słońca już wstaje dzień. Wyeliminować dźwięk śpieszących się kroków, jadących pojazdów i skupić się na przyrodzie. Tu gdzie obecnie mieszkam jest prościej. Z dala od miejskiego zgiełku, z domem na uboczu, wystarczy wyjść na taras... Dziś jest tak pięknie i rześko jakby to był marzec. Wyszłam w samym swetrze i było mi ciepło. Ptaki już cieszą się z kolejnego dnia, rozpoczynając swe poranne trele i świergoty. Koguty pieją już ze swoich kurników. Budzi się dzień... on też. Kiedy odsunie się dźwięki spowodowane ludzką cywilizacją można być bardzo zaskoczonym jak blisko nas, jest równoległy świat, rządzący się własnymi prawami. Zupełnie inny świat, przylegający tak blisko, że często go nie dostrzegamy w pogoni myśli, trosk i spraw do załatwienia. Za raz przyleci do słoninki moja chudzinka i popatrzę sobie na nią w ukryciu. Tym razem ja, a ona będzie szybciutko jadła śniadanie, aby zapewne zdążyć przed kolejnymi, dużo większymi. To pewnie jej sposób na zimowe przetrwanie. Wstać skoro świt i przybiec na śniadanie.
Widnieje... z każdym kolejnym mrugnięciem powieki bardziej, wypełniając się coraz to liczniejszym ptasim gwarem. Jedno budzi drugiego, drugie trzeciego... i tak kolejno i kolejno budzą się mieszkańcy naszej planety.