Obserwatorzy

poniedziałek, 28 września 2015

Jesienna wiązanka

Mimo, że wrzesień był piękny i ciepły to jednak chyba dopada mnie jesienne rozleniwienie  albo  Wy  macie  za  fajne blogi i dlatego   bardziej   wolę   czytać   niż   pisać. U każdej z Was zawsze coś fajnego znajdę, przeczytam, co mnie wzruszy, co mnie zastanowi...  o czym myślę przez jakiś czas... a  czasami  i  kilka  dni.  Zaglądam  do  osób, u których zalega cisza i często spaceruję po tematach z lekka tęskniąc za nowymi wieściami. Jak to jest? Na czym to polega? Nie jestem miłośniczką telenowel a wręcz przeciwnie trzymam się od nich z daleka, nie wciągają mnie. A jeśli nawet którejś się uda na   dłużej  przykuć  moją  uwagę   to    i   tak w  którymś  momencie  następuje  zniechęcenie,  znudzenie,  nasycenie  tematem  i baj baj... A tutaj jest jakoś inaczej. Nie zaglądam na blogi jakoś tak częściej niż ogólnie do netu, ale mimo wszystko czuję się coraz bardziej z moimi ulubionymi blogami zżyta. To jest jak wpadnięcie w wolnej chwili na przysłowiową herbatkę czy kawkę. Już takie odczucia miałam przyjemność  miewać  podczas  moich netowych przygód  w  świecie forumowych znajomości i uważam ten stan za bardzo przyjemny.

sobota, 26 września 2015

Sad pachnący owocami...

Sad  pachnący  owocami  to  mój  jeden  z wielu letnich obrazów z wakacji. Rozłożyste drzewa i gałęzie uginające się od owoców i stara śliwa w duecie z jabłonką podpierające się kijem i wyglądające  jak dwie starowinki stojące obok siebie i rozprawiające o tym co widzą, co słyszą i jak jest inaczej wokoło niż za ich młodości. Grube te podpórki podtrzymujące spękane konary nie mające już siły dźwigać własnych plonów. Brzęczenie owadów a w szczególności wszędobylskich os i trzmieli. Jako dziecko miałam wrażenie, że pachną całe drzewa. Nie tylko owoce, ale i liście i gałązki - pachnące drzewo od korzenia po sam czubek. Uwielbiałyśmy z siostrą Elą zerwać takie jabłuszko prosto z drzewa i tyle co przetarte o bluzkę czy spódnicę zjeść a jego soki spływały nam po brodzie. Gorzej było z gruszką, bo od razu przypomina mi się głos babci, upominającej nas abyśmy gruszkę umyły i obrały bo ,,gruszki skórka jest zdradliwa" i będzie nas bolał brzuch. Często siadałyśmy w niedzielny dzionek na kocu w sadzie i bawiłyśmy się a ja z wielką przyjemnością spoglądałam na błękit nieba poprzez koronę drzew owocowych. Cudownie mieniły się w słońcu gałęzie, listki a owoce wydawały się magiczne i prawdziwie rajskie. Ogromną frajdę sprawiało mi zbieranie owoców do wielkich koszy wiklinowych, w których ja, jako dziecko z powodzeniem bym się zmieściła lub do taczek czy mis. Jedne do bezpośredniego spożycia, drugie na zimowe przetwory inne dla zwierząt a jeszcze inne na kompost. Zbierało się wszystkie spady aby ,,drzewo się nie gniewało", że leżą pomarnowane jego owoce. Stara mądrość przemawiająca przez ludzi bo przecież nie wiedzieli, że soki gnijących owoców osłabiają drzewo owocowe.

środa, 23 września 2015

Zgrabna nóżka / Shapely leg in the forest

Nie jestem smakoszem grzybów i nie wyczekuję ich jesienią, tak jak mój mąż grzybiarz i wielki ich miłośnik w każdej formie i postaci. Odkąd prowadzę bloga widzę jednak, że temat grzybów jest nieodzownym tematem mojej jesieni. A dziś pierwszy jej dzień i postanowiłam uczcić to  tematem grzybowym. 
Mieszkanie przy lesie niesie z sobą wiele możliwości i właśnie jedna z nich zrodziła się sama, albo mnie się tak tylko wydaje. Rok rocznie organizuję grzybkom rewie mody. Tak jak mąż upaja się klasycznym grzybobraniem sunąc po lesie w tempie ślimaczym dzierżąc koszyk z nożykiem i wpatrując się w poszycie leśne i bawiąc się z grzybami w ,,a ku ku tu jestem", tak ja biegając wokół niego niczym satelita pstrykam zdjęcia grzybkom, które znajdę, na które natrafię, na które wręcz wpadnę i cieszę się każdym z ich gatunku a okrzyk radości często mylnie jest postrzegany przez mego małżonka gdyż cieszą mnie absolutnie wszystkie.



sobota, 19 września 2015

Kwiaty nocą



Agatek po latach użytkowania aparatu odkryła, że ma lampę błyskową i może robić zdjęcia w ciemności? Nie, nie... aczkolwiek może po części tak, bo odkryłam, że w ogóle jest wstanie złapać obraz nocą :P 
Ale Agatek nie ma weny do pisania spowodowany brakiem wody i mój wolny czas absorbowany jest przez różnego rodzaju miski. Słowo daję, że jestem wdzięczna memu tacie, że nie wychował mnie na miejską księżniczkę. Dziękuję mojej rodzinie, u której spędzałam czas wakacyjny na wsi, gdzie ta miska była czymś codziennym, bo dopiero schyłek ubiegłego wieku uruchomił nagminne dociąganie wody do istniejących wszak łazienek. Miska w wannie, zmywanie w miskach, wc za stodołą w sielskim klimatycznie drewniaku zwanym potocznie wychodkiem jako stały punkt wspomnień z dzieciństwa. 

sobota, 12 września 2015

Kaunas

W oddali płynąca rzeka Niemen
Mam już to do siebie, że spoglądam w przeciwnym kierunku niż zwiedzający. Bardziej od imponujących pamiątek przeszłości interesują mnie obiekty teraźniejsze. Dlatego kiedy inni oglądają zabytki ja wzrokiem poszukuję sklepów, przyglądam się ulicom, parkom, ludziom... wszystkiemu temu co da mi obraz codziennego życia danej społeczności tu i teraz.  Pierwszą rzeczą jaką od razu zauważyłam to odczuwalne wręcz nieduże zaludnienie nawet widoczne w dużych miastach. Litwa jest  niewielkim państwem i mam wrażenie iż nikt się tam nie śpieszy, bo zawsze zdąży wszędzie dojechać.
Posty z lipcowego pobytu na Litwie pierwotnie miały wchodzić na bloga jeden za drugim, ale, że wyszło inaczej to taki krótki wstęp dodałam. Wcześniejsze posty na jego temat można przeczytać tutaj: Klaipeda i   Litewskie ulice.
Kaunas description in English -  https://en.wikipedia.org/wiki/Kaunas

czwartek, 10 września 2015

Sierpień 2015 roku


Ach! Jak chciałam dać upust mojemu rozgoryczeniu na temat marnowania wody pitnej, wody życia... szczególnie przez weekendowych sąsiadów ale moja duchowa natura raz dwa rozwiała te myśli wprowadzając spokój w sercu i zawczasu gasząc rosnącą pożogę... co nie znaczy, że jestem kobietą spokojnego usposobienia, o co to, to nie.
Po prostu nie będę rozsiewać negatywnej energii na blogu. Aczkolwiek nie omieszkam o tym napisać   w tym poście, bo jak tu nie poruszać takiego gorącego tematu, no jak?
Wstawiłam więc kilka fotek z niedobitków, które jakoś tam sobie radziły w ogrodzie, aby zapisać w tym pamiętniku jak to wyglądało i nigdy nie zapomnieć… 
A w planach wiosennych miało być to lato pełne kwiatów… taaaa… samo życie i jego niespodzianki. 
W tym roku lato miało tonąć w kwiatach jednorocznych, od lata do późnej jesieni. Zawiniła susza ale i nasiona, z których nic nie wzeszło, na kury  nie mogę zwalić bo ich zwyczajnie nie było.
Takie trochę smutne to podsumowanie tegorocznego lata. Czasami wydaje mi się, że Matka Natura prowadzi ze mną jakąś rozmowę w ciut inny sposób, niż jako człowiek jestem przyzwyczajona. W końcu to przez całe życie marzyłam aby mieszkać w ciepłym kraju, w klimacie bez mroźnych zim, w klimacie w ogóle bez białych zim...  Biały mieczyk na zdjęciu ma symbolizować gołąbka pokoju ale chyba jednak minęłam się ciut z nim...

niedziela, 6 września 2015

I znów wrzesień

W nowy etap roku wjechaliśmy niczym rozpędzony pociąg. Kto ma w domu dzieci ten wie o czym mówię, a kto nie ma to już tłumaczę. Chodzi o przygotowania do roku szkolnego. Taki ,,nowy rok" w środku istniejącego już roku, który dla jednych mija prawie niezauważenie, może głośniej jest w okolicy, może rozbrzmiewa zapomniany przez letnie dni dzwonek w pobliskim budynku szkoły niczym kościelne dzwony, może w komunikacji miejskiej tłoczy się młodzież i głośno się śmieje, może sklepy niespodziewanie przeładowane są ludźmi, itd. W domach najczęściej jest istny przewrót majowy i nawet jeśli jest wszystko zapięte na ostatni guzik to albo ten złudny spokój  zakłóca sama oświata lub nauczyciele, wymyślając podręczniki szkolne marnych wydawnictw co znacznie utrudnia ich zakup, bądź wręcz uniemożliwia bo wydawnictwo ,,zakończyło swą działalność" jak mamy w tym roku, to na bank zakłócą ją same dzieci, bardziej czy mniej entuzjastycznie podchodzące do końca wakacji. 
Nowy etap roku to również zmiany powakacyjne na podwórzu, których jeśli nawet my nie dostrzegamy, to na bank dostrzegają to zwierzęta bo nawet ich obsługa jest dostosowywana pod poranny rytuał szykowania się do szkoły. A przede wszystkim na pół dnia jeśli nie na jego większość znikają z podwórka dzieci...

sobota, 5 września 2015

Mój Stefek / My Stevie

Nie umiem powiedzieć czy dłubanie w ziemi jest moją pasją, czy tylko sposobem na relaks. Natomiast bezdyskusyjnie moją pasją jest uprawa doniczkowa, która tutaj, ze względu na chłodny dom i brak stałej temperatury pokoi jest znacznie ograniczona. Pierwsze lata spędziłam na ratowaniu roślin, które przyjechały ze mną z ciepłego i stabilnego bloku, potem nastąpiła rozpacz i zniechęcenie, ale pasja ma to do siebie, że jest bardziej uparta od nas samych i kiedy na dobre się zakotwiczy w naszym sercu to powraca jak bumerang. Ostatnie lata to intensywne studiowanie roślin doniczkowych, którym nie przeszkadza bądź odpowiada chłodny klimat tego miejsca. Pierwszy post na ich temat był to parapetowy ogród i w nim dość wylewnie rozpisywałam się, więc nie będę powielać słów już raz napisanych. 

Dziś chciałam pokazać mojego niedobitka, roślinę, która jest starsza od moich małych Miśków, roślina która ma ponad 15 lat, dokładnie nie pamiętam, przybyła do mnie w latach 90 ubiegłego wieku, kiedy zaczęła na dobre podbijać nasz krajowy rynek. A więc przyjechała ze mną z bloku i po ciężkiej naszej walce aby się zaaklimatyzowała, cieszy mnie swoim kwieciem kolejny  już rok.
Stefanotis Bukietowy (Stephanotis floribunda) sprowadzony z Madagaskaru. Główną ozdobą są silnie pachnące kwiaty, które rzeczywiście stanowią pewne wyzwanie dla alergików węchowych. Mimo mej wielkiej miłości i zażyłości ze ,,Stefkiem" (Stevie) na czas kwitnienia, które przypada książkowo na okres  wczesnoletni, u nas kwitnie teraz,  ale potrafi zakwitnąć nawet dwa razy do roku, przenoszony jest w miejsce silnie wietrzone aby zminimalizować intensywność zapachu. Ciężko mi powiedzieć jaki to zapach, bo dla mnie jest on zatykający, może migdałowy? To słowo podpowiada mi głowa. 
Roślina ta zaliczana jest do roślin trudnych w uprawie i rzeczywiście mogę potwierdzić, że należy do tych, którym trzeba poświęcić więcej uwagi. Nie wiem jak inne z tego gatunku ale mój Stefek (Stevie) jest rośliną łatwo komunikującą się. Zwariowałam? Nie... Tym mianem określam rośliny, które odznaczają się dość szybką reakcją na czynniki zakłócające prawidłowy rozwój: przebarwianiem liści czy ich wiotczeniem, czy jakąkolwiek oznaką, że coś im dolega i w codziennej obserwacji mogę od razu komunikat wychwycić i zadziałać. Mój Stefek (Stevie) jak mu tylko coś nie pasuje to od razu to pokazuje poprzez liście co ułatwia nam wspólne pożycie i oczywistym jest, że to właśnie spowodowało, że udało nam się przetrwać nagłą zmianę warunków blokowych, mimo, że Stefanotisy należą do roślin dobrze rosnących w oranżeriach i szklarniach. Jednak lata spędzone w ciepłym bloku zrobiły swoje. W każdym razie udało nam się powrócić do pierwotnej - chłodnej uprawy. 

Kochani :) 
bardzo dziękuję za wszystkie sympatyczne komentarze, za zaglądanie do mnie. Każda Wasza wizyta sprawia mi ogromną przyjemność. Obecnie mam czas nie sprzyjający na spędzanie go przy komputerze: dogasające lato, obowiązki związane ze szczeniakami, przygotowanie do roku szkolnego, itd, itd... i nie mam kiedy odpowiedzieć a i czasami odezwać się na Waszych blogach, ale zaglądam, jestem i czytam.