Obserwatorzy

środa, 28 grudnia 2016

Wyjrzało słońce / The sunny day

Wyjrzało słońce i od razu zrobiło się radośniej i piękniej wokoło. Mnie przede wszystkim cieszy brak śniegu. Święta były jeszcze białe... białawe, takie posypane delikatnie białym lukrem albo może cukrem pudrem? W każdym razie stopniało. Nie jestem zwolenniczką zimy bez śniegu, a raczej mrozu bez śniegu, zbyt kocham przyrodę, ale ... wiadomo o co chodzi. Zima jest piękna na stokach górskich dla narciarzy i miłośników zimowych spacerów, gorzej, kiedy trzeba wydostać się z zasypanej drogi i pojechać do sklepu. Dla mnie śnieżna zima to przede wszystkim szufla do odśnieżania go i niepokój o stan drogi, którą codziennie przemierzamy, ja do pracy, dzieci do szkoły.

niedziela, 25 grudnia 2016

Czub świąteczny

Kiedy jestem w pracy i dzwoni moja komórka to wiem, że coś się stało, bo nikt nie dzwoni do mnie w czasie mojej pracy. Kiedy okazuje się, że to znany mi numer to odczuwam pewnego rodzaju zaniepokojenie. Tym razem, w dzień wigilijny kiedy to Miśki ubierały choinkę, dostałam wiadomość, że oba czuby na choinkę, tzw. szpice ,,stłukły się". Pełna konsternacja w domu, a ja po raz kolejny przekonałam się, że coś co jest w ilości podwójnej wcale nie jest zapewnieniem, że nie trzeba będzie dokupować. Pocieszyłam młodych, że ,,kupię po pracy.". taaaa... Gdybym wiedziała, że taki sklep jak sklep z bombkami jest sklepem deficytowym w stolicy to wysiadłabym specjalnie na przystanku pomiędzy ulicą Dolną a ulicą Spacerową i weszła do sklepu z ozdobami choinkowymi. Ale przecież w Centrum Warszawy na pewno dostanę. Cóż za błędny tok myślowy. 

piątek, 9 grudnia 2016

Grabki, liście i chwila przed opadem śniegu

Wszędobylskie białe utrzymuje się cały czas w większym lub mniejszym stopniu strasząc nas swoją śliskością, dzięki której, przynajmniej ja, doświadczam co i rusz różnych piruetów, niekoniecznie chcianych i zaplanowanych. Kuchenne okno  i karmniki cieszą się ogromnym powodzeniem. Mimo, że bardzo lubię sikory, to muszę przyznać, że wróbelki biją je o głowę w sferze społecznym. Całym stadem, zgodnie bądź prawie zgodnie jedzą w jednym karmniku. Cudownie wyglądają, kiedy siedzą sobie jedno koło drugiego na krawędzi karmnika niczym korale. Sikorki! Całkowite ich przeciwieństwo, jedna drugą przegania mimo, że wiszą trzy słoninki. Rzadko kiedy trafia się jakieś bliskie pokrewieństwo czy nie wiem co takiego, w każdym razie coś co  pozwala im na wspólne dziobanie i  panuje względny spokój, jak na tej fotce. 

piątek, 2 grudnia 2016

Witaj Zimo!

- Hahaha hahaha - Dawno nie witałam się ze śmiechem. Ale to jest taki nieanielski śmiech, ponieważ miałam przygotować post o jesiennych pracach, które udało nam się zrobić, a tu najprawdziwsza zima u nas. I jak tu się nie śmiać? Jeszcze niedawno słyszałam, że jesień wróci...u mnie już najprawdziwsza kraina pani Zimy. Momentami mam wrażenie, że w jakiejś ,,kotlinie pogodowej" mieszkam, bo moja aura bardzo często  znacznie różni się od tej, która jest zaledwie kilka kilometrów ode mnie. 

piątek, 25 listopada 2016

Przedświąteczna zaduma

Wiele się dzieje w moim życiu nie koniecznie za sprawą mej osoby ale tak to już jest na tym świecie. Nie szukamy trosk ani ekscesów a one same do nas przychodzą. Tak samo jak nie prosiłam o zmiany w panerze bloga a zostało mi to narzucone. Dlaczego ciągle ktoś na siłę nas uszczęśliwia?
Ale najbardziej martwią mnie nadchodzące święta. Od wielu lat zastanawiam się co się dzieje, że one są takie... mało świąteczne, bez wyrazu, że ich nie czuję... rok rocznie szukam ducha świątecznego i znaleźć go nie mogę. I chyba mnie olśniło! 

piątek, 11 listopada 2016

Biały listopad

Pierwszy śnieg tego roku odwiedził nas w czwartkowy poranek ale że sypał sobie w duecie z deszczykiem to mało go było widać, chociaż w szarości pogodowej znaczny ślad pozostawiał. Popołudniu ustało, wyjrzało słońce i nawet aura sprawiała wrażenie, że będzie piękny, słoneczny i długi weekend mimo mało ciekawych prognoz pogodowych. A tu kicha! Zaczęło sypać w nocy. Spadające płatki śniegu witały świat już od brzasku i ... sypie dalej... znów w duecie z deszczem ale zrobiło się mocniej biało... a nawet powiedziałabym, że tradycyjnie biało. Można się spierać czy to piękna pogoda czy też nie, w każdym razie słonecznych promieni brak, a tak na nie liczyłam. 

niedziela, 6 listopada 2016

Płaczliwa jesień tego roku

Czasami lepiej pomilczeć, szczególnie, kiedy jesień nie jest ulubioną porą roku, a padający deszcz nie chce sobie pójść tam, gdzie by się przydał bardziej... 
Kiedy wstaje się w ciemny poranek  a dzień jest coraz krótszy i jak na razie nie ma widoków na nic bardziej optymistycznego. Nie mam pojęcia jak sobie radzą ludzie mieszkający na północy globu z półroczną ciemnicą, ja bym nie dała rady.  Mnie ta pogoda po prostu ścina z nóg i sprawia, że absolutnie nic mi się nie chce, a wszystko za co się zabieram kosztuje mnie mnóstwo wysiłku i ogromnej siły motywacji. 

niedziela, 23 października 2016

Kwa kwa raz jeszcze

Pogoda za oknem jest tak paskudna, że w ogóle nie chce mi się przebywać poza domem. Musiałam napisać to zdanie aby dać upust mojej niechęci do natury i jej wszechobecnego piękna. Matka Natura przechodzi chyba jakiś kryzys wieku... hymmm... dojrzałego, ale część jej ,,ciała" odpowiadająca za moje bliższe i dalsze otoczenie chyba jest w głębokiej niedyspozycji... Siedzę, patrzę i obserwuję...
W sumie mam kilka tematów z dziedziny- dom, ale... dzisiaj napiszę o kaczuszkach. Myśl o nich pojawiła się dużo wcześniej od przedłużającej się pory deszczowej i fakt, że kaczki lubią deszcz, chociaż nie do końca jestem pewna, czy nadal taka obfitość opadów im odpowiada, ich tematyka nie ma nic wspólnego z obecną pogodą.  Można jedynie powiedzieć, że się dobrze złożyło tematycznie.


wtorek, 18 października 2016

Jesienny zakątek

Ten post dedykuję moim wiernym czytelnikom, którzy mimo braku nowych postów zaglądają i odświeżają archiwalne posty. Widzę, że cieszą się powodzeniem wszystkie jesienne... Jakby tej jesieni było mało wokół prawie każdego z nas... prawie, bo może ktoś jest w innym klimacie i cierpi na znudzenie wiecznym latem ;) - To taki żart. Kochani, bardzo Wam dziękuję za pamięć. Wy zaglądanie do mnie, ja zaglądam do Was i też często powracam do ulubionych waszych, archiwalnych postów. Niektórzy z Was piszą, że jesień tego roku mało barwna i mało jesienna. U mnie jest właśnie taka: szara, bura i ponura. Znów pada i jeśli nawet coś kwitnie to nie ma kiedy się tym nacieszyć bo mało jestem ,,w ogrodzie". Tyle co przemknę od bramy do domu i na coś tam rzucę okiem. Ostatnio zdziwiłam się, że krzew bzu już ogołocony z liści i śpi snem zimowym czekając na wiosnę. Wszystko jakoś tak szybko i cicho zasypia.

poniedziałek, 10 października 2016

Jesienna cisza

Gdzie nie spojrzę ,,dookoła jesień". Zielono-żółto-purpurowo i pomarańczowo, chociaż tego ostatniego najmniej, trochę brązu... szczególnie na liściach dębu, wierzb i olch. Piękne ,,ci one" bo kojarzą mi się z dzieciństwem i taką starą, polską wsią... dokładnie z rowami i małymi zagajnikami gdzieś w szczerym polu pozostawione jako oznaczenie granic międzysąsiedzkich czy dla ochłody przy żniwach. Moja wieś z dzieciństwa jest już tylko w moich wspomnieniach. 

sobota, 8 października 2016

Jesiennie

Palimy w piecu, na razie takimi tam niby śmieciami jak to większość z osób nazywa, czyli takie różności, które zbiera się w sezonie letnim z myślą o wykorzystaniu na pierwsze przepalanie pieca czy pierwsze grzanie domu. Jak by tego nie nazwać pierwsze przepalanie jest zwiastunem jesieni. Coraz krótsze dni i do tego chłodniejsze... u nas cały tydzień padało i padało. Pierwsze zdjęcie wybrane nie przypadkowo, nie ma się co w nim doszukiwać czegoś szczególnego prócz jego nijakowatości... i taki właśnie mam ostatnio nastrój. To jakiś żal po lecie mimo, że w tym roku oddałam się mu bez reszty i starałam się nim nacieszyć jak się tylko da. Widać, w moim przypadku szczęście latem jest jak studnia bez dna i nie da się nim wypełnić.

niedziela, 2 października 2016

Kurnikowe wieści kilka migawek z ,,ogrodu"

Jesień... a chciałam już napisać ,,nadchodzi jesień". Jestem do tyłu z kalendarzem... Jesień jest, jak najbardziej i można powiedzieć, że nareszcie ją widać. Nie to żebym się nie mogła jej doczekać i bym należała do osób jej wyczekujących... . o to, to nie. Po prostu ją widać. Przebarwiają się tawuły i pewne odmiany berberysów, kwitną astry bylinowe i jesienna hortensja, gdzieniegdzie rozentuzjazmowane jeszcze latem róże i wszystko okraszone jest opadającymi liśćmi... słowem jesień! Ale ja dzisiaj napiszę zaległy post na temat kurnikowego życia. Ale wstawię zdjęcia z jesiennego przebarwienia bo nie będzie oddzielnego postu. Skupiamy się na kurnikowych wieściach w jesiennej aurze. Czy dzieje się tam wiele? Czy jest tam coś nowego? Tam życie kołem się toczy i ciągle jest coś nowego, coś innego a w sumie to wciąż to samo... 

wtorek, 27 września 2016

Kozi problem

Póki jeszcze kozy są to o nich napiszę. Zabrzmiało strasznie, niczym zwierzenia mordercy albo początek horroru. Jeśli do kogoś nie zajrzałam to zajrzę wkrótce, ale albo nadrabianie zaległości w czytaniu blogów, albo nadrabianie zaległości w wiadomościach u mnie. Chociaż nie muszę mówić, że zdecydowanie preferuję to pierwsze, ale jak każdy z nas by z tego wyszedł, to nikt nie miał by co czytać.
Kozy... ten blog jest swego rodzaju zapiskiem naszej zabawy w gospodarowanie, w hodowanie różnych dostępnych nam zwierząt, na nasze skromne możliwości budynkowe, finansowe a przede wszystkim związane z naszą marną wiedzą i uprawę roślin. Ciężko powiedzieć co nam lepiej wychodzi: rośliny czy zwierzęta. Pewnie wszystko jakoś tam, nie specjalnie, bądź mogłoby lepiej. Ale jest jak jest. Poważnie zastanawiamy się nad dalszą hodowlą kóz, ponieważ nasz kochany Kacperek śmierdzi. Słyszałam o tym, ale jakoś tak każdy przekonywał mnie, że to nie musi być, jeśli się o zwierzę dba. My dbamy a mimo to nasz koziołek obsikuje się moczem czy nie wiem czym tam. Być może spowodowane jest to bliskością drugiego samca a jego taty, który robi to samo zaraz za siatką. Problem jest zapach i to bardzo duży, bo mam na niego alergię, no i ogólnie mało to jest przyjemne w odczuciu. Nie wiem jak temu zaradzić, prócz kastracji, bo rozumiem, że koziołek dorósł i ma swoje potrzeby. W sumie sokoro jeden kozioł jest wstanie zadowolić sporą gromadę kozich pań to można sobie wyobrazić jak jest w tych sprawach jurny. Sprzedać koziołka do stada i zostawić znów samą Melcię to jak kręcenie się w tym samym kole.  Dopuściliśmy ich i może jak Melcia urodziłaby kózkę to byłyby we dnie... ale sama już nie wiem. 
Zadowolony z siebie Kacperek Brudasek.


Czym się myje kozy?

sobota, 24 września 2016

Wykopki ziemniaków

Jesień... co byśmy nie robili to i tak czas płynie swoim rytmem... lato potem jesień... zima i wiosna i tak zatacza koło za kołem rok po roku, wiek po wieku... tylko my przemijamy i nasze niesamowicie ważne sprawy... Ale jest i na to rada! Moja nuta filozoficzna wymyśliła, że gdybyśmy tak pomieszali nazwy pół roku, albo ponazywali je zupełnie inaczej to nastąpiłaby widoczna zmiana... chociaż złudna, ale zawsze zmiana. Mamy jesień... za oknem świeci pięknie słońce a zielone liście lśnią w jego promieniach. Nad nimi niebieściutkie niebo z jednym, dużym, póchato białym obłokiem. Ale kiedy pracowałam przy ziemniakach to słońce schowane było za chmurami, a szkoda, bo zdjęcia wyszły byle jakie. W każdym razie dzisiaj będzie o jesiennych wykopkach ziemniaków.

sobota, 17 września 2016

Dalie i mieczyki

Przepiękny wrzesień napawa mnie obawami co takiego dzieje się na naszej planecie, że mamy taką anomalię pogodową. Znów testy broni atomowej  po drugiej stronie globu? Ściska mnie wielka żałość na myśl jak bardzo doświadczana jest ta piękna planeta. U nas w zagrodzie na pozór nic się nie dzieje. Ot, wrzesień przyniósł rozpoczęcie roku szkolnego... to szczęście, jak się nad tym zastanowić przez chwilę, bo był czas, kiedy 1 września był dniem dalekim od szkoły... dzieci i młodzież w 1939 roku chyba wolałaby pójść do tej ,,nudnej" szkoły i rozpocząć jeszcze nudniejszym apelem dyrektora. Czy rzeczywiście umiemy uczuć się na błędach? My jako ludzie... Ziemianie. 

piątek, 2 września 2016

Żyję...

- Puk, puk...
- Kto tam?
- Ta co zaniedbała bloga.. - I tak się właśnie czuję. Bardzo Was wszystkich przepraszam. Wiem... już raz... albo i dwa przepraszałam. Nie jestem wstanie obiecać, że się poprawię, bo jak to zrobię to na amen znów nie zajrzę, to taka złośliwość, przynajmniej mnie się to prawie zawsze zdarza. Wszelkie próby motywacji w tym kierunku, podczas mych lat edukacyjnych zeszły na manowce (It did not go well). Dlatego i tym razem nic nie będę pisać o poprawie. 

niedziela, 21 sierpnia 2016

Za mirabelkowani

Uwielbiam letnie poranki. Uwielbiam wychodzić wczesnym rankiem na taras. Pianie kogutów, czarny kot stojący nieruchomo na płocie sąsiada, delikatne piski ptaków  wśród pobliskich krzewów i drzew i ja w  piżamie  na  tarasie  z  włosem w każdą stronę świata jakby i one ciekawie rozglądały się dookoła. - Odczucia dzisiejszego poranka. Każdego dnia staram się  rozpoczynać  dzień  od  wprawienia  się w  dobry  nastrój  i powitania  dnia radośnie a przynajmniej  pogodnie.  Mam  tak  od  lat i muszę powiedzieć, że dzięki temu ciężka dola tego świata nabiera zupełnie innego znaczenia. 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Delektuję się latem

Zadawaliście sobie pytanie o koniec świata? Zastanawialiście się co byście robili gdyby ten koniec świata miał nadejść za kilka dni… tygodni… w ciągu miesiąca?
Ja, tak. Wiele razy w ciągu swojego życia i za każdym razem odpowiedź była inna i zgodna do świadomości wieku, w którym akurat byłam. Nie usłyszycie ode mnie, że koniec świata nadchodzi, ale ta myśl jest powodem mojej ciszy w świecie blogowym. Jestem właśnie w swojej projekcji tego pytania. Wiadomo, że gdyby nadszedł taki czas pewnie robiłabym zupełnie co innego, ale w obecnej sytuacji, nie znania końca świata, postanowiłam czerpać radość z obecnego czasu tak jakby go miało nie być. Mam dość bycia więźniem współczesnej ideologii powtarzalności… ,,jutro też jest dzień”, ,, za rok znów będzie lato” Ta świadomość tej powtarzalności powoduje, że nie doceniamy czasu teraźniejszego. Obecnie przeżywam każdy dzień jakby miał być ostatnim. I wiecie co? Czas znacznie zwolnił. Czas gna ponieważ próbujemy dany dzień  wypełnić po brzegi mnóstwem czynności, które często są mało istotne. Gdyby nagle nas zabrakło ile rzeczy z tego co robimy miało by znaczenie? Często przychodzi nam ścigać się z przyszłością, co jest absolutnym absurdem. Nie zachowujemy proporcji pracy i ,,niepracy”. Od razu słyszę pytania – a czy w ogóle da się nie pracować? Słowo praca jest we wszystkim: w hobby, w relaksie. Tak jak człowiek boi się ciszy tak boi się bezczynności, chwili bezruchu. Wielu ludzi na  wyspie ,,obfitości" zaczęłoby robić absurdalne rzeczy dla samego robienia, byleby zająć myśli.
Jest lato… już jego schyłek, jak co roku. Ale ja tym razem postanowiłam cieszyć się tym latem. Wreszcie się nim napawać. Nie wspominać go jesienią i tęsknić za nim zimą, ale delektować się nim…
Obserwuję rośliny, ptaki… siedzę sobie bezmyślnie i odpoczywam. To jest mój czas, ta chwila na docenienie piękna tej pory roku. Oczywiście nie da się zupełnie nic nie robić. Obowiązki związane ze zwierzętami są jak najbardziej,  kapryśna pogoda też utrudnia nam w zbiorze siana, ale nie denerwuję się, nie pędzę… przede wszystkim cieszę się latem. Jak wszyscy pracuję… ale staram się jak najwięcej ,,nic nie robić”. Włączyłam kocią terapię, o której kiedyś pisałam…

Jeśli ktoś powie mi, że ,,lato tak szybko przeminęło,, to odpowiem, że ,,nie mnie” Ja znalazłam czas aby się delektować teraźniejszością. 

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zachęcam do zatrzymania się i złapania chwili.

piątek, 5 sierpnia 2016

Po prostu zwolnić

Nie latam... nie biegam... nie ścigam się z czasem... Kontempluję go. A dokładniej przyglądam się latu. W końcu kiedyś trzeba usiąść na tych przysłowiowych - czterech literach i znaleźć czas na cieszenie się tym co jest wokół nas, na tym co tworzymy z mozołem, o co dbamy i co ma nam dawać radość. Nie należę do osób, które wyczekują wiosny, lata a potem są zdziwione, że to już jesień albo i zima lub na odwrót. Nawet nie robię zdjęć... to muszę poprawić. Jak co roku delektuję się latem, delektuję się jego dojrzałością widoczną w każdej roślinie, w każdym zwierzęciu. Na fotce jest duet: winorośl z clematisem. Ta nieduża, delikatna roślina całkiem dobrze sobie radzi przebijając się przez grube kłącza i wielkie liście winorośli i usadawiając się niemalże na niej pięknie kwitnąc. Wiosną mocno przycinamy winorośl, ale to jakaś  odmiana silnie rozrastająca się. Najważniejsze, że brak wymaganego ,,prześwietlenia" w ogóle ją nie interesuje i mimo zupełnie nieprawidłowej uprawy owocuje przepięknie. Nawet nie jestem wstanie sobie wyobrazić ile miałaby mieć owoców, gdyby uprawiana była właściwie, już tych trudno nam przerobić.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Letnia sypialnia


Jedno jest lato każdego roku, więc szkoda tak mało o nim pisać. A lato latu nierówne, zawsze jest inne, mimo, że to lato przecież...Nim na dobre uruchomi mi się faza filozoficzna od razu przejdę do sedna tematu. 

piątek, 22 lipca 2016

Relaks...

Siedzę, zaczynam pisać, kasuję, piszę... gdyby tak pozostawić te wszystkie wyrazy i niedokończone zdania to bym zapisała już z kilka ładnych linijek. Widzę zmiany jakie następują na moim blogu. Pierwszy rok obfitował w posty ciągnącego się kilometrami tekstu, często bez zdjęć, bo wstawiania ich musiałam się dopiero nauczyć... Potem posty ze zdjęciami bogato okraszonymi tekstem a dziś... martwa cisza i błogi spokój... Żyjemy! 
A jakże. Rozkwitamy wręcz bajecznie upajając się pięknem każdego wakacyjnego dnia i na ten czas - mojego urlopu. Więc cóż można chcieć więcej? I to jest powód blogowej ciszy, bo w necie jestem, w świecie blogowym również, staram się być na bieżąco z każdym nowym Waszym postem. Ja wiem... że gdyby każdy z nas tak podchodził jak ja, że woli czytać niż pisać, to ten piękny, twórczy świat zamarłby na długo ale... pocieszam się tym, że kiedy ja milczę to inni piszą, a kiedy inni zamilkną to być może ja wstrzelę się z pisaniem. 

wtorek, 12 lipca 2016

Żegnaj Korsarzu

Jestem nad morzem, naszym polskim. Przyjeżdżam tu od dzieciństwa, gdyby nie przerwa kilkuletnia mogłabym powiedzieć, że co roku. Przed tą przerwą przez naście lat przyjeżdżałam tu rok rocznie. Dziś jestem znów i kiedy samochód wjechał w granice miasta poczułam się jakbym wróciła do domu. Kocham to miasto, jego aglomerację jak i wszystko co jest z nim związane. Neutralnie obserwowałam przez lata rozwój tego miasteczka, które z mojego dzieciństwa było małe, ciche i mało komu znane. Jak wiele innych przemysłowych miast i jego potencjał portowy został zaprzepaszczony ale mimo to wdzięcznie ewaluował i ewaluuje turystycznie. Ale dziś moja tolerancja została mocno potrząśnięta, kiedy to znana mi knajpka na promenadzie o nazwie Korsarz zniknęła ze współczesnej historii miasta. Wiem, że wszystko ma prawo się zmieniać, że wszystko się zmienia, wiem, że nic nie jest wieczne, ale czy nie mogłoby zmienić się już po mojej śmierci? 

sobota, 9 lipca 2016

I znów rudbekiowa łączka

Muszę Wam powiedzieć, moi kochani, że tylko w braci blogowej znaleźć można tylu miłośników terenów nieformalnych i polnych ogrodów. Za każdym razem kiedy piszę o moich rabatach, jestem zaskoczona nie tylko pozytywnym odbiorem ale i wiadomością o wielu osobach, które mają podobne zapatrywanie ogrodniczo terenowe co ja. I to jest dla mnie największym zaskoczeniem, bo bardzo często wydaje mi się, że jestem już samotnym żeglarzem w tej dziedzinie. Jestem od lat, jeśli nie od dzieciństwa, wielką miłośniczką polnych roślin i nigdy nie mogłam zrozumieć tak niesprawiedliwej dyskryminacji. 

czwartek, 7 lipca 2016

Natura i Ja

Ten post absolutnie nie jest dla miłośników ogrodów formalnych i innych mocno uporządkowanych. Zdumiewające ... nie, zadziwiające jak w tym roku wygląda mój ogród. Zdumiewające to jest to, że mi się to nawet podoba. Nawet moja tolerancja ogrodniczego chaosu została zaburzona ale tylko przez chwilę. W pierwszej chwili złapałam za rękawice, taczkę i pomknęłam do pierwszej zarośniętej rabaty aby zabrać się za mocne porządki. Doleciałam, przyjęłam postawę bojową, rzuciłam okiem i .... znieruchomiałam na dość długo, wprawiając w zdumienie albo i niepokój mego małżonka, działającego nieopodal. Myślał chyba że coś mi się stało w stylu wypadniętego dysku. A ja myślałam... co mam wyrwać, co przesadzić, co zostawić bo wszystko mi się podobało.

sobota, 2 lipca 2016

Wiejska, sobotnia cisza

W postach zaczyna mi się tworzyć jakiś cykl tematyczny, którego nie jestem pomysłodawczynią, a czyni to oczywiście codzienność, ludzka społeczność... raz przynajmniej nie Matka Natura, chociaż tutaj nie jestem do końca pewna. Lipiec, lato, wakacje... w mieście ten czas upływa zdecydowanie inaczej niż na wsi, czy na peryferiach. Latem w dużych miastach cichnie i wyludnia się, czego nie można powiedzieć o kurortach, w nich jest na odwrót. Inaczej też jest na wsi. Przybywa ludzi, szukających odpoczynku i ciszy po zgiełku miejskiego życia. Pisałam już na temat sielankowego zapachu wiejskich pól i łąk Wiejski powiew lata

czwartek, 30 czerwca 2016

Żaby i goździki brodate

Całą zimę snuję się z kąta w kąt i doczekać się nie mogę przedwiośnia, tęsknym okiem wypatruję zwiastunów wiosny i cieszę się najdrobniejszą jego oznaką, żywiąc nadzieję, że zima szybko sobie pójdzie i nie powróci. Zdecydowanie nie lubię jej oznak pod postacią gradu na ostatnie dni czerwca. Niby nie było dużego opadu a kilka rabat mi zniszczyła, uszkadzając rośliny.  To jest mało kulturalne z jej strony. 
Nadchodzi długo wyczekiwana wiosna i mój entuzjazm rośnie wraz z jej dojrzewaniem i niespodziewanie opada w momencie jej odejścia, ustępując miejsca latu. Kocham wiosnę, jest to dla mnie najpiękniejsza pora roku. Lato jest jakby jej przedłużeniem ale tylko przez chwilę a potem staje się już swoim, klasycznym latem... 
Przejście z wiosny do lata jest momentem dość trudnym dla mnie, mimo, że wokoło jest piękna soczysta zieleń, słoneczna, ciepła pogoda i wiele kwitnących roślin. Ten etap mam już za sobą i znów mogę w pełni cieszyć się otaczającym mnie światem. Te dwie urocze żabki mieszkają ze mną od lat, w tym roku, znów pod wpływem zaprzyjaźnionych blogów, postanowiłam wyprowadzić je na dwór, przynajmniej na okres letni. 

sobota, 25 czerwca 2016

Róże, wakacje i miła niespodzianka

I znów ,,nadeszło lato..." kalendarzowe, bo lato w mojej części Mazowsza króluje już od dobrych trzech tygodni. Nadeszło tak niespodziewanie, że gdyby nie hojne obdarowywanie świata swoją wielką miłością pod postacią promieni słońca to byśmy pewnie tego nie zauważyli. Jest gorąco, upalnie, na szczęście z cyklicznymi opadami deszczu, w porywach do ulew i wichur, które potrafiły już niezłych szkód narobić.
W ogrodzie rozlały się róże. Te, które przemarzły bezśnieżnej zimy, albo padły i z mocnym cięciem czekamy, że może odbije chociaż podkładka, inne mające więcej szczęścia pomału odbudowują się. Za to te, którym nic się nie stało, jeszcze bardziej się rozrosły i przy obecnej pogodzie obsypały się kwieciem. Widać, że służy im tegoroczne lato.

wtorek, 21 czerwca 2016

Berberysy & tawuły cz.2


Kiedy mieszka się w ogrodzie to trudno o nim ciągle nie pisać. - do takich odkrywczych przemyśleń doszłam dzisiejszego poranka siadając do kompa i postanawiając napisać kolejny post w oparciu o zgromadzone zdjęcia. Staję się monotematyczna? Nad tym zastanowię się przy innej sprzyjającej okazji, dziś, póki jeszcze wiem, o czym mniej więcej chcę napisać, będę trzymać się podjętego wątku. Na jesieni wstawiałam zdjęcia i napisałam post o przebarwiających się krzewach, które mogą być alternatywą dla kolorowych ogrodów bez ogrodowych kwiatów. 
Berberysy & tawuły
Dziś, chcę pokazać kwitnące krzewy od wiosny do teraz. I przedstawić ich ogromne zalety, których rok rocznie mam okazję doświadczać i dzięki, którym mam coraz większą ochotę ściągać coraz to inne odmiany, zdumiewając się, że krzewy mogą tworzyć kolorowy ogród od wiosny do później jesieni. 

sobota, 18 czerwca 2016

Niezwykły krzew i moje ogrodowe zguby

Tak wiele się dzieje w ogrodzie. Najbardziej zdumiewają mnie niektóre gatunki ptaków, które potrafią oblecieć dwa razy do roku czas lęgu. Jako mała dziewczynka z wielką troską i pewnego rodzaju współczuciem patrzyłam na ptasi trud macierzyństwa, kiedy tak ciągle latają i latają zdobywając ten nieszczęsny pokarm dla swoich wiecznie głodnych pociech. Potem sobie myślałam, że jak już odchowają to mają święty spokój i mogą wreszcie nacieszyć się wolniejszym czasem i skupić się na własnych potrzebach. A tu proszę - bywa inaczej. Właśnie śpiewa sikorka, słyszę ją przez otwarte okno. Jest pięknie, gorąco ale chmury dają trochę cienia i przyjemnego chłodu. Idealna pogoda na prace rabatowe ale przyznam się, że co wychodzę na dwór to dopada mnie klasyczny niechciej (lazyness). 

piątek, 17 czerwca 2016

Warzywnikowe rozważania

Było o zwierzakach, było o ogrodzie to teraz czas na warzywnik i ogólnie nasze uprawy. Od początku instalowania się w tym miejscu... ,,instalowanie się" - swoją drogą to bardzo interesujące w brzmieniu słowo i za pewne nie do końca pasujące w tym ujęciu myśli, ale dziś, teraz... wydaje mi się wręcz idealnym wyrazem, określającym absolutnie wszystkie nasze tutaj poczynania i próby dostosowania się. Wracając do urwanej myśli... od początku instalowania się w tym miejscu jedynym pewniakiem było - konkretne określenie naszego warzywnika. Nie znając się zupełnie na tym miejscu, stwierdziliśmy, że jeśli poprzednia właścicielka wyznaczyła miejsce uprawy przydomowej, czego dowodem były zastane kępy szczypiorku zimującego, to słusznym zdawać by się mogło, założenie, iż to właśnie miejsce jest doskonałe. Założenie dość szybko zweryfikowała sama natura i wiosenne, niekończące się opady deszczu zamieniając ten teren już nie tylko w grzęzawisko ale długo utrzymujące się mokradła. Czasami mam wrażenie, że to właśnie tym mokradłom i terenom zalewowym zawdzięczamy możliwość kupienia tak dużej działki za bardzo atrakcyjną cenę, wówczas. 

niedziela, 12 czerwca 2016

Czerwcowe rocznice

Niedługo zbliża się kolejna rocznica założenia tego bloga. Nie będzie żadnego candy, bo nadal do tego jeszcze nie dojrzałam, ale podzielę się swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami na temat jego prowadzenia. Zostałam namówiona na niego przez męża i na początku (jak większość zapewne) podchodziłam do tego pomysłu jak do jeża. Lubię zaglądać do archiwalnych postów i zobaczyć jak wyglądały poszczególne miesiące, bo wiadomo, nie pamięta się tak dokładnie. Ku mojemu zdziwieniu zapiski są różne. Niby miesiące kołem się toczą a jednak każdego roku, każdego miesiąca coś innego, nowego jest, z każdym kolejnym rokiem czegoś przybywa, czegoś ubywa... Jeśli ktoś podczytując sobie blogi, zastanawia się czy nie założyć własnego, to niech to zrobi. Pisanie bloga, kontakt z ludźmi o podobnych zainteresowaniach daje nam wiele cennego doświadczenia, moim zdaniem środowisko niby wirtualne jest wstanie wnieść wiele dobrego do życia realnego, bo przecież tworzą go ludzie, dzięki czemu net w ten czy w inny sposób jest ściśle powiązany z naszą codziennością. 
Bardzo mi miło, że jest tak wiele osób, które nie tylko mają ochotę do mnie zajrzeć, ale robią to regularnie i włączyły moją pisaninę w poczet blogów ulubionych. Bardzo Wam kochani dziękuję za to, że staliście się częścią mojej codzienności, za to, że dzielicie się swoimi pasjami, radami, że budzicie we mnie wiarę w dobro, w to tzw. człowieczeństwo. Czuję się zaszczycona mogąc uważać się za waszą znajomą czy nawet przyjaciółkę. Dziękuję.

Czerwiec, to miesiąc, w którym wiele się dzieje. Zdjęcia kocie są zamierzone, ponieważ jest to też czas rocznicy mojej ukochanej kotki a krzewuszka jak co roku odziana jest w krwistą szatę. 
Tego roku nie ma kociąt ponieważ wszystkie trzy kocice są wysterylizowane. Obłędem było szukanie domów dla tak licznego potomstwa, które pojawiło się pewnej wiosny. Trzy nasze kocicie miały po trzy kociaki... nawet na głos nie będę wypowiadać tej sumy. Moja zawsze tolerancja dla prywatności kociej i ich praw została wystawiona na wielką próbę. Efektem tej próby była sterylizacja i w tym roku, może rzeczywiście troszkę nam brakuje brykających, słodkich kociaczków ale jest dużo spokojniej i ciszej... pomimo, że ku memu zdumieniu, kocury w marcu odwiedzały kocicie. Może brak tego i owego nie oddziałuje na wiosenne amory. W każdym razie, kocicie polegują leniwie a to wygrzewając się w słonku albo szukając zacisznego cienia. Trzecia kocica nie miała ochoty na sesję zdjęciową, ona lubi pozować w bardziej aktywnych pozach.

Tak wspaniałego relaksu, odpoczynku życzę przy niedzieli :)

piątek, 10 czerwca 2016

Kurze poruszenie

Kury mam już z 7 lat? Ciężko mi sobie przypomnieć tak dokładnie, ponieważ, tak jak już na początku bloga pisałam, pierwsze lata mieszkania tutaj były dla mnie dość trudne przystosowawczo i one po prostu utrwaliły się w mej pamięci jako jedna, spójna ,,maź" udręki i przewlekłej choroby nie tylko duszy ale i ciała. W każdym razie, kury hodujemy już od lat i nieustająco jestem pod ich wielkim urokiem. To jak państwo w państwie - my ludzie i one kuraki. Co byśmy nie robili, jak byśmy nie ingerowali w ich świat, one i tak żyją swoim życiem, w swoim ściśle określonym świecie i to jest właśnie fascynujące. Przypominają mi trochę kota, kot też niby jest, ale ,,chodzi swoimi ścieżkami" i robi tak naprawdę co chce. Podejście indywidualne nie bierze się z ,,małego móżdżka" ale ze struktury osobowości. Każdy kolejny rok, każde zdarzenie i wydarzenia pokazują jak inteligentne i zaradne są to stworzenia, a strona społeczna jest wręcz zdumiewająca. Naprawdę, my ludzie moglibyśmy się wiele od nich nauczyć. Pierwotnie poprzedni post miał być krótką wzmianką na temat pewnej róży kwitnącej na granicy z wybiegiem kurzym i płynnie przejść do spraw zagrodowych ale obudziła się we mnie miłość do tych pięknych krzewów i post (znów) zmienił swą tematykę. Dlatego nadal jesteśmy przy sobocie, pięknej pogodzie i pracach wokół domu, korzystając z pięknej pogody i braku możliwości wypadowych poza działkę z powodu moich czerwcowych zajęć zawodowych.


niedziela, 5 czerwca 2016

Świat o różanym zapachu...

To była typowa ładna sobota, którą my... fanatycy...? Nie, to zdecydowanie za mocne słowo, pasjonaci hodowli kur, postanowiliśmy oczywiście przeznaczyć na dzień porządkowy w kurniku. Swoją drogą to większego wyboru nie mamy z powodu moich planów zawodowych a dokładniej podnoszeniu swoich kwalifikacji i obecny czas, zmusza mnie do siedzenia w domu i studiowaniu wielu mniej i bardziej ciekawych zagadnień. Pozostają mi jedynie czynności w najbliższym otoczeniu. Szkoda, że ten czas przypada również na czerwiec, bo nie mogę zająć się dokładniej działką, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo po zeszłorocznej suszy, wiele roślin jedynie, tudzież aż, odbudowuje się i muszę przyznać, że gdybym miała tak czas na zaplanowane rewolucje rabatowe, to wiele z nich, by po prostu zniknęło z ziemi  albo teren przekopała bym a wiele jednorocznych z zeszłego roku wysiała mi się sama. Po za tym, na rabatach pojawiły się rośliny polne, o przepięknym kwieciu a nie znając ich pewnie bym je wypieliła. W ogóle jestem pod tak ogromnym wrażeniem łąkowych rabat jakie same się stworzyły w związku z brakiem mojej ingerencji, że zastanawiam się czy nie pójść w tę stronę.  Ale znów poszłam w innym kierunku myślowym niż chciałam napisać.

wtorek, 31 maja 2016

Po prostu jestem

Kiedy tutaj przyjechaliśmy, nasza działka była równo skoszoną dziką łąką pełną owadów i malutkich jaszczurek. Z braku systematyczności i odległości do niej, raz dwa trawy porosły do pasa. Brak drzew i rosnące samosiejkowe brzózki, olchy i wierzby z wolna zaczęły górować nad tym naturalnym terenem kołysanym przez podmuch wiatru. Słuchając świerszczy i innych owadów, z nutą tęsknoty zastanawiałam się, kiedy i za ile lat byłyby wstanie osiedlić się na tym terenie ptaki? Ile czasu potrzebują najpospolitsze drzewa do osiągnięcia wymagających przez nich wysokości, wielkości, masywności? 
Nie marzyłam... nie roztaczałam swych wizji, po prostu byłam. Byłam w tym miejscu, o tym czasie i obserwowałam... Przyglądałam się mieszkańcom tego terenu i słuchałam tak zwanych odgłosów przyrody. Dla mieszczucha żyjącego na co dzień w hałasie wielkiej metropolii miejsce to było relaksem i odprężeniem, jeśli tylko pozwalała na to jego własna, wewnętrzna natura. Po prostu byłam...

piątek, 27 maja 2016

Na ratunek rododendronom

W tym sezonie moja głowa skupiona jest na pieleniu rabat, których przybyło w poprzednim sezonie i na rozsadzaniu roślin już zadomowionych. Dopiero sadzę cebule mieczyków, o których zapomniałam i nadal czekają nasiona kwiatów jednorocznych. Moja głowa myśli o czym innym, ale to chyba prawidłowo? W końcu jak się ciągle sadzi, kupuje rośliny i znów sadzi... to musi przyjść taki sezon, w którym trzeba poukładać w tych rabatach i zrobić taki konkretny przegląd dlatego w tym sezonie raczej mało będzie zdjęć samych kwiatów kwitnących, ponieważ są one już zaprezentowane i omówione w poprzednich latach bloga. 

poniedziałek, 23 maja 2016

Chwilo trwaj...

Maj... Miesiąc z najkrótszą nazwą a kojarzy się z tak ogromną ilością rzeczy, chyba jako jedyny ze wszystkich pozostałych miesięcy. Jednym kojarzy się z miłością bijąc na głowę lutowe walentynki, drugim z bzami, ukwieconymi sadami... jeszcze innym z polem żółciutkiego rzepaku, śpiewem ptaków, piskiem piskląt w gniazdach... naturalnym przyrostem ptactwa podwórkowego... z koszeniem traw, z majowym, długim weekendem, z grillem, uroczystościami komunijnymi...
Mnie kojarzy się z ciszą i spokojem. Całą zimę czekam na wiosnę, przedwiośnie cieszy ale to jeszcze nie to, ta pogoda zmienna raczej gra mi na nosie bądź nęci czymś jeszcze dalekim i nieosiągalnym w swej stałości, wczesna wiosna to kolejny etap tego czegoś upragnionego i wyczekiwanego ale nadal skacząca temperatura raczej drażni niż cieszy i wreszcie pojawia się maj... pomijając zimną zośkę jest tym czymś, na co czekałam i czego wypatrywałam. Jest! Przyszło! I trwa!. Czas przyjemnego ciepła, słonecznych dni i ciepłych nocy, lekkiego odzienia, dłuższych dni, ciepłych poranków. 

niedziela, 22 maja 2016

Kiedy okolica śpi i apel ,,Na ratunek pszczołom"

Jest 23 z minutami. Wyszłam na taras z lapkiem... jak tylko wyszłam to blady krążek księżycowy schował się za chmury i udaje, że go nie ma. Rozejrzałam się  po otaczającej mnie nocy i dojrzałam, światła w pokoju wyżej, gdzie urzęduje mąż. Przeszła mi przez głowę myśl aby wziąć coś i rzucić w okno dając tym znać, że jestem na tarasie, ale może by jeszcze palpitacji serca dostał? A tego przecież nie chcemy... Co ja robię o tej porze na tarasie? Nie wiem... Ooo... krążek się wychylił... chyba nie dowierza temu co widzi, albo myśli, że ja to jakaś zjawa. Nie, to ja! Myślę sobie, że może to jakieś przesilenie wiosenne, któremu padłam ofiarą i zamiast spać jak przystało na klasycznego rannego ptaszka, dziś markuję i udaję sowę.

poniedziałek, 16 maja 2016

Bez

Bez... Lilak... Ja wiem, że coś jest na rzeczy z tymi nazwami i, że to co nazywam bzem jest lilakiem, ale od dziecięcych lat wychowywałam się w tym zwyczaju upraszczania i nazywania bzami, że one są dla mnie bzem. Po prostu.
W Arce nastał czas kwitnienia bzów... Mam manię, że jak widzę kwitnący krzew to muszę podejść i wsadzić nos w kwiaty. Teraz to już może ten nawyk zelżał, ale wcześniej to wręcz rodzina zawczasu dojrzawszy krzew, przechodziła ze mną na drugą stronę ulicy, bo jak stanęłam, jak zaczęłam wąchać kwiatek za kwiatkiem i kolejny kwiatek i jeszcze jeden...
- A one nie pachną tak samo? - Kiedyś zapytał mąż z lekka poirytowany przedłużającym się postojem.

sobota, 14 maja 2016

Czy jesteśmy istotami rozumnymi?

Myślę i myślę i normalnie nie mogę przestać o tym myśleć... Przeczytałam i poszłam dalej do swoich spraw... ale o tym trzeba mówić, na to trzeba zwracać uwagę. Dlatego ten post będzie nietypowy. Będzie zapiskiem tego co mnie w ostatnich dniach bardzo poruszyło. Informacje o naszej rodzimej głupocie. Nie można przejść koło tego obojętnie... 

Na ratunek pszczołom z bloga Anthony Garden  fragment: Dziś będzie niezwykle emocjonalnie. Muszę się z Wami podzielić moją wczorajszą "przygodą". Mianowicie musiałam interweniować na polu sąsiadującym z naszym sadem i łąką, które postanowił opryskać pracownik znanego w moim rejonie szkółkarza.  czytaj dalej

Wieś spokojna, daleka od gwaru miejskiego z bloga Pod tym samym niebem- Olga i Cezary Jaworowie. Historia przerwanej sielanki i ciszy wiejskiej... pokaż

Protest przeciw wycince drzew w Puszczy Białowieskiej z blogu Moja słowiańska filozofia  fragment: Drzewa w Puszczy Białowieskiej dawały sobie radę tysiące lat i teraz też tak będzie. Ingerencja człowieka w Przyrodę zawsze źle się kończy. Tam, gdzie jest więcej kornika automatycznie zwiększa się populacja dzięcioła, ale człowiek to taki pazer, bo potrzeba desek na drewniane domki szejkom warszawskim. czytaj dalej

Mnie po przeczytaniu tych postów po prostu ciśnie się na usta jedno - LUDZIE !!!! PRZECIEŻ JESTEŚMY ISTOTAMI ROZUMNYMI!!!! podobno...

czwartek, 12 maja 2016

Czas mija na pieleniu...

Tekst napisany 8 maja w niedzielę. Liczyłam, że uda mi się zrobić jakieś zdjęcia, albo coś jeszcze dopiszę, ale nie ma kiedy. Po deszczach wszystko bujnie ruszyło w górę - chwasty też, więc pielę... pielę... i pielę i końca tego nie widać. W takich chwilach zastanawiam się po co mi tyle rabat. Mniej rabat = mniej pielenia. Ale nic to... Pielenie wzmacnia ducha ogrodnictwa i na pewno usprawnia mięśnie dłoni i palców, które dla pani zbliżającej się do pięćdziesiątki na pewno się przyda. Dużo? Moja Babcia dożyła 96 lat, w wieku 70 lat jeździła do kościoła na rowerze. I wiecie co, ja w ogóle tej zbliżającej się ,,5 z przodu" wcale nie odczuwam. Czuję się rześko, lekko a przede wszystkim młodo.  - to taka jakaś myśl się zakręciła o poranku, po przeczytaniu pewnego wpisu pod poprzednim postem, który spowodował lawinę myśli w mej głowie.

niedziela, 8 maja 2016

Bardzo Wam dziękuję

Zadumałam się Kochani nad waszymi komentarzami w poprzednim poście. Przyznam się, że znów interpretacja i odbiór mojego posta, mnie zaskoczyła poniekąd. Poniekąd, bo w jakiś sposób już się do tego przyzwyczaiłam, gdyż co i róż w świecie netowym zahaczałam o wątek mojego mieszkania na wsi a tęsknoty za miastem. Poprzedni post był swego rodzaju podsumowaniem, uchwyceniem pewnej myśli, nawet może i rozczarowania? Wspomnienie rozmów z Babcią... Myśli zapisane słowami. Bardzo Wam dziękuję, za te wszystkie słowa, bo świadczą o tym, że polubiliście mnie, tak jak ja polubiłam Was i stanowimy pewną część bliskich znajomych, może nawet i przyjaciół i staramy się siebie nawzajem wspierać, pomagać sobie, pocieszać. To jest przepiękne, bo przecież się nie widzimy, nie znamy... to piękna wieź, zażyłość, przyjaźń na poziomie duchowym. Mnie osobiście to zawsze wzrusza i może właśnie dlatego jestem w necie. Bardzo Wam dziękuję za tę netową przyjaźń.

czwartek, 5 maja 2016

Rozterki, sad i nowy mieszkaniec

Czy mieszkamy na wsi czy w mieście, doświadczamy dobrych i złych rzeczy. Jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć, bo nie umielibyśmy ich rozróżniać. Może te złe mogłyby przybierać bardziej łagodne postacie aby mniej smutku i goryczy odczuwać. Opierając się na moich własnych życiowych doświadczeniach mogę napisać, że więcej tej huśtawy różnych zdarzeń doświadczam na wsi. W mieście miałam iście sielankowe życie. Nigdzie nie doświadczyłam tylu smutku przez straty zwierząt (Kacperek żyje) i rozczarowań. Może dlatego, że ruszyliśmy na tę wieś niczym ,,z motyką na słońce" (mindless) Samo osiedlenie się w domku jednorodzinnym wśród gołych pól zakrawało na jakiś żart u rodowitego mieszkańca bloku i wszelkich wygód osiedlowych, a co dopiero przerobienie działki na wiejską zagrodę i ściągnięcie zwierząt wiejskich. Człek się na stara, na robi a potem przyjdzie lis, albo pies albo choroba jakaś i tylko kłopoty i kłopoty i jedne troski za drugimi. Moja śp. Babcia zawsze kiwała głową i mówiła mi ,,i po co ci to?" Zawsze odpowiadałam jej ze śmiechem ,,ojej Babciu..." i roztaczałam uroki swojej miejskiej fantazji i na głos snułam plany uzbrojona w ekologiczne ideały, które zrodziły się w mojej głowie nie wiedzieć skąd i gdzie ale za pewne podczas pobytu na wsi u tejże Babci i podczas różnych prac z nią w jej obejściu. Dziś gdyby się zapytała, odpowiedziałabym  - nie wiem.

wtorek, 3 maja 2016

Kolorowe berberysy

Kochani bardzo dziękuję za troskę, za takie wspólne łączenie się w kłopotach, to naprawdę dodaje otuchy i ogromnie wspiera. O Kacperku jeszcze nic nie mogę powiedzieć, ani w jedną, ani w drugą stronę. Niby weterynarz po oględzinach stwierdził, że będzie dobrze, nic nie trzeba było szyć, mimo, że ślady po psich zębach są, popsikał czymś tam, dał antybiotyk, drugi czeka w chłodnym miejscu na podanie przez nas jutro. Niby wychodzi na dwór... dziś nie chciał. Miałam już go zostawić w jego szopce ale coś podpowiadało mi, że jak tak będzie leżał to na bank ,,odejdzie", że trzeba mu bodźca do życia, do zdrowienia, więc namówiłam go na wyjście i wyszedł, nawet dość sprawnie i dziarsko. Ale porównując jego zachowanie wczoraj do dzisiejszego to jest znaczne pogorszenie. Nie bardzo chce pić, słabiej je... częściej się kładzie... Obserwujemy go. 

Ja siedzę w truskawkach... nie wiem czy o tym pisałam. Kiedy mam kłopot, strapienie, problem to pielę truskawki. Wiele osób, które mnie odwiedzały stukały się w czoło, że poletko truskawek mam tak nie-wygodnie prowadzone, że muszę je ciągle odchwaszczać. Ale to dla mnie terapia. Mój tata, kiedy mnie odwiedza to od razu idzie na poletko truskawek i już wszystko wie. Na dniach poletko będzie niewiarygodnie pięknie wypielone... Tylko dzisiaj jest gorąco. Pielenie zaczęłam z rana i właśnie musiałam wrócić bo parzy. Lato! Jak z lekka zelży to wrócę do truskawek. Dom też w miarę szybko ogarnęłam jeśli chodzi o część ogólnie użytkową, zawsze zostaje bezkres piwnicy a jeśli tego będzie za mało, to strych. Na razie pielę... Może sięgnę i po kosiarkę? Muszę czymś wypełnić myśli...
Na fotkach są berberysy, tworzę z nich kolory na rabatach. Odmiany mają liście w kolorach zieleni, żółci i purpury i tworząc z nich kompozycję można uzyskać ciekawy efekt bez sadzenia kwiatów, szczególnie jak ma się kozulę często urywającą się i radośnie brykającą po całej działce. One nawet sprawiają wrażenie, że lubią jak je z lekka skubnie tu i ówdzie. 

poniedziałek, 2 maja 2016

Pogryziony Kacper

Mam nadzieję, że macie przyjemniejszą majówkę od nas. Pogodę mamy brzydką, ale dzięki temu dzisiaj będę robiła porządki w domu, ale i z powodu nerwów. Pasące się na łące kozy zostały zaatakowane przez psy pobliskich mieszkańców. Zdarza się. Ale podczas rozmowy z jednymi z właścicieli usłyszeliśmy, że ,,przygarnęli tego psa i to już samo w sobie jest wystarczające co dla niego zrobili i nic więcej nie zamierzają robić."  Nie wiem skąd są, pewnie z miasta, ale ja jestem z miasta, jestem Warszawianką i powiem, że to nie ,,miasto" czyni z ludzi idiotów. Idiotą można być bez względu na pochodzenie. Kiedy ma się psa to się za niego odpowiada, to się go pilnuje. Nie może pies biegać bezkarnie po polach i łąkach.  Nie można sobie zafundować majówki na świeżym powietrzu i swojemu pupilkowi kosztem innych ludzi. Gdzie rozum?
Tak samo jak widuję, jak właściciele piesków mimo dużego ogrodu wokół domu (nowo pobudowani), wychodzą z tym pieskiem na spacerek na tzw siusiu i puszczają go luzem na pole. Pole to nie park ogólnodostępny, to często pastwiska dla bydła i gospodarz nie chce mieć kup psich na pastwisku dla własnych zwierząt. Nie łazi się jak ta krowa po cudzym polu, bo to nie skwerek czy deptak. Ludzie!!!!! Jak się wchodzi między wrony to się kracze jak i one - stare powiedzenie, jak się wyprowadza z miasta na wieś, czy między gospodarstwa to się dostosowuje do otoczenia a nie wnosi się swoje miejskie nawyki, bo głupota kosztuje i to bardzo dużo. Nie tylko życie zwierzęcia ale i wali po portfelu za zadośćuczynienie. A w takiej sytuacji, wszyscy natychmiast szukają bandziora, bo na wsiach się każdego psa zna i pamięta gdzie mieszka. 

Będę Was informować o stanie zdrowia Kacperka...

Na razie się trzyma, obandażony czeka na wizytę weta. Przez telefon dostaliśmy instrukcję jak zatamować krew i co robić. Powiem Wam, że jeszcze do siebie nie przyszłam... jak dobiegłam do niego, jak zobaczyłam jego stan...zaciskałam jego szyję rękoma nim nadeszli inni. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w sumie nie jest tak źle jak wygląda. Uratowała Kacpra gruba sierść i skórzana obroża i to, że wcisnął się pomiędzy drzewa brzozowe i te psióry tak nie miały do niego dostępu.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Wiosenny deszcz

Pada... pada... pada... Mnie to akurat cieszy. Cieszy szczególnie teraz wiosną i mimo, że rok rocznie moja działka zamieniała się w grzęzawiska i mokradła, nadal cieszyłam się z opadów deszczu. Wariatka? Nie... To miłość do natury. Widzę, po swoich drzewach jak strzeliły zielenią po kilku opadach deszczu, a ile deszczu potrzebuje las? Las potrzebuje bardzo... bardzo... bardzo dużo wody, spadającej z nieba. Aby każde drzewo zaspokoiło swoje wiosenne pragnienie musi lać niczym z pompy albo ciurkiem, albo obficie, albo po prostu często. Więc wiosną deszcze mają u mnie ogromną tolerancję i nie marudzę. A pas lasu, który mogę podziwiać z tarasu cudnie się zazielenił i to w ciągu tego miesiąca. Zielona ściana górująca nad polami... piękny widok. A jakie wspaniałe dźwięki ptasich odgłosów dolatują do mnie z lasu, cały przepełniony jest ptasim szczęściem.




Miłego dnia życzę wszystkim szczególnie przy deszczowej pogodzie :)

niedziela, 24 kwietnia 2016

Jaka by nie była pogoda to cieszymy się wiosną

Znalazłam już na blogu jedno zdjęcie z zeszłego roku z mleczem. Tym razem zrobiłam w innym miejscu, przy sadzie. Drzewa owocowe nie bardzo się rozrastają i mimo posiadania już kilku  lat, nadal są mizernego wyglądu. Przez to sad wygląda jakby był sadem młodziutkim... w każdym razie mlecz tutaj rośnie dorodnie i obficie. Odkąd przestaliśmy kosić wokół drzew owocowych, misy zupełnie nie zdały egzaminu u nas i pozwoliliśmy panoszyć się mleczowi to zaczęły nasze drzewa, skromnie ale owocować. Ktoś kiedyś pięknie napisał, że nawet jak będzie drzewo oblepione kwiatami a nic ich nie zapyli to nie będzie i tak owoców. Bardzo mądre słowa. Uwielbiam zielone dywany z żółtymi kropeczkami. To obraz trawników we wszystkich większych i szanujących się parkach w Warszawie, przynajmniej za czasów mojego dzieciństwa i młodości, ale to też miejsca zielone i takie dzikie pastwiska u babci na wsi, po których się biegało i bawiło. Dywan stokrotek nie wywiera na mnie takiego wrażenia jak mlecze. Rozpisałam się o sadzie, ale i tak go nie widać na zdjęciu bo robiłam fotkę mleczom i mojemu ekologicznemu trawnikowi. Prostota natury najbardziej mnie zachwyca nie mówiąc już o samej Matce Naturze.