Obserwatorzy

piątek, 4 lipca 2014

Kwa...kwa... kwakusie

Od dziecka zakochana jestem w małych żółciutkich kaczusiach. Ciocia z babcią wręcz chowały przede mną kaczątka, kiedy do nich przyjeżdżałam, bo widok ich wprawiał mnie w jakiś amok szatańskiej pogoni za nimi w celu złapania za ten śmieszny, malutki, żółciutki kuperek. A kaczusie podobno mają słabiutkie serduszko i nie wolno ich tak ,,ganiać" Tak więc... (ukłon w stronę pani polonistki ;)) skoro gdakały już kury, piał kogut, to czemu nie dokompletować kogoś jeszcze? Na targu co i rusz zerkałam w stronę małych, wcale nie żółciutkich kaczątek ale takich jakiś z paseczkami ;) Kiedy jeszcze mieszczuchowi powiedziano, że to tzw. rasa Królewska no to przecież nie można było się oprzeć...


 I znów radości co nie miara. Nowi przyjaciele, nowe zwierzaczki do obserwowania, niczym nowy kanał telewizyjny w plenerze. Niestety... świat zwierząt wcale nie jest taki uroczy jak nam się zdaje a człowiek wcale nie jest istotą najgorszą, bezduszną, mściwą... Kury nie zaakceptowały nowych, małych mieszkańców i przez liczne ataki, sprawiły, że mimo naszej interwencji i próby podchowania w domu, ostał się tylko jeden - Szefo.
Rozczarowanie ogromne i pojawiła się jakaś przeogromna  rysa w naszych relacjach z kurnikowym światem. Kwakusiał smętnie w pudełku w salonie... tak, tak, Warszawianka miała wiele wizji swojego salonu, ale nigdy nie było propozycji trzymania w nim kaczki, nawet takiej malutkiej sierotki. Kwakałam do niej często, ba pochwalę się przy tej okazji, że umiem całkiem dobrze naśladować ich mowę, czy akurat trafiam w ich kaczy język, to nie wiem, ale sierotka często na mnie patrzyła bardzo skupiona podczas tej naszej rozmowy albo wtulała się w rękę. Ale wiadomo, że to nie to samo. Tak, więc w drodze wspólnego kwakania, wykwakała sobie towarzystwo, ale sparzeni przykrym doświadczeniem, dokupiliśmy większe, sporo podrośnięte. Obawialiśmy się troszkę o los naszej sierotki jak ją zaakceptuje kupne stado kaczek i pilnowaliśmy jej na zmianę. Kaczki to jednak wyższy poziom rozwoju i zaakceptowały się naprawdę szybko, wciągu kilku zaledwie godzin. Mało tego, nasza sierotka została szefem całej gromadki, stąd jego imię. Zabawnie to wyglądało jak o połowę mniejsze kaczątko prowadziło stadko sporo większych a one grzecznie maszerowały za nim. Szefo ,,dostał skrzydeł", bo co które złe ptaszysko chciało go dziobnąć to reszta kaczek broniła go. Mogliśmy spać spokojnie. Wraz z nowymi kaczątkami szumnej rasy Polskiej Królewskiej, również znalazłam nazwę Dworskich, ale w końcu nie wiem jaka jest ich prawdziwa nazwa, przybył do nas Bienio. A Bienio to klasyczna, biała kaczka odmiany mięsnej, ale wpadł mi w oko i wiedziałam, że bez niego nie wyjdę z bazaru. 
Rozpoczęła się wręcz nowa era na działce. Nikt, absolutnie nikt tak się ogromnie nie cieszył z podmokłego terenu jak kwakusie, taplające się radośnie przez calutki dzionek z przerwą na posiłki i zasłużony odpoczynek. Skubały zieleninkę, ryły dziobkiem po dnie kałuż i zalewisk a w głębszych miejscach nawet mogły sobie popływać. Radosne kwakanie słychać było od rana do wieczora. Przerwany projekt pod tzw. wysepkę otoczoną wodą, przydał się dla nich idealnie. Mieliśmy zasypywać rozkop ale wczesną wiosną, kiedy najbardziej zalana jest działka ten rów idealnie zapełnia się wodą, osuszając z lekka teren wokół siebie, a kaczki były i są wręcz w nim zakochane. Bo w tym wieku, mogły nawet dać lekkiego nura. Czegóż więcej pragnąć?
Ów mini-stawik wychował już kolejne pokolenia kaczek i wprawił o niemalże kurzy zawał, pewną kwokę, która wysiedziała kaczątka i wybrawszy się z nimi na zwykły spacer po działce dotarła do tego rozlewiska. I szok. Jej dzieci chlup do wody a ona biedna została na brzegu i tak biegała gdacząc, nerwowo wokoło niego. Miejsce ze swoją własną historią ;)
 Działka na pewno nabrała życia. 
Wszędobylskie kaczątka zapełniły tę wielką przestrzeń po brzegi. Wystarczyło się pojawiać już biegły, kwacząc. Chodziły za wszystkim co się ruszało i zaglądały w każdą dziurę, w każdy zakamarek działki.
I wiecie co? Wcale nie biegałam za nimi jak to czyniłam w dzieciństwie. Wystarczyło, że przysiadłam gdzieś na chwilę i przychodziły do mnie a jak były na wyciągnięciu ręki to czasami ,,łaps" za kuperek. Tak fajnie nim poruszają... Nie umiem się powstrzymać :). Obruszały się wręcz zgorszone co to za złe nawyki ale i tak za chwilę siadały obok, kręcąc co jakiś czas swoimi kuperkami. Potrafiłam przysiąść nad brzegiem tego rowu i patrzeć na ich taplanie się i słuchać plusku wody. To taki pierwszy nasz stawik, dziwaczny akwen wodny, nad którym latają ważki, pływają różne żyjątka i teren pierwszych żabek. Z nich byłam bardzo duma, bo żabki w ogrodzie to znak, że środowisko jest ekologiczne. Niestety wraz z letnimi promieniami wysycha i staje się znów zwykłym podłużnym wykopkiem. Przymierzam się aby coś z tym zrobić ale szkoda mi psuć chociaż tej wiosennej radości kaczkom, bo są z nami nadal, cieszą się dobrym zdrowiem i stały się już dorosłymi osobnikami. Bienio i Szefo mają dożywocie. Często rano do nich gadałam z okna kuchennego. Czekając na śniadanie, leżakowały pod oknem i na moje ,,kwa kwa" odpowiadały radośnie. Męża czasami drażniły te nasze poranne pogaduchy. Szczególnie moje kwakanie o poranku wdzierające się w jego sen.
Nasza miłość do nich rosła równomiernie do ich wzrostu. Czym większe i starsze tym bardziej rozrabiające ale zupełnie niegoźnie. Bienio rósł w oczach a etap nieproporcjonalnej dłuższej szyi do kształtującego się ociężałego tułowia sprawiał, że kojarzył mi się z łabędziem i często też tak na niego mówiłam. Oczywistym się stało, że to Bienio został moim kaczym faworytem. Pal sześć wszelkie wytworne rasy, liczy się to coś, co jest w zadziornym spojrzeniu, w upierdliwym zachowaniu i w małym, ślicznym kaczym dziobku, nie wspominając o kuperku.

Nie da się ich opisać w jednym poście. Kaczy świat jest zupełnie inny od kurzego, rządzą inne prawa, są bardziej tolerancyjne, pomysłowe... ale o tym w kolejnych opowieściach podwórkowych.
Zapraszam...

7 komentarzy:

  1. Bardzo interesujące opowieści. Cały czas czytam je z wielką przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Codzienny świat ciągle nas zaskakuje! Na tym właśnie polega różnorodność naszych życiowych dróg. Oj wciągnęłam się w Twojego bloga:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, świat jest niesamowity, zaskakujący i czasami lepiej pójść z nowym nurtem niż płynąć pod prąd :)

      Usuń
  3. Dubel: Ostatnia fotka jest świetna. Fajna ta działka.

    OdpowiedzUsuń
  4. chyba błędem było ,że przeczytałam tego posta. Kaczek mi się zachciewa a przecież na pustyni mieszkam. Narobiłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na jakieś wieksze oczko wodne chyba znajdzie się czas i miejsce ? :))))))))

      Usuń