Obserwatorzy

wtorek, 10 marca 2015

Taboretowy kwietnik

Z fancuskiego  tabouret – rodzaj mebla  służący do siedzenia. Najprostszy składał się z deski siedziskowej podpartej trzema lub czterema drewnianymi  nogami. Druga jego nazwa to stołek. Taborety mogą składać się z przeróżnych materiałów o różnej finezyjnej budowie i kształtu. Nie znam genezy powstania taboretów, pewnie swe początki bierze z chłopskiej chaty, gdzie zdolny wieśniak bez szkoły zbił sobie pierwszy na potrzeby własne albo kogoś bliskiego. A bogaty, wykształcony dojrzał, pomyślał i zbił na nim majątek.
Tak też nie mam zielonego pojęcia jak ten taboret przetrwał do dnia dzisiejszego. Wiem natomiast, że jest to stołek z mojego dzieciństwa... mojego i brata...prawdopodobnie jest to stołek naszej mamy... czy z jej dzieciństwa? Tego nie wiem. Bliźniaczy taboret stał jeszcze do niedawna w domu babci, więc pewnie stamtąd go mama przywiozła. Wiem za to, że ten stołek w moim życiu był od zawsze. Odkąd sięgnę pamięcią to gdzieś stał. Miał swoje wzloty i upadki w dziejach naszej burzliwej, rodzinnej historii ale był pełniąc przeróżne funkcje.




Wędrował po całym naszym domu zwiedzając wszystkie jego pomieszczenia  chwilami stojąc gdzieś w zapomnianym kącie. Za każdym razem gdy go wzrokiem lokalizowałam, byłam zdziwiona, że jest... bądź nadal jest. Pojawiał się zawsze w odpowiednim momencie, kiedy mogłam przydzielić mu kolejne zadanie. Więc kiedy nagle i niespodziewanie usłyszałam od mego własnego, jedynego małżonka słowa:
- Stołek ma uszkodzoną nogę i nadaje się tylko do spalenia. 
To wierzcie mi, coś się we mnie gwałtownie poruszyło i nim zdołałam logicznie pomyśleć wydobył się z wnętrza mnie, smok o tysiącu głowach ziejący na wszystkie strony świata przerażającym ogniem. Obydwoje nie wiemy kiedy i jak stołek  trzymany w rękach mego męża znalazł się nagle w moich ramionach otulony niczym malutkie, bezbronne dziecko.  Oczywistym było, że już było po temacie. Mąż postukał się znacząco w czoło, patrząc na mnie dość wymownie i wrócił z powrotem do kotłowni. A ja stałam z przyciśniętym taboretem do piersi na środku salonu jeszcze z kilka dobrych chwil. Czułam jakbym uratowała od zagłady członka rodziny. 
A potem rozpoczęło się zastanawianie co tu z nim począć? W obawie o jego dalszy los przyjrzałam u się wnikliwie i postanowiłam choć trochę go odnowić. Bez względu jak odrapany nadal mi się bardzo podobał. Do siedzenia już się nie nadawał, delikatne pęknięcie na nodze może znacznie osłabiać jego konstrukcję. To że się pod kimś rozkraczy to też mało przyjemne ale najbardziej obawiałam się tego, że zapomni się i ktoś na nim stanie aby coś sięgnąć i może być poważny uszczerbek na zdrowiu. Obawiając się o jego los, wsadziłam go w kąt mej sypialni i na wszelki wypadek postawiłam na nim donicę z kwiatkiem. Ta dam!!  Jakby sam określił swoje przeznaczenie. Kwietnik... W sumie? Czemu nie... Z braku jakiejś wyrazistej wizji jego wyglądu, a nie chciałam jak zwykle zbyt wiele zmieniać. Pomalowałam go farbą akrylową szarą platynową i zamieniłam czarny pasek na wzorek. Górnej kraty nie ruszałam bo to jego znak szczególny, charakterystyczny czasom  PRL-a. Dlatego też taki kolor wybrałam aby pasował mi do siedziska. Miał też pasować do komody. 
A z tęsknoty za wiosną, maznęłam farbą zwykłą osłonkę do donicy, której to żywy motyw, gwałtownie  wdziera się swoją kolorystyką  w pastelowy ład mojej sypialni.  To bunt przeciw przedłużającej się zimie w moim wykonaniu. W sumie to jest to po prostu próba czy da się pomalować taką powierzchnię i jak się będzie utrzymać farba. Ale nieoczekiwanie malunek poprawia mi humor za każdym razem gdy na niego spojrzę, więc został.  Jest okazja przekonać się o trwałości... w końcu zawsze można namalować coś nowego. 

38 komentarzy:

  1. :) hehe.. jak dzielna dusza! gratuluję.. sama bym chciała mieć taki stołek z historią - ale doniczka powaliła mnie urodą :) masz talent kobieto do poprawiania humoru, dzięki - przyda się bo zaraz śmigam do szpitala do mojego nieletniego z rota..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, jeśli chodzi o poprawianie humoru to jestem mistrzem :)))) Zdrówka życzę :)

      Usuń
  2. Piękna historia, Droga Emmi...

    -Jokam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdziwe bohaterstwo uratowałaś taboret i dałaś mu nowe życie.Pięknie się teraz prezentuje z kwiatuszkiem w uroczej donicy.Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. stare meble są trwalsze niż obecne a w starych dodatkowo widać historie.Zawsze podobały mi się stare kredensy jakie można było zobaczyć u mojej babci.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Sympatyczny stojaczek :). U moich rodziców też były podobne taborety, ale nie darzyłam ich sentymentem. Takie nietrwałe się wydawały :)
    Donice malowane farbami akrylowymi (tylko trzeba jeszcze chyba polakiewoac, dla trwałości ?) calkiem nieźle się trzymają, choć ja nie próbowałam wzorów :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wcale Ci się nie dziwię ,że nie pozwoliłaś zutylizować taborecika.A metamorfoza naprawdę udana-ten szlaczek jest uroczy.Agatku ta osłonka jest gliniana,czy tylko podobna,bo mam takie osłonki tylko plastikowe i ciekawa jestem,czy dałoby radę je tak ozdobić?Wzór na donicy jest niepowtarzalny i jedyny.Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plastikowa i do tego z jakąś chropowatością, ale w sumie gruba warstwa farby złapała... chociaż jak się teraz zastanowiłam to nie jestem pewna czy wzorek jest akrylową... to jakaś pozostałość farb do malowania na plastiku z prac chłopców. Akrylową jest tylko ten kwiatuszek u góry najbardziej w lewo :)

      Usuń
  7. Twój bunt mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajnie, że pamietałąs o taborecie, ja tez mam taki po rodzicach, doniczka śliczna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? W niejednym domu jest/ był taki model :D

      Usuń
  9. Kocham takie historie. Pamietam, ze mialam podobne taboreciki w kuchni, do kompletu ze stolem. Wygodne byly :) I niech Ci dlugo sluzy:) Fajna ta donica:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesteście bardzo miłe, tak ładnie pisząc o donicy :)))))) Dzięki... Powiem Wam w tajemnicy, że to są namalowane niezapominajki i konwalie :)))))))

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam taki sam (choć z trochę inną historią) i też go przemalowałam, tylko w moim wierzchni blat uległ rozdwojeniu. Musiałam wykombinować do niego poduchę. Jest teraz u mojej Córki i wcale nie zamierza mi go oddać... Ja również bardzo lubię takie stare taborety, są nieocenione jeśli chodzi o funkcje jakie mogą spełniać. U Ciebie również bardzo pomysłowo się realizuje w postaci sympatycznego kwietnika.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wcale się nie dziwię, bo naprawdę solidnie zrobione... proste ale solidne a przede wszystkim ponadczasowe, taki po prostu stołek pasujący do każdej mody :)

      Usuń
  12. Też pamiętam taki taboret z kratką na wierzchu. Mój tata mawiał wtedy: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A teraz nadal stoi u niego w kuchni pod stolikiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz do takich staroci ma się sentyment... :)

      Usuń
  13. Dobrze, że taborecik zadomowił u ciebie:) Trzeba szanować historię. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  14. Ah, Ty pomysłowa i sentymentalna Istotko kochana:) Świtnie piszesz o tym taboreciku, pod wpływem Twoich słów, wspomnień, staje się on faktycznie prawie cżłonkiem rodziny. Może Twoje dziecko również je zaadoptuje?

    Ściskam Cię mocniutko, Agatku:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może? Chciałabym... :)))) I ja przesyłam mnóstwo uścisków :)

      Usuń
  15. Bardzo dziękuję z tyle ciepłych komentarzy które zostawiasz u mnie. Widzę, że mamy taki sam sentyment do przedmiotów towarzyszących nam we wspomnieniach. Taboret ma nową funkcję i myślę, że nie ostatnią, którą mu wymyślisz.:) Mam prośbę, chce się z Tobą skontaktować przez mail, napisz proszę na ewa.przytulnydom@gmail.com. Mam ważna sprawę.
    Pozdrowienia Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :) Zalatana jestem ostatnio i z doskoku siadam do netu. Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam :)))

      Usuń
  16. Ależ Ty fajnie piszesz:) Taki zwykły taborecik, a ile emocji:) Swietnie wykorzystany!
    Pamiętam u mojej cioci takie taboreciki, u nas były krzesła z wygiętym oparciem i posiadam je nadal, są na strychu, czekają na lepszy czas:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nóż widelec coś wymyślisz dla nich? :))) Dziękuję za krzepiące słowa :D

      Usuń
  17. To niezwykłe jak człowiek potrafi się przywiązać do niby tak zwykłych rzeczy, a jednocześnie tak dla nas ważnych. Mi też jest zawsze bardzo żal wyrzucać rozmaite przedmioty, pamiątki, a już w ogóle jeśli są u mnie od tylu lat... Na szczęście Ty uchroniłaś swój taboret, a jeszcze jak pięknie odnowiłaś! :) Myślę, że teraz doczeka się tylko zachwytów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie mam problem z rozstaniem się z przedmiotami użytecznymi... a nad pralką, autem to wręcz płaczę :/ Okropność...

      Usuń
  18. Bardzo fajna historia :) Warto ratować takie mebelki.
    Pozdrawiam ciepło !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że sporo osób tak uważa :) Pozdrawiam

      Usuń
  19. drugie życie taborecika ...uroczy :) i miejsce godne ...u nas w rodzinnym domu były identyczne ...mamy stary kredens pokojowy ,taki wiekowy ok.80-90 lat ma ...może syn odnowi go i weźmie...pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ale numer! Miałam w PL identyczny taboret.

    OdpowiedzUsuń