Nasze koty są stworzeniami typowo wiejskimi z rasy potocznie zwanej dachowcami, co rzeczywiście wiele tłumaczy z ich zachowania.
Od wiosny do jesieni mieszkają w blaszaku gdzie stoją boksy z sianem i od zeszłego roku ściany z poustawianymi kostkami słomy od podłogi do sufitu. Ach! Ileż to było kociej radości na ich widok. Taka namiastka prawdziwej stodoły ze słomą, po której można się wspinać... spadać... zaczepiać bezkarnie łapkami... zwieszać się z samego czubka... a najfajniej skakać na rodzeństwo siedzące niżej... Fotek z tej zabawy nie ma ponieważ nie nadążałam pstrykać... zbyt powolna byłam ja i aparacik i zdjęcia nie wyszły. To znaczy wyszły, ale uchwyciłam ogon, albo bok czy kawałek ucha, lub całego nawet ale rozmazanego kota.
W każdym razie myślę, że w tak ocieplonym sezonowo blaszaku i nie jedną mroźną zimę mogłyby spokojnie spędzić, ale mimo to rok rocznie spędzają zimę z nami. Chociaż nie są pozbawiane przestrzeni i kociej swobody jaką lubią mieć wiejskie koty.
W tym roku wszak wypięły się w ogóle na nas i naszą zimową gościnę przez zimę, która jest taka jakby jej nie było wcale. Tej zimy najczęściej bawią na pobliskich polach i łąkach. W sumie jak jest ciepło to i myszy nie śpią... Mimo to zaszczycają nas swoimi odwiedzinami zapewne stęsknione za ulubionymi legowiskami i ukochanymi chlebowymi koszami.
W każdym razie postanowiłam powyciągać kilka kocich fotek z całego dotychczasowego okresu jak tutaj mieszkamy.