- Spadł śnieg. - Pomyślałam z lekką nutą tęsknoty za jeszcze wczorajszą zielenią. Pani Zima zdecydowała się jednak odwiedzić nas, chociaż w ostatni dzień świąt... Ale moje poranne refleksje poszybowały w zupełnie innym kierunku. Do nocnych odwiedzin syna. Jego zdumienie, entuzjazm zmuszający go do podzielenia się ze mną , w środku nocy tym odkryciem, jest niezbitym dowodem jak wewnętrznie przeżywał świąteczną pogodę, brak śniegu. Mimo rozmów ze sobą, przebywania pod jednym dachem nie wiedziałam o tym. W sumie nie musiałam... ale zdałam sobie sprawę, jak we współczesnym świecie mało się ze sobą rozmawia. Dawniej, z braku telewizji, komputera współmieszkańcy więcej ze sobą rozmawiali i siłą rzeczy z potrzeby wyszukiwania tematów do rozmów i taki temat zostałby omówiony. Taki niby drobiazg a ile informacji w sobie zawierał. I jak wiele spraw ważnych i mniej ważnych umyka nam? Ile tak naprawdę tracimy z pozbawiania się możliwości do spędzania wspólnego czasu na zwykłej rozmowie?
Obserwatorzy
piątek, 26 grudnia 2014
Witając Panią Zimę
wtorek, 23 grudnia 2014
Święta, święta...
Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia chyba przejdą do historii ze względu na swoją pogodę. Już bywały biezśnieżne święta ale jeszcze nie było tak ciepłego grudnia jaki jest w tym roku na Mazowszu. Dzisiaj nasunęła mi się taka refleksja, że znudzeni zimową porą, jej trudnościami, z powodu jej braku będziemy dość szybko tęsknić za tą bielą, jasnością nocną, skrzypieniem śniegu pod butami i wieloma innymi rzeczami z nią związanymi jak prozaicznymi gwiazdkami płatków śniegu. Taka uroda człowieka, że jak coś ma to nie umie tego docenić, kiedy to traci... przemija, tęskni za tym i odczuwa tego brak. Ja jeszcze tego braku nie odczuwam, ale taka właśnie refleksja mi się nasunęła. Jutro Wigilia...
niedziela, 14 grudnia 2014
Moja prywatna przestrzeń
,,Szaro, buro i ponuro" za oknem do tego stopnia, że spoglądając w kalendarz tak do końca nie jestem pewna, który to dzień tygodnia, która to niedziela grudnia... dobrze, że ten czas odlicza dodatkowo wieniec adwentowy bo naprawdę można by się zagubić. Chociaż w tym roku święta przypadające na czwartek i piątek, w kalendarzu wprowadzają pewien chaos niezgodności z trzecią świeczką palącą się i informującą o trzeciej niedzieli... przymajmniej dla mnie. To takie moje przemyślenia poranne. W każdym razie skoro to, co jest za oknem nie nastraja mnie do jakiejś refleksji to postanowiłam rozejrzeć się po swoim domu... Pomyślałam sobie, że tu w tym moim ,,misz - maszu" (,,mixed"), na pewno coś się znajdzie do opisania ... I rzeczywiście. Przypomniało mi się, że chciałam napisać o mojej nietypowej kolekcji, czy raczej składziku, którym zapełniam swoją prywatną przestrzeń. Czas oczekiwania jest bardzo dobrym momentem na pewne przemyślenia, wspomnienia... dobrze jest choć na chwilę zatrzymać się i zastanowić się nad tym co nas otacza i wiedzieć, dlaczego właśnie to nas otacza.
wtorek, 9 grudnia 2014
Świąteczna girlanda
Tyle się naoglądałam pięknych ozdób świątecznych i przepięknie już wyglądających pokoi na zaprzyjaźnionych blogach, że i sama zapragnęłam coś mieć już u siebie. Zaczęliśmy rzeźbić w niedzielę. Nie jestem skora do kupowania ozdób, bo tak jak zachwycają mnie w sklepie czy u kogoś, tak jakoś... no nie jest to prosta sprawa u mnie. Oczywiście! - każda z Was zaraz powie, bo przecież u mnie nic nie może być od tak... ,,po Bożemu". Zawsze musi być na opak. I rzeczywiście... ale wynika to z naprawdę banalnie, przyziemnej rzeczy... może i miałabym cały dom przyozdobiony różnymi ozdobami świątecznymi... w sumie we wcześniejszych latach tak miałam... ale dość szybko zdałam sobie sprawę, że czym więcej tego narozstawiam to potem po świętach muszę to wszystko po składać... i tak jak na rozstawianie jest dużo chętnych i mnóstwo pomysłów tak potem na sprzątnięcie tego już nie koniecznie. I tak każdego roku jest tego coraz mniej... i mniej... Ale jedna rzecz się nie zmienia, a mianowicie przybranie świąteczne klatki schodowej a dokładniej poręczy schodów ciągnących się od piwnicy po dwie kondygnacje w górę.
środa, 3 grudnia 2014
Zwierzenia koszyczka
To
było zaraz po obiedzie. Gospodarz leniwie przeciągnął się, spojrzał przez okno
mrucząc coś pod nosem i położył się na kanapie na małą poobiednią drzemkę,
kiedy zza okna dobiegł warkot nadjeżdżającego samochodu. To gospodyni z synem
wróciła do domu. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy spokojnie siedząc wysoko na regale, że ta chwila będzie dla mnie
początkiem zmartwień i niepokoju. Za oknem ucichło i po chwili rozległy się
kroki… ciężkie kroki… zbyt ciężkie jak na codzienne zakupy, czyli znów
gospodyni coś ,,przytargała” do domu. W salonie, tuż przy kanapie postawiono
skrzyneczkę - podnóżek.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Czas adwentu
Wieniec
adwentowy to naprawdę świetny
wynalazek jak ma się problemy z zapamiętywaniem tych wszystkich nazw świątecznych
okresów. Przynajmniej ja do tych osób należę. Odkąd pojawił się w naszym domu
wieniec adwentowy nazwa sama utrwaliła się w pamięci i chłopcom lepiej przyszło przyswoić nazwę i zrozumieć ten czas oczekiwania. Mnie najbardziej podoba się to, że wykracza poza współczesny, dziecięcy schemat świąt: choinka, Mikołaj i prezenty. Wieniec adwentowy przebija to i to jest moim zdaniem w nim najpiękniejsze... A pojawił się jak zwykle
przypadkowo. Czy u Was też wiele rzeczy wydarza się samo, jakby nie
bezpośrednio za Waszym zamysłem? Często nazywa się to przypadkiem, ale w moim
przypadku, ten przypadek nie do końca jest przypadkowy. Czym jestem starsza i
czym dłużej się nad tym zjawiskiem ,,moich przypadkowości” zastanawiam to
dochodzę do dziwnego wrażenia, że to coś innego… zupełnie innego. Po prostu
jakoś tak za dużo jest tych przypadków… ale o nich pisać nie zamierzam przynajmniej na razie.
niedziela, 30 listopada 2014
Ogród w kratkę
Nie wiem dokładnie kto kicha mi w ogrodzie rzucając delikatne smugi śniegu, czy to pani Jesień nam się zaziębiła, czy to już pani Zima nadchodzi ale coś ze zdrowiem jest nie tak? W każdym razie, delikatne malowanki płatkami śniegu miałam, co jest tutaj dość rzadkim zjawiskiem, raczej jak już pani Zima przybywa do nas to w śnieżnym orszaku i w ciągu jednej nocy otula wszystko grubą warstwą białej pierzynki. Skoro tak się nie dzieje to postanowiłam na wszelki wypadek okryć mocniej moje rabaty i to wszystkie nawet te, które tego okrycia nie potrzebują. Na zakończenie listopada jeszcze post z prac jesiennych się trafił...
środa, 26 listopada 2014
Kozy
Oczarowana kózkami z bloga
Moje życie na wsi i ja sama postanowiłam zaprezentować moich sąsiadów i być
może ojca przyszłych dzieci naszej Melci (fotka 1) jeśli oczywiście kawaler stanął na wysokości zadania. A oczarowywać się wcale nie musiałam długo bo przecież uwielbiam kozy. O mojej kózce już pisałam tutaj Już wcześniej myślałam o takim poście, w którym przedstawiłabym nie tylko rogate przyjaciółki ale i kawalera o niesamowitych rogach, mimo młodego wieku, ale jakoś tak... ciągle coś innego przychodziło mi do głowy, ale tym razem, silny impuls z obserwowanego bloga dopiął swego. Przy
tej okazji powieje troszkę latem bo zdjęcia robione są w sierpniu, więc wręcz bije po oczach piękna,
soczysta zieleń.
niedziela, 23 listopada 2014
Jesienny zapach lasu
Obudził mnie słoneczny poranek. Najpierw widok rozjaśnionego pokoju mnie zdziwił bo przez trzy tygodnie pochmurnych dni zdążyłam zapomnieć jak wygląda świat z promieniami słońca. Dlatego, nim wyskoczyłam z łóżka wiedziałam, że wybiorę się na spacer... tylko gdzie? Wokoło mnie pola, łąki i las... las... więc może do lasu? W końcu dawno mnie w nim nie było. Kiedy tutaj zamieszkałam i patrzyłam na las oczami znudzonej Warszawianki, imponujących rozmiarów obszar z drzewami niewiele miał mi do zaoferowania. Ścieżki były zbyt wąskie, drzewa zbyt chaotycznie ,,posadzone". Nijak się miał do przepychu sztucznych nasadzeń parkowych w jakich bardzo często bywałam. A co najważniejsze, tam ciągle coś się działo. Dużo ludzi spacerujących, śmiech biegających dzieci... różnorodnie posadzona roślinność tworzyła urzekające kompozycje kolorystyczne lub naturalne rzeźby...nie wspominając o imponujących rzeźbach ludzkich rąk i wyobraźni. A las... ,,las jest ciągle taki sam, nic się w nim nie zmienia, nic się w nim nie dzieje" . Moje własne słowa, które tak często powtarzałam, że zapadły już w mojej pamięci. Uśmiecham się teraz do siebie... do tych myśli i snując nić filozoficzną powiem, że nadal się z tym zgadzam... po części...
piątek, 21 listopada 2014
Stołeczek
Przy okazji
przemalowywania mojego pierwszego mebelka w życiu tutaj , załapał się mój stołeczek z dziecięcych lat. Jest to stołeczek i zarazem skrzyneczka na drobiazgi. Przechowujemy w nim akcesoria do czyszczenia butów. Zakupiła go moja mama... z bratem uczyliśmy się na nim wiązać buty, był moim osobistym pomagierem do zapalania światła, a raczej do sięgnięcia włącznika... Moje dzieci uczyły się na nim wiązać buty i w bloku
też używały go do włączania światła... aż się uśmiechnęłam ile to już lat jest z nami i nam dzielnie pomaga. Tutaj już tylko pełnił rolę siedliska w korytarzu do zakładania butów bo zamontowaliśmy włączniki na wysokości łokcia aby dzieci bez problemu dosięgały a ja mając zajęte ręce, mogła po prostu włączyć zgiętym łokciem. Bardzo wygodna sprawa.
sobota, 15 listopada 2014
Parapetowy ogród
Ile ludzi tyle upodobań, ale to dobrze, dzięki temu ten świat jest taki piękny, dzięki czemu i sam człowiek może wiele skorzystać i się rozwijać, czerpiąc radość z pasji różnorodnej formy tworzenia ... Skąd takie myśli filozoficzne już w pierwszym zdaniu? Zastanawiając się jak zacząć wątek na temat moich roślin doniczkowych, przypomniał mi się przyjaciel, który nie lubi kwiatów w doniczkach. Jest zwolennikiem patrzenia na nie w ich naturalnych środowiskach a nie ograniczonych w ciasnych ,,domkach". Ja znów nie przepadam za kwiatami ciętymi patrząc na nie, jakby to ująć z dość podobnego powodu za to rośliny doniczkowe były ze mną od zawsze i przyznam się, że podejście mego przyjaciela do nich, mocno utkwiło mi w pamięci, bo ja sama nigdy tak o nich nie myślałam. Wręcz
przeciwnie wydaje mi się, że kwiatom w odpowiedniej doniczce jest wręcz
dobrze i są szczęśliwe. O czym chyba same mówią, pięknie kwitnąc.
wtorek, 11 listopada 2014
Berberys & tawuła japońska
Dziś będzie o jesiennych kolorach w moim ogrodzie z tego roku i zeszłego, gdyż wcześniej o tej porze to już albo leżał śnieg, albo mrozek wszystko otulił niczym Morfeusz do snu... długiego. W tym roku mogę dość długo popatrzeć na przebarwiające się krzewy, które z tą myślą sadziłam wokół domu kilka lat temu. Moją miłością są berberysy (berberis) purpurowe ale i te zielone bardzo lubię, które przebarwiają się na kolor złocisty... Kiedyś trafiłam artykuł o kolorowych ogrodach stworzonych poprzez kolorystykę liści, łodyg, faktur roślin i bardzo mnie to zainteresowało. Zachwalane były właśnie berberysy, które mają różną kolorystykę, a połączenie purpurowych z żółtymi utworzą gotową, prawie całoroczną kompozycję. Pewna próbka takiego doświadczenia jest właśnie u mnie i przyznać muszę, że bardzo mi się podoba.
niedziela, 9 listopada 2014
Karmnik
Czytając na blogach miłośników ptaków o przygotowaniach do zimy, postanowiłam odświeżyć i nasz karmnik. Nadarzyła się okazja aby tym samym umożliwić dziecku włączenie się do tego, aby nie tylko miało świadomość, że należy ptakom zimą pomagać, ale również żeby zrobiło coś dla nich tak od siebie. Myślę, że taka praca przy malowaniu karmnika bardziej zapadnie w jego pamięci niż jakakolwiek rozmowa na ten temat czy lekcja multimedialna. Choć na pewno rozmowa na ten temat jest bardzo ważna i uwrażliwia młodego człowieka na otaczający go świat i przyrodę.
środa, 5 listopada 2014
W promieniach listopadowego słonka
-
Ciepła jesień tego roku. – Zagadną do
mnie sąsiad, dojrzawszy mnie na tarasie, wywieszającą pranie. Podniósł się,
przeciągnął mocno prostując plecy i nie czekając na moją odpowiedź sięgnął po
motykę i zajął się dalszą pracą w warzywniku.
A
ja, jak to ja… zadumałam się nad tym stwierdzeniem rzuconym od tak sobie do
mnie czy do samego siebie? W każdym razie trudno się z tym nie zgodzić. Nie pamiętam abym
ostatnimi czasy wywieszała pranie na dworze w listopadzie. O tej porze to rok
rocznie już ostro paliliśmy w piecu. A dziś drzwi tarasowe z lekka rozchylone
bo ciągle z praniem latam w tę i we w tę,
nadziwić się nie mogąc, że schnie. Od września z niepokojem obserwuję nowych
sąsiadów, którzy dom stawiają i do dnia dzisiejszego dach nie jest ukończony
docelowo ani papą chociaż okryty, a przecież zaledwie dwa lata temu w połowie
października już zimę mieliśmy ze śniegiem i mrozem. Wprawdzie już przymrozki
poranne nas nawiedzają… ale jakiś dziwny ten listopad…
poniedziałek, 3 listopada 2014
Uprawa pod folią i nietylko
Po pierwsze jestem ogromnie duma z naszych osiągnięć uprawowych, są to dla nas osiągnięcia na skalę wręcz światową, jeśli nie rzecz, że kosmiczną, gdyż nie mamy absolutnie żadnego doświadczenia ani w uprawach ani w okiełznaniu gleby ilastej, która nie za bardzo nadaje się pod uprawy, a jeśli się nadaje to wychodzi tylko nasza totalna niewiedza w tym temacie. Po drugie, jeśli o tym tak szumnie napiszę i zajrzę w zimowy wieczór to może natchnie mnie na dalsze, szersze kroki w tym kierunku z wiosną, bo zapał to ja mam przede wszystkim zimą i na ambitnych planach się niestety kończy... :/ To jest fotka z września a pomidorki do niedawna jeszcze dojrzewały w foliaku. W tym roku rzeczywiście dopasowała im pogoda a podlewanie gnojówką z pokrzyw na pewno je wzmocniła.
niedziela, 26 października 2014
Jesienny kącik
I właśnie aby nie popaść w ten obłęd, odkąd pamiętam robię większe lub mniejsze rewolucje w swojej codzienności mające za zadanie jakby odciąć mnie do tego coraz koszmarniejszego pędu ku... nie wiem czemu. I wątpię aby ktokolwiek umiał odpowiedzieć na to pytanie tak szczerze i pewnie na sto procent. Buduję sobie różnego rodzaju zapory, osłony przeciw temu szalonemu pędowi. Składają się one z przeróżnych rzeczy, mogą to być przedmioty, może to być nastrój chwili, może to być czas spędzony z kimś bliskim, ale łączy je jedno - noszą w sobie ładunek radości i przyjemności chwili dla mnie. Jeśli nawet nie zatrzymania się przez kilka chwil to chociaż ostrego zwolnienia.
czwartek, 23 października 2014
,,Jak pies z kotem"

poniedziałek, 20 października 2014
Zakochana w marcinkach...
sobota, 18 października 2014
Malowane grzybki
Uwielbiam prace plastyczne z dziećmi, szczególnie swoimi. Jako pozytywnie nakręcona na eko (ecology), bardzo lubię wykorzystywać materiał z odzysku. Dla mnie najwspanialszym materiałem do prac z dziećmi szczególnie z różnymi poważniejszymi dysfunkcjami jest tektura pozyskana ze zwykłych, niepotrzebnych pudełek tekturowych. Można z nich zrobić niesamowite rzeczy czy pomoce dydaktyczne. Nasze tekturowe grzybki robiliśmy już we wrześniu i przez cały ten czas zastanawiałam się czy wstawiać tutaj artykuł o nich. Bo dla wielu osób nie jest to nic nadzwyczajnego, nic spektakularnego. I będzie miał rację. Ale jak to mówią w prostocie siła. ;) I może komuś się ten pomysł przyda albo będzie zalążkiem czegoś nowego.
wtorek, 14 października 2014
Jesienny bukiet
Patrząc dzisiaj z zachwytem na deszcz spadających liści na mojej działce pomyślałam sobie, że najwyższy już czas zrobić jesienny bukiet. W końcu spadające liście z drzew są najlepszym dowodem na to, że pani Jesień zadomowiła się już na dobre i wzięła w swe władanie świat. I trzęsie tymi naszymi drzewami ile tylko pary w rękach jej starczy, to dopiero z niej siłaczka! Przepraszam, czasami znosi mnie ku bajkopisarstwu :). Zadziwiające jest to i dla mnie samej, że robię jeden bukiet. Tylko jeden, jakby na jeden starczało mi weny. Nie wiem. Ale dzięki temu bez problemu udało mi się pozbierać fotki z poprzednich lat, aby tutaj je wstawić. Głównie jesienny bukiet pojawia się w październiku i stoi ... jeśli technicznie da radę, do świąt, czasami dłużej. Każdy kolejny różni się od poprzedniego bardziej lub mniej w zależności w jakim jestem nastroju przy jego tworzeniu. A powstaje właśnie z myślą o mnie i jest dla mnie, czymś prywatnym, czymś co ma mi poprawić humor.
sobota, 11 października 2014
Jesień życia
Na tym świecie wszystko ma wiele oblicz, nawet jesień... Jesień w przyrodzie, która nie zawsze idzie w parze z
kalendarzową, tak na marginesie mówiąc to do tej pory mam problem z zaakceptowaniem informacji, że do połowy
grudnia jest jeszcze jesień. Jesień życia, która dosięga każdego z nas jeśli tylko dane jest nam osiągnąć odpowiedni wiek. I tu o akceptacji albo i nie, nie ma mowy, spada na nas jak grom z jasnego nieba i albo się z tym pogodzimy, znajdziemy pozytywne strony tego stanu ducha i ciała albo ,,zginiemy marnie" pochłonięci zgryzotami, żalem i tęsknotą za tym co minęło bezpowrotnie... ale nie o tym chcę pisać... Jesień życia jest jak laur na głowie upleciony z trosk, przeżyć i zebranej mądrości, niczym zwieńczenie naszego życia. Bogactwo, którego nie do końca i nie każdy potrafi docenić i wykorzystać dla dobra na przykład najbliższych mu kochanych osób, dla których przecież tak wiele stara się dobrego zrobić...
środa, 8 października 2014
Ogród botaniczny w Powsinie
Troszkę minęłam się z kalendarzem... mamy już październik a ja o wrześniowym czasie pisać będę ale w końcu ,,szczęśliwi czasu nie liczą" a ogólnie do takich osób się zaliczam, więc wszystko jest w jak największym porządku i ładzie... a obsuwa niewielka przecież ;)
Tuż pod Warszawą w uroczej miejscowości zwanej Powsinem mieści się Ogród botaniczny zajmujący obszar około 40 ha. Nie jest to zwyczajny ogród botaniczny, należy bowiem do Polskiej Akademii Nauk. Głównym jego zadaniem jest hodowanie, rozmnażanie i zachowanie roślinności przede wszystkim polskiej, ale w szklarni znajdują się też i rośliny zagraniczne. O nich kiedy indziej, dziś zapraszam na wrześniowy spacer po tym ogrodzie, który jest udostępniony dla miłośników przyrody już od przeszło dwudziestu paru lat. (bezpośredni link do strony ogrodu link )
Tuż pod Warszawą w uroczej miejscowości zwanej Powsinem mieści się Ogród botaniczny zajmujący obszar około 40 ha. Nie jest to zwyczajny ogród botaniczny, należy bowiem do Polskiej Akademii Nauk. Głównym jego zadaniem jest hodowanie, rozmnażanie i zachowanie roślinności przede wszystkim polskiej, ale w szklarni znajdują się też i rośliny zagraniczne. O nich kiedy indziej, dziś zapraszam na wrześniowy spacer po tym ogrodzie, który jest udostępniony dla miłośników przyrody już od przeszło dwudziestu paru lat. (bezpośredni link do strony ogrodu link )
sobota, 27 września 2014
Z wizytą w ZOO
W zeszłą sobotę wybraliśmy się do najbliższego Ogrodu Zoologicznego, który mieści się w Warszawie. Od dzieciństwa jest to moje ulubione miejsce, do którego chodzę kiedy tylko nadarzy się okazja. I miłość do tego miejsca chyba zaszczepiłam samoistnie u moich dzieci, co mnie ogromnie cieszy. To właśnie mój Miś zaproponował tę wycieczkę stęskniony za tym miejscem. Myślę sobie, że odwiedzając go bardzo często zawsze bym coś nowego zauważyła, coś przykułoby moją uwagę i wyszłabym z nowymi doznaniami ponieważ zwierzęta każdego dnia zachowują się inaczej. Tak jak my reagują na zmianę pogody, na otoczenie. Tworzą sobie w tym sztucznym środowisku swój własny plan dnia z przeróżnymi scenariuszami dostosowanymi do stałych rytuałów określonych przez człowieka. Od lat nurtuje mnie pytanie, co one myślą patrząc tak na nas - zwiedzających? Jedni są hałaśliwi, inni milczący, mniej lub bardziej kolorowo ubrani. Zwierzaki o dwóch nogach... My przychodzimy oglądać je a One mają okazję poprzyglądać się nam. Najczęściej odwiedzamy go koło południa, tuż przed południem lub wczesnym popołudniem a tym razem wybraliśmy się rano. Dla moich dzieci było to nowością. Specjalnie wstaliśmy rano aby dotrzeć na porę porannego karmienia...
wtorek, 23 września 2014
Żółty, jesienny liść...
I mamy kalendarzową jesień... pomyślałam sobie, że wypadało by ją jakoś przywitać. Mimo iż nie przepadam za nią, chociaż do nielubianych pór roku zalicza się zima. Jesień jest przeze mnie jedynie niedoceniana z prostego psychologicznego powodu, że przypomina mi o nadchodzącej zaraz po niej zimie i stąd nie jest oczekiwaną, wypatrywaną słowem mile widzianą. Niechęć do białej pory roku jest tak silna, że bez względu jak urocza i bajecznie kolorowa jest jesień to docenianie jej piękna jest dla mnie trudne. Ale i mnie udaje się nią zachwycić przez małą chwilkę i w wyjątkowych zdarzeniach przyrodniczych. Podziwiam ludzi, którzy umieją cieszyć się wszystkimi porami roku. Dziś chciałabym napisać o czymś, co mnie od lat zachwyca właśnie w jesieni bo jest to ściśle zespolone z jej porą roku. A mianowicie deszczem jesiennych liści. Zjawisko dla mnie tak piękne, że nie mogę sobie odmówić corocznej przyjemności popatrzenia na nie.
niedziela, 21 września 2014
Wrześniowy spacer...
Wrzesień
tego roku jest piękny. Ciepłe, słoneczne
dni zachęcały wręcz do czynnego spędzania
wolnego czasu na świeżym powietrzu. Jednych do prac ogrodowo-działkowych innych do wycieczek rowerowych lub zwiedzania pięknych miejsc i na pewno wielu jeszcze innych rzeczy... Mnie do spacerów… Uwielbiam spacerować i obserwować otaczający mnie świat. Tu gdzie obecnie mieszkam to przede wszystkim przyrodę bo pewnie najprościej. Jest po prostu na wyciągnięcie ręki a potrzebną aparaturę zmysłów do obserwacji mam to szczęście, automatycznie nosić ze sobą wszędzie. Jest to dar, który bardzo często jest przez nas niedoceniany.
piątek, 12 września 2014
Leśna rewia mody
Wrzesień, wszyscy rozprawiają o grzybach więc ja nie będę gorsza... choć będzie jak zwykle ciut inaczej. Wspomniana mgła pojawiająca się tutaj wraz ze schyłkiem lata jest wręcz wyczekiwana przez wszystkich grzybiarzy. To właśnie za jej sprawą, a przynajmniej w dużej mierze jej zawdzięcza się wysyp dorodnych grzybków w tutejszych okolicznych lasach. ,,Grzybobranie" - nazwa kojarząca się ze zbieraniem grzybów rosnących przede wszystkim w lesie i tym razem jak najbardziej do tego lasu pójdziemy w poszukiwaniu owego ktosia (someone) w kapeluszu ale spojrzymy na niego ciut inaczej... jak zwykle na tym blogu :) I tym razem na ściółkę leśną spojrzymy przez okienko aparatu fotograficznego.
Bez względu z jakim nastawieniem idziemy do lasu na grzyby, pamiętać należy aby nie niszczyć tych, których nie zbieramy. Na przykład muchomory czerwone w białe kropeczki są lekarstwem dla saren i innych zwierząt kopytnych. To że akurat dla człowieka jest coś trujące nie znaczy, że dla innej istoty nie będzie lekarstwem czy pożywieniem. Fashion show in the forest.
Bez względu z jakim nastawieniem idziemy do lasu na grzyby, pamiętać należy aby nie niszczyć tych, których nie zbieramy. Na przykład muchomory czerwone w białe kropeczki są lekarstwem dla saren i innych zwierząt kopytnych. To że akurat dla człowieka jest coś trujące nie znaczy, że dla innej istoty nie będzie lekarstwem czy pożywieniem. Fashion show in the forest.
środa, 10 września 2014
Utkane z mgły
Jakby na to nie patrzeć to mamy już jesienną aurę. Schyłek lata, kwitną późne odmiany kwiatów, jest chłodniej a przede wszystkim dzień jest krótszy a my stajemy się bardziej senni i apatyczni. W końcu do kalendarzowej jesieni zostało już kilka zaledwie dni. U mnie już liście z wolna żółkną a co po niektóre opadają, ścieląc się na zielonym jeszcze dywanie w ogrodzie... Ale przede wszystkim wraz ze schyłkiem lata powróciły poranne mgły. Są tutaj nieodzownym zwiastunem nadchodzącej już jesieni. Osnuwając działkę i najbliższą okolicę co parę dni albo i co poranek wrześniowy delikatną albo grubą mgiełką. Nie sposób tak gwałtownej zmiany pogody nie dostrzec i nie zacząć myśleć o nowej porze roku jaka puka już do mych drzwi...
poniedziałek, 8 września 2014
Rankiem w kurniku
Zawsze wydawało mi się, że na wsi gospodarze pierwsi wstają, tak jak to było w przypadku moich miejskich zwierząt, które smacznie sobie spały, gdy ja byłam już na nogach. Na pewno tak bywało w gospodarstwie mego wuja, który wstawał jeszcze nocą aby oddać pełne bańki mleka pracownikowi mleczarni. Mnie się udaje wstać przed zwierzętami późną jesienią lub zimą, kiedy to dzień późno wstaje. Mowa oczywiście o kurnikowych mieszkańcach. Kiedyś nawet z latarką zajrzałam do nich wpuszczając trochę zimnego powietrza, to co poniektóre z lżejszym snem, zaspanym oczkiem łypały na mnie, zastanawiając się po co tu przyszłam? lub może nawet, kim w ogóle jestem? Stroszyły piórka na powrót, poprawiały się na grzędzie i głowę skrywały w piórka lub po prostu zamykały oczy biorąc mnie za jakąś niegroźną, senną zjawę jedynie. Wiosną i latem wstanie przed nimi jest niemożliwe. Nawet o brzasku dnia stojąc na balkonie słyszę pierwsze piania dobiegające z kurnika. A mam obecnie trzy koguty więc przekrzykują się w pianiu jak tylko mogą, chociaż zauważyłam, że pewna hierarchia panuje i na tym polu. Dziś będzie o poranku w kurnikowym wybiegu, dlaczego? Nie wiem...tak jakoś mnie natchnęło...może dlatego, że lubię wcześnie rano wstać i o poranku jest tak pięknie, rześko? Budzi się nowy dzień, nowe nadzieje, nowe plany... nowy kolejny niepowtarzalny dzień w naszej rutynowej codzienności. :)
sobota, 6 września 2014
Dworek w Starej Suchej
wtorek, 2 września 2014
Leśne oczko
sobota, 30 sierpnia 2014
W ,,ostatnim zaścianku polskim"
Nie zrażona brzydką pogodą, nie dałam się zamknąć w czterech ścianach mimo deszczu, chłodnemu powietrzu i przysłowiowej pogodzie ,,pod psem" , wybrałam się na wycieczkę w miejsce, które oczarowało mnie już przy pierwszych odwiedzinach. Klimat tego miejsca jest ... a niech każdy sam go oceni.
Tak, tak...będzie o kolejnej mojej miłości ale o nich najłatwiej mi się pisze... W dodatku jak gdzieś zapodziało nam się lato i obecnie mam za oknem najprawdziwszą jesień z mgłą i szarościami świata. Niestety brzydka aura owego dnia będzie widoczna na fotkach ale miejsce ma tak zjawiskowy klimat, że mam nadzieję, że i tak będzie on widoczny. Wracając do wzniosłych uczuć jakie kierują naszą zwykłą codziennością to często zastanawiam się jak bardzo pojemne jest to nasze ludzkie serducho i jak ono sobie to wszystko układa. Parę lat temu. W ramach zwiedzania polskich zabytków trafiliśmy na skansen i Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego we wsi Starej Suchej, dla jednych na Mazowszu dla innych na Podlasiu, na pewno współcześnie w województwie mazowieckim, w powiecie węgrowskim. A w nim stoi właśnie moja miłość. A mianowicie modrzewiowy dworek pierwotnie siedziba rodu Cieszkowskich. Nasza burzliwa narodowa historia nie oszczędziła go również i szczęśliwie odbudowany został przez obecnych właścicieli państwa Marię i Marka Kwiatkowskich, którą ich własną miłość do tego miejsca, poczułam i wchłonęłam tak mocno, że sama ukochałam.
wtorek, 26 sierpnia 2014
Cukiniowe piękno
Było o ptaszkach, o kwiatkach a nawet o drzewach i całym lesie, o zwierzaczkach domowych i dzikich... czas więc na warzywnikowe zakątki. W dodatku, kiedy pora jest ku temu odpowiednia. Nawet moje dzieciaczki chętnie przyłączają się do prac i ochoczo zbierają dary natury, które udało nam się wyhodować. To jest chyba taka konkretna praca, której widzą efekt, wkładając do koszyka albo bezpośrednio do buzi w przypadku małych pomidorków koktajlowych czy malin i jeżyn nie wspominając o wiosennych porzeczkach i truskawkach. Potem przynosząc do domu i często uczestnicząc w ich przyrządzaniu. Uwielbiam te nasze wspólne zbieranie i kucharzenie bo dzięki temu dzieci uczą się skąd biorą się owoce i warzywa, jak rosną i ile czasu na to potrzeba. Za jednym zamachem dowiadują się nie tylko, że jedzenie kupuje się w sklepie ale przede wszystkim szacunku do niego. A to jest chyba w dzisiejszych czasach najważniejsze.
niedziela, 24 sierpnia 2014
Lecie trwaj !
Intensywne koszenie trawy, szczególnie po tych obfitych opadach, które na pewno były konieczne po lipcowych upałach. Sadzenie, przesadzanie, przycinanie i pielenie. Po raz kolejny doceniłam zwykłą taczkę, rękawice, sekator i łopatę... jak to nie wiele potrzeba do prawdziwego szczęścia człowiekowi. Pracując na działeczce myślałam sobie, że jak w większości ogrodach tak i u mnie jest obecnie ten przejściowy czas pomiędzy dwoma porami roku. Ogród przepełniony roślinnością ale jedne kwiaty już przekwitają i lada dzień będę je porządkować a inne dopiero szykują się do rozkwitu i na razie stoją ,,nieme" czekając na swój odpowiedni moment. Przynajmniej w moim ogrodzie widać jak czas na chwilę ,,zatrzymał się" zastygając w oczekiwaniu na kolejne kwitnienie roślin.
czwartek, 21 sierpnia 2014
Kocham Ją :)
niedziela, 17 sierpnia 2014
Mój dziki zakątek
sobota, 16 sierpnia 2014
Spacer po ogrodzie miłośników przyrody
Pogoda dopisuje -źle bo za gorąco i za duszno, pada też niedobrze. Nam chyba ciężko w tej sprawie dogodzić. Ostatnimi czasy pojawił się kompromis pogodowy aby w nocy padało a w dzień było pięknie i słonecznie... Pracownicy nocnych zmian nie będą z tego zadowoleni ani wypoczywający pod namiotami, warto też wspomnieć o miłośnikach rozgwieżdżonego nocą nieba. Rolnicy na pewno też nie, ponieważ aby zakończyć żniwa, potrzebują zboża bardzo suchego, schnącego przez dobre parę dni jak nie tygodni. Najlepiej by było gdyby co kilka...kilkanaście... dni popadał deszcz... tylko w który dzień roboczy, bo przecież nie w weekendowy? Znów ktoś na jakimś wyjeździe chciałby aby popadało w dzień weekendowy i podlało za niego ogród czy co tam potrzebuje. Ale zakładając, że co kilka dni samo by podlewało nasze uprawy, sady, ogrody i lasy to pewien kompromis mógłby być, tylko czy Matce Naturze chciałoby się jeszcze z jakimś grafikiem użerać? Ale nie o tym chcę napisać, ta refleksja zrodziła się wczorajszego dnia, kiedy moje plany rowerowe wzięły w łeb właśnie przez ulewę jaka przeszła nad okolicą. Nawet Melki nie zdążyliśmy zabrać do szopki musiała się posiłkować gęsto rosnącymi krzewami. Ale była w towarzystwie innych kóz sąsiada, więc można powiedzieć, że miała, pierwszą, prawdziwą i jakby to rzec samodzielną przygodę kozy-skauta. Ale to tylko refleksja była. Dziś chciałabym znów zaprosić do swojego ogrodu...
środa, 13 sierpnia 2014
Kocham lato!
sobota, 9 sierpnia 2014
Skąpany deszczem las
Dochodząc do lasu słychać już ptaki. Ale to co mnie zawsze dziwi, to pojedyncze brzemienia a nie szczebiot jak by się spodziewało w tym miejscu. Las zawsze kojarzył mi się z miejscem ptasich gniazd i z ogromną ich ilością. A tu panuje cisza. Nim się w nim znalazłam sikorki oznajmiły moje nadejście swoim charakterystycznym dźwiękiem ostrzegawczym. Zaraz po deszczu słychać jak las żyje. Drzewa łapczywie ciągną wodę nawet najmniejszymi listkami. Wokoło słychać przede wszystkim rytmiczne kap, kap...kap kap... Gdzieś w oddali dzięcioła zaciekle stukającego w drzewo, ale przede wszystkim spadające krople deszczu z listka na listek, płynące po gałązce i opadające na leśną ściółkę.
Przystając na chwilę aby zerwać dojrzałe już jeżyny można usłyszeć przebiegające wśród listowia małe zwierzątka. Dojrzeć zgrabnie zsuwającego się pajączka po swej nici do opuszczonej przez deszcz pajęczyny utkanej gdzieś pośród cieniutkich gałązek. Czasami chlupnie kropla w kałużę na ścieżce przerywając rytmiczne kapanie. A kiedy z lekka zawieje wiaterek kropelki opadają szybciej jakby grał na leśnym instrumencie. Kropelkowa muzyka rozbrzmiewa raz szybciej, raz wolniej... szybciej... wolniej... jak akurat wiaterek zawieje. Kap,kap...kap,kap,kap...kap,kap,kap...
wtorek, 5 sierpnia 2014
Pomocnik gospodarczy
Już nie pamiętam od kiedy zachwycały mnie odnawiane meble, z ciekawością przyglądałam się wszelkim pracom i ich efektom. Wielokrotnie zastanawiałam się czy samemu się czymś takim nie zająć, ale zawsze brakowało jak nie czasu to odpowiedniego do tego materiału. Biorąc pod uwagę, że skoro podoba mi się natura sama w sobie, to więc i te drewniane meble też mają swój niepowtarzalny dla mnie urok i jakoś tak nie widziałam siebie z pędzlem i zamalowywaniem drewna jakąś farbą. Podejście to, wcale nie przeszkadzało mi jednak w podziwianiu cudzych prac i zachwycaniu się wielokrotnie nowym życiem mebelka czy zaskakującą jego metamorfozą. Chociaż nie sięgałam po nie, kiedy nadarzała się okazja do kupna nawet wtedy gdy mi pasowały. Jakoś tak malowane drewno i ja chadzało różnymi ścieżkami. Kompromis chęci i oporu do przemalowywania drewna przyszedł sam niespodziewanie. Może właśnie dla tego dnia i dla kogoś tak opornego jak ja wymyślono takie meble? W każdym razie trafiły do mnie mebelki z płyty wiórowej z okleiną, typowo biurowe w kolorze czarnym i kiedy ta czerń zaczęła mi przeszkadzać to zaczęłam się im bacznie przyglądać pod kątem właśnie jakiejś przemiany, która wszystkim nam by wyszła na dobre. Zagłębiłam się raz jeszcze ale tak dogłębniej pod kątem technicznym w owej tematyce i postanowiłam spróbować.
piątek, 1 sierpnia 2014
Różana odyseja
Nim przegoniła mnie burza, swoją drogą bardzo ładnie z jej strony, że nim uruchomiła pompę, to po grzmiała i pobłyskała na niebie informując co bystrzejszych aby się ze swoją pracą na dworze streszczali, zdążyłam zwrócić uwagę, że dość często zajmuję się przycinaniem róż i z lekka przystrzyganiem ich. A kiedy postanawiam się tym zająć to spędzam na tej czynności zadziwiająco sporo czasu jak na kogoś, kto podobno nie ma ogrodu różanego a moje pomocnicze wiaderko po farbie i to wcale niemałe, zapełnia się przekwitłymi pąkami. Zawsze mam dylemat czekać aż krzew sam podsuszy przekwitły pąk czy samemu usuwać. Zajęło mi trochę czasu zanim drogą obserwacji jak robi to sam krzew, w miarę prawidłowo zaczęłam je usuwać, ale nie wiem czy to pozytywne działanie, czy jednak szkodzę roślinie przerywając jak by nie było jej naturalny proces usuwania przekwitłych pąków? W każdym razie...
środa, 30 lipca 2014
Z nutą egzotycznego trelu, cz. 2
Jak się tak teraz zastanawiam przywołując te wszystkie obrazy z pamięci, dochodzę do zaskakującego dla mnie wniosku, że wszystkie zwierzęta tamtego okresu, które ze mną zamieszkały pojawiły się w moim życiu z przypadku bądź z tzw. ,,potrzeby serca" ofiarowania nowego domu, nowego opiekuna.
Wydarte egzotyczne zwierzęta ze swego naturalnego środowiska nie mają żadnych szans na przetrwanie, dopiero urodzone w niewoli dzieci widzą pewne ,,światełko w tunelu" ale muszą mieć szczęście jak my wszyscy na tym świecie, aby osiąść gdzieś szczęśliwie już na początku bądź po długiej, ciężkiej tułaczce, nie wiedząc zupełnie o co chodzi i jakie panują zasady na tym ludzkim świecie. Że są chwilową zachcianką, kaprysem czy nieprzemyślanym prezentem... jakie to okrutne, kiedy nam ludziom zdarza się być czyjąś zabawką, czyimś kaprysem jedynie... i tak właśnie postrzegam wszystkie zwierzęta, szczególnie te egzotyczne, które same się tutaj do nas nie pchały. I to przeświadczenie zapoczątkowało mój skromny zbiór, jakby to tak określić, przeróżnych stworzeń pojawiających się niespodziewanie i z przypadku w moim życiu i w moim domu.
poniedziałek, 28 lipca 2014
Z nutą egzotycznego trelu, cz.1
Ciężko wierzyć temu, że papużka falista może wydawać trele. Kto miał choć raz kontakt z tym gatunkiem to wciągnie gwałtownie powietrze pozostając w mimowolnym bezdechu.
Ale po cóż tak od razu, z grubej rury, że one skrzeczą...o wiele przyjemniej napisać o ,,egzotycznym trelu" nawet jeśli jest mocno naciągany. Wychowałam się w przekonaniu, że wszystkie papugi skrzeczą. We wszystkich bajkach były tylko takie. A ku memu zaskoczeniu samiec Nimfy pięknie śpiewa.
Kiedy go usłyszałam stanęłam oniemiała i nie mogłam uwierzyć, że to papuga i że tak cudnie potrafi trelować. Może nie ma co startować w konkursie z kanarkami ale na pewno żaden kanarek nie powstydzi się takiego śpiewającego znajomego. Byłam oczarowana. A wiem co mówię, bo przez naście lat miałam przyjemność mieszkać z kanarkiem... ale to nie od niego się wszystko zaczęło... Chociaż najwięcej mam z nim wspomnień jeśli chodzi o egzotyczny, ptasi gatunek w moim życiu.
niedziela, 27 lipca 2014
piątek, 25 lipca 2014
Peg art - układanka
Tym razem będzie ciut z innej bajki. Ale w tytule bloga słowo ,,mix" nie jest przypadkowe. Tak jak jest różnorodne moje prywatne ZOO, szerokie spojrzenie na ogród i piękno otaczającej nas natury, tak i ja sama należę do osób poukładanych nieformalnie - cokolwiek to znaczyć może, brzmi jednakże adekwatnie do mojego wewnętrznego JA ;). Nawet nie próbujmy tego zrozumieć, po prostu połóżmy się na fali ludzkiej wyobraźni i pozwólmy unosić się jej po mojej wizji tego świata, która wcale nie musi taka być jak ja ją widzę... prawda?
Wakacje, czas wolny dla dzieci i póki jest pogoda to ten czas można na przeróżny sposób spędzić wykorzystując to co ma się poza domem. Gorzej jest gdy tej pogody nie ma, a ostatnimi czasy płata nam przeróżne figle. Nawet piękna słoneczna pogoda niczym z Afryki również potrafi ściągnąć konieczność spędzenia wielu godzin w czterech ścianach. A siedzenie przed telewizorem czy komputerem jest tym czymś, czego widzieć by się nie chciało. Jestem zwolenniczką ograniczania tego typu przyjemności swoim pociechom, bo czas, w którym telewizja uczyła i przede wszystkim stała na straży moralności dawno przeminął. Gry komputerowe nawet te oznaczone hasłem - bez agresji, też nie spełniają moich oczekiwań. To tak tytułem wstępu aby raz napisać swój punkt widzenia na ten temat i więcej do niego nie powracać. Jestem mamą, która z własnego wyboru spędza z dziećmi jak najwięcej czasu bo to lubi. Jestem mamą, która pozwala się dzieciom ubrudzić i doświadczać zgodnie z potrzebami swego wieku, nawet jeśli sprowadza się to do cierpliwego odświeżania ścian zabrudzonych łapkami dzieci, czy posiadaniem z tegoż samego powodu wykładziny w salonie a nie pięknej drewnianej podłogi bo mój dom jest domem dla dzieci i kiedy przyjdzie czas to wyrosną z brudzenia siebie i otoczenia, w tej chwili tego potrzebują, w dodatku w szkole nadal na przerwach nauczyciele każą podpierać ściany albo siedzieć pod klasami. Ale znów nie o tym piszę... Pragnę zwrócić uwagę i w pewien sposób utrwalić jedynie, że mój dom jest domem również moich dzieci. Aby zawczasu ,,wyczulić" z zaskakujących emocji spowodowanych przeczytaniem nie jednej dziwnej rzeczy jaka może zostać zawarta na tym blogu.
czwartek, 24 lipca 2014
Pejzaż zachodzącego słońca
wtorek, 22 lipca 2014
Wiejski powiew lata


Kojarzy nam się ze złocistymi łanami dojrzewających zbóż w słońcu...obecnie to przede wszystkim polami kukurydzy. A w tych łanach zbóż chabry, rumianki... chociaż po wnikliwej, otrzymanej nauce od osoby znającej się na roślinach polnych, okazuje się, że jest parę roślin łudząco podobnych do rumianka i ten rumianek wcale nie musi nim być. I oczywiście na brzegach łanów niebieściutka cykoria podróżnik, zwana potocznie polną lub dziką cykorią. W każdym razie tak mniej więcej roztacza się wizja przeciętnego mieszczucha, kiedy zapyta się go o wyobrażenia wsi latem.
niedziela, 20 lipca 2014
Kawałek ogrodu w domu
piątek, 18 lipca 2014
Kaliber L w zagrodzie
Od dzieciństwa na liście ulubionych zwierząt głównie - typowo miejskich, znajdowała się koza. Nawet umiałam podobnie meczeć, co wprawiało w osłupienie domowników a jak byłam w ZOO lub w miejscu gdzie się pasły bądź po prostu były, wszyscy myśleli, że to one meczą a nie ja. Co mnie w nich pociągało? Bródka? Mordka? Nie wiem... czasami jesteśmy w czymś, w kimś zakochani bez większego powodu, tak po prostu i już. I na takiej właśnie zasadzie byłam zakochana w kozach. Świadomość, że nie mogę jej mieć w bloku absolutnie mi nie przeszkadzała w uwielbianiu jej. W sumie to było bez znaczenia. Lubię bardzo wiele zwierząt i wcale to nie oznacza, że od razu muszę je mieć. Nawet wtedy gdy powstały kurniki, czyli jakieś budynki gospodarcze, wcale nie pomyślałam od razu o niej aby natychmiast sprowadzić i hodować. Owszem, drgnęło coś we mnie, którejś wiosny, będąc na targu i ujrzawszy napis na tekturze: sprzedam tanio kozę z małymi. Przystanęłam, zadumałam się nad tym i nawet mężowi o tym opowiedziałam ale raczej w sensie ciekawostki niż jakiegoś konkretnego pomysłu.
środa, 16 lipca 2014
Kurnikowa rabata
Powstała przypadkowo i może właśnie dlatego udała nam się od razu i stała się ciekawym elementem naszej działki. Szczególnie na początku, była jak oaza koloru i kwiecia i czegoś uporządkowanego. Miło przemierzało się długaśną drogę do domu, wzdłuż tych nasadzeń, skomponowanych trochę przeze mnie i trochę przez Matkę Naturę. Każdego roku coś wkomponuje mi w tę pierwotnie zaplanowaną pod kątem roślinności rabatę a ja nie mam odwagi zmieniać jej decyzji. Choć powstały wielokrotnie bałagan w rabacie jest głównie moim udziałem, posadzenia za gęsto lub posadzenia dwóch, mocno rozrastających się roślin. Matka Natura dosadza delikatnie, subtelnie gdzieś z boczku, bądź na przodzie, tam gdzie akurat jest luka i ją stara się skromnie wypełnić.
poniedziałek, 14 lipca 2014
Śladem liliowcowego zapachu
Zakwitł... jednym pojedynczym kwiatem w kolorze intensywnego pomarańczu z jasno kremowym środkiem i zawładnął moją duszą. Co było w tym kwiatku? Nie wiem... ale jego kształt kielicha tak bardzo mi się spodobał, że wręcz z lubością na niego patrzyłam i na kolejne, które rozkwitały. Zaczęłam drążyć temat... oglądać inne odmiany liliowców, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że jest ich taka przeogromna ilość. Uważałam się za wieloletniego ogrodnika uprawiając z powodzeniem ogród różany w podmiejskim ogródku. Czym więcej o nich czytałam tym bardziej mnie zachwycały swą urodą... ba!! zaraziłam pasją do nich mego męża.
sobota, 12 lipca 2014
Kociakowo - początki
To był taki dzień jak dziś, tylko kilka lat wcześniej, pierwszego lata jakiego udało nam się tutaj doczekać po bardzo ciężkiej, pierwszej zimie. Mąż poszedł po jakąś poradę sąsiedzką i wrócił z dwoma kotami ku memu nieukrywanemu niezadowoleniu. Akurat nie takiej porady się spodziewałam. W dodatku na zasadzie wciśnięcia jednego kota dostał w bonusie drugiego aby ,,raźniej było temu pierwszemu". Nie pamiętam już, który to był ten właściwy, a który bonusem zadomowiły się oczywiście oba. Nigdy jednak nie mieliśmy kotów, za to mieliśmy sunię niecierpiącą ich bardzo i to był główny powód mych wyraźnych wątpliwości i rozterek na tym polu. W mieście pruła za nimi ujadając z przekrwionymi oczami i wykrzywionym pyskiem. Jedyny wyjątek robiła dla kociaków wszelkiej maści, te maleństwa mogły jej nawet do miski wejść i nic im nie robiła. A tu nagle pojawiły się dwa, podrośnięte już koteczki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
postanowiłam napisać ten artykuł, aby w pewien sposób dokonać sprostowania, że to nie łączka jest reżyserem naszej działki, naszego poniekąd życia, ale łączka również jest wyreżyserowana przez kogoś innego, o kim jeszcze nie pisałam... a może właśnie powinnam od niego zacząć? Bo ten gatunek przyjechał wraz z sunią, z nami i jest nieodzownym składnikiem mojego życia. :)