Obserwatorzy

poniedziałek, 14 lipca 2014

Śladem liliowcowego zapachu

Nikt w to nie wierzy, ja sama nie mogę uwierzyć w to do dziś, że dopiero z siedem lat temu odkryłam piękno liliowców. Już chciałam napisać, że odkryłam ich istnienie, co po części też jest prawdą, ale taką nie do końca. Gdzieniegdzie je widywałam, nawet w fazie kwitnienia ale jakoś tak... nie wiem... przechodziłam obojętnie. Pierwszą kępkę liliowca dostałam od netowej koleżanki z tegoż samego zaprzyjaźnionego kręgu ogrodniczego, posadziłam na tej mojej nijakiej działce i czekałam czy się przyjmie, stwarzając mu ze swojej strony jak najlepsze warunki ku temu. Ogromnie się martwiłam każdą rośliną, bo rzadko która przechodziła próbę wiosennych zalewisk i stawaniu się rośliną wręcz wodną, co potem ciężkie warunki słonecznej patelni, żyjąc jak na afrykańskiej pustyni. Mimo zacieniania wyższymi roślinami polnymi i siatką cieniującą, nie wiele to pomagało.
Zakwitł... jednym pojedynczym kwiatem w kolorze intensywnego pomarańczu z jasno kremowym środkiem i zawładnął moją duszą. Co było w tym kwiatku? Nie wiem... ale jego kształt kielicha tak bardzo mi się spodobał, że wręcz z lubością na niego patrzyłam i na kolejne, które rozkwitały. Zaczęłam drążyć temat... oglądać inne odmiany liliowców, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że jest ich taka przeogromna ilość. Uważałam się za wieloletniego ogrodnika uprawiając z powodzeniem ogród różany w podmiejskim ogródku. Czym więcej o nich czytałam tym bardziej mnie zachwycały swą urodą... ba!! zaraziłam pasją do nich mego męża.
Tak, tak... dobrego słowa użyłam, liliowce stały się naszą pasją i tak jak marzył mi się różany ogród, tak w mgnieniu oka pożegnałam tę myśl, skupiając się na liliowcowym ogrodzie. A jak jeszcze w trakcie kolejnych lat obopólnej przyjaźni okazało się, że są to rośliny wprost stworzone dla naszej podmokłej działki to już byliśmy w  siódmym niebie. Nareszcie coś, co posadzone raz, wręcz gdziekolwiek, od razu się zadamawiało, wręcz rosło jak na drożdżach i było mu dobrze. Może stąd ten promienny uśmiech pierwszego liliowcowego kwiatka? Może właśnie na ten jeden ułamek chwili dojrzałam w roślinie radość, szczęście, zadowolenie, że jest mu tu dobrze i warunki ma bardzo dobre na rośnięcie i życie? Nie wiem... wiem, że nie wyobrażam sobie już żadnego mojego ogrodu bez liliowców. Starając się zapewnić im jak najlepsze warunki, zaczęłam sadzić je wzdłuż kurnikowego wybiegu bo podobno lubiły kwaśną glebę. W toku ogólnych działań porządkowych tam też zupełnie przypadkowo trafiła się bardzo dobra ziemia przywieziona wraz z gruzem na utwardzenie podjazdu. Nie mając doświadczenia z roślinami posadziłam je na terenie z najlepszą ziemią jaką miałam. Następnego roku, po zimie, nastąpiło liliowcowe ,,boom". Kępy rozrastały się w oczach. A my rozpoczęliśmy zmasowany atak na wszystkie możliwe sklepy ogrodnicze i bazarki w poszukiwaniu różnych odmian tego przepięknego kwiecia. I tym sposobem trafiliśmy do przesympatycznej starszej pani i jej rodziny zajmującej się od lat uprawą liliowców. Mającej ich kilkaset odmian i zajmującej się ich sprzedażą.
Natychmiast staliśmy się jej stałymi klientami, każdego roku zakupując coraz to nowsze odmiany, których jeszcze nie ma w naszym ogrodzie. A jeśli nawet za sprawą oczopląsu nabyliśmy już odmianę posiadaną, absolutnie nie sprawiało nam to kłopotu ani przykrości. Przyznam się, że ogromną radość czerpię przy każdorazowej możliwości porozmawiania z tak ciepłą i serdeczną osobą, jaką jest ta starsza pani. W ogóle mam wiele serdeczności dla starszych osób i może kiedyś i o tym napiszę, teraz chciałam jedynie o tym wspomnieć. Pasja z jaką opowiadała o uprawie, moje rozentuzjowane oczy nie mogące się nacieszyć tak cudnym widokiem sprawiły, że nawiązała się szybko nić przyjaźni i wzajemnego zrozumienia dla wspólnej pasji. Nie ukrywam, że przyczyniło się to do częstszego niż zakładaliśmy odwiedzania i dokupowywania roślin często z  rabatem.
Nie często zdarzają się takie relacje międzyludzkie i ja osobiście staram się jak najwięcej chłonąć z tej atmosfery i daru niebios bo jest to po prostu - dobre.
Prócz fantastyczne-go zadamawiania się na naszej glebie, podoba mi się to, że tak pięknie pasują mi do mojej wizji podwórza, ogrodu, gospodarstwa. Tworząc ładną kompozycję z roślinami polnymi. Rozrastające się kępy hamują rozwój niechcianej trawy i dzięki nim mam mniej do pielenia, co przy takiej ogromnej działce, ma kolosalne znaczenie. Jednym słowem  - rośliny bezobsługowe. Te, które rosną przy wybiegu kurnikowym mają własny dostęp do nawozu i kwaśnej gleby, dalszym, rok rocznie podrzucam nawóz kurzy, a one pięknie się do mnie uśmiechają. I tak nieustannie z kolejnym rokiem ich przybywa pod kątem wielkości kępy, kwitnienia i kolorystyce jaką udaje nam się z różnych źródeł pozyskiwać do naszego ogrodu. Wraz z nimi pojawia się kolor i często intensywny zapach. A mnie osobiście urzekają ich kształty kielichów. Starsza pani poradziła mi abym nie przycinała ich liści jesienią, jak to czyni wielu ogrodników, tylko pozostawiła te liście na zimę. Roślina bowiem sama je składa w odpowiednim momencie ku ziemi, opatulając nimi swoje korzenie i w ten sposób tworzy ,,kokon" zimowy i bez problemu zimuje. Z tak wytrawnym znawcą hodowlanym spierać się nie uchodzi, więc i ja przyjęłam to jako informację pewną i mimo rad od wielu osób  właśnie usuwających te liście często dla samej estetyki ogrodu, trwałam przy poradzie starszej pani i rzeczywiście [odpukać w niemalowane] zimują rewelacyjnie i pięknie się rozrastają wiosną i latem. Fakt, teren wokół nich robi się mało uporządkowany, ale z drugiej strony, jak liliowiec ma tyle tych liści i takie długie to jak on ma je ,,złożyć". W końcu to on się opatula przed zimą.
 My będziemy w tym czasie w czterech ścianach przy grzejnikach lub iskrzącym kominku. Mnie fascynuje sam ten proces ,,opatulania" się rośliny.  Jest dla mnie takim wzrokowym dowodem na to, że roślina myśli. Absolutnie nie chcę tu żadnej rośliny urazić, ale ogólnie kwiaty sadzi się albo same się wysiewają, kiełkują, rosną, kwitną i to jest rzecz taka oczywista, z którą stykamy się już w pierwszych latach naszej edukacji i jeśli nie pójdzie się na kierunek odpowiedni, to nie wiele się zmieni ta informacja, rozszerzając się o kolejne suche,mądre słownictwo  do ,,wkucia i zapomnienia" Ogólnie w głowie zostaje - ,,rośliny tak mają, że rosną i kwitną a potem przekwitają". Pomija się szereg innych, ważnych rzeczy z ich życia, o których dopiero obserwując je, przebywając z nimi i współtworząc ich środowisko i dobre warunki do życia, możemy się dowiedzieć, jak na przykład o ich własnych pomysłach na przetrwanie zimy, wykorzystujących to co mają ,,pod ręką" bo przecież przemieścić się tak typowo nie mogą. Liliowce są kolejnymi roślinami z moich ogrodowych obserwacji, które  ,,wzrokowo" bezdyskusyjnie udawadniają, że rośliny są jak najbardziej myślącymi stworzeniami  tej planety. Zaprezentowane tutaj fotki są pamiątką z pierwszych dwóch lat odkąd pojawił się pierwszy, nieśmiały liliowiec. Obecnie ogród wygląda inaczej i ma więcej odmian i kolorów. Na pewno w trakcie spacerowania po mojej ekologicznej działce natkniemy się na resztę odmian.

5 komentarzy:

  1. Napisałam taki długi komentarz i coś nacisnęłam i zniknął. Wrócę tu wieczorem i ponownie napiszę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam z niecierpliwością :)))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co się dzieje z moim komputerem, ale po raz drugi mój komentarz ulatuje w internetowe przestworza.
    Podobnie jak Ty traktuję rośliny jak inne stworzenia i nie wyrzucę żadnej ze swojego ogrodu. Tak długo przesadzam z miejsca na miejsce, aż znajdzie się chętny na nią. Rozdawanie roślin sprawia mi ogromną radość i chyba większą niż obdarowywanemu.
    Napisałaś, że działka jest podmokła więc, zapewne dlatego pojawiają się problemy z zagospodarowaniem. Najlepiej wybierać takie rośliny, którym takie warunki będą sprzyjać jak hortensje klematisy itp.
    Liliowce przepiękne, ja mam te pospolite żółte i pomarańczowe. Tez piękne . Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka szkoda. Ale to może dobrze najpierw napisać w wordzie i potem przekopiować tekst, jak komp nawali to treść będzie zachowana w komputerze. Zdaje się, że te ,,pospolite" żółte są moimi ulubieńcami. Chociaż mam odmianę pomarańczową kwitnącą naprawdę długo i ją też lubię, ale ta żółciutka mnie urzeka swoim kolorem :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam kiedyś liliowcowy czas. Nie było wtedy jeszcze internetu i natknęłam sie w jakimś ogrodniczym czasopiśmie na ogłoszenie szkółki liliowców. Zgwałciłam męża i pojechaliśmy sporo kilometrów a na miejscu była tylko zarośnięta łąka i ani śladu nikogo a liliowców to najmniej.Do tej pory mąż mi to wypomina najczęściej wtedy , gdy znajduję jakąś szkółkę w necie. Ostatnio odkryłam irysy i dalie :-). Liliowce są urocze ale nie zazdroszczę Ci roboty przy ich przekopywaniu . No chyba ,że nie będziesz przekopywać. A mogłabyś szkółkę zrobić :-)

    OdpowiedzUsuń