Obserwatorzy

niedziela, 29 czerwca 2014

Na granicy dwóch światów i jajko

Ciężko zebrać się aby opisać to co wydarzyło się zaledwie kilka lat temu. Prościej by mi było ująć w słowa czasy z dzieciństwa czy innego okresu niż położyć się na fali wspomnień z pierwszych dwóch lat mieszkania tutaj :/ Rzadko kiedy zdarza się aby zaplanowane w szczegółach, nowe miejsce zamieszkania, przysporzyło tak niefrasobliwej niespodzianki niechęci i niezadowolenia jak przytrafiło się to mnie, w dodatku wyprowadzając się zaledwie pod Warszawę. Przeprowadzka z bloku do domu wolnostojącego i wymuszona ,,integracja z naturą" okazała się mocno chybionym pomysłem i zamiast cieszyć, stała się utrapieniem dnia codziennego. Na pewno duże znaczenie miało, że dom nie został całkowicie wykończony, wprowadziliśmy się na beton i gołe tynki, chociaż część pomieszczeń była już gotowa do zamieszkania. Brak ogrodu, brak w ogóle porządku wokół domu, kiedy to mieszczuch wychowany jest w ładnych, zielonych plenerach zadbanego osiedla, z masą ludzi, sklepów, placem zabaw i innymi udogodnieniami, na które  nie zwracało się uwagi. Wszystko to na pewno rzutowało na moje zniechęcenie i rozczarowanie miejscem, ale najgorsza była ta cisza, pustka otaczająca mnie z każdej strony.


Czułam się jakbym mimo otaczającej mnie przestrzeni, została zamknięta, ograniczona, oderwana od istniejącego świata. Martwa cisza i pustka bardzo źle oddziaływała na moją miejską duszę. Do tej pory najwłaściwszym określeniem tego stanu jest właśnie ,,martwa cisza" Ptaki, o których tak często piszę były jedynym głośnym dźwiękiem tego dziwnego dla mnie świata. Przede mną las, po bokach dzikie pola i żywego ducha w promieniu widzenia.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!
Ktoś powiedział mi, że dom, to taka samotnia, bo w bloku mieszka się razem z innymi, a dom ,,ma się tylko dla siebie". Bardzo trafne określenie jeśli nie mieszka się na osiedlu domków jednorodzinnych. Mnie osobiście ta ,,samotnia" absolutnie nie odpowiadała. Spoglądałam w okno i pustka, jakbym była na bezludnej wyspie. Widok przejeżdżającego w oddali samochodu budził we mnie mocniejsze bicie serca.  Zdecydowanie potrzebuję ludzi, kontaktów bardziej czy mniej otwartych, ale kontaktów. Deprecha murowana. Potrafiłam stanąć w kuchennym oknie i poszukiwać wzrokiem oznak jakiegokolwiek życia. Wtedy jeszcze nie miałam drzew i rzadko ptaki mnie odwiedzały, tyle co je słyszałam, że są. Z wyjątkiem państwa Szpakowińskich.  Każdy przelot któregokolwiek przez moją działkę był od razu przeze mnie rejestrowany. Nawet pas lasu niewzruszenie stał, zamiast jak w ,,Makbecie" ruszyć ku mnie, aby wreszcie coś się działo prócz kołyszących się drzewek, krzewinek i wysokiej trawy, od której  dostawałam choroby morskiej.  Na tamten czas napisałam taką myśl do netowej koleżanki ,,Nie znam się na uprawie warzyw, ziemniaków i hodowli kur i powiem Ci, że nie zamierzam się tego uczyć, bo ja jestem mieszczuch i czy będę mieszkała na ,,granicy dwóch światów,, czy na wsi, to tym mieszczuchem jestem nadal."
Trudny ten czas przypadał również na okres opiekuńczy przy kolejnym dziecku, ograniczający znacznie moje plany zawodowe i rozwijanie zainteresowań. Bałagan budowlany i breja z tytułu gliniastej gleby nie sprzyjała zajęciom w plenerze, w trakcie których mogłabym się oddać zainteresowaniom ogrodniczym. Brak chodników czy jakiejkolwiek ubitej drogi znacznie hamował wyjście na spacery z wózkiem, którego koła wpadały w doły, zakopywały się w błocie, a ja nie miałam siły na przepychanie wózka. 
Brak w pobliżu sklepów i wyprawa po ,,głupie jajko", którego akurat zabrakło bagatela 1,5 kilometra, przesądziło sprawę i wspominając szczęśliwe wakacje na wsi, wśród ludzi, bo piękna to wieś i pięknie położona pod względem infrastruktury, zapadła decyzja o posiadaniu własnych kur, o których przebąkiwał mi mąż, ale ja nie miałam serca do tego projektu, w myśl - po cóż mi kury?! Potem jednak zaczęła się krystalizować wizja stworzeń chodzących po działce, na które będę mogła patrzeć z kuchennego okna, kurnikowej szopki stojącej obok stwarzającej wrażenie, że nie mieszkam sama. Wszystko to razem dawało dobre rokowanie na pojawienie się ,,życia" na moim bezludnym kawałku nieba.
Tak, więc brak jajka w domu przyczyniło się do rozpoczęcia budowy kurnika. Tak sobie myślę, że może niedoceniane jajko jest motorem do działania w wielu sferach naszej ludzkiej egzystencji? Może ma nieznany nam ogromny wkład w postęp ludzkości jaki miał miejsce przez cały okres istnienia człowieka? Może to właśnie jajko w  gnieździe prehistorycznego ptaka skłoniło istotę człekokształtną  do wyprostowania się? Może poturlało się w odpowiednim czasie i zapoczątkowało wynalezienie koła?  Któż to wie... któż to wie... U nas jajko zmieniło całkowicie pierwotny wizerunek naszej działki i tym samym naszego otoczenia i życia... na pewno mojego życia :)

7 komentarzy:

  1. Dobre :)
    I wszystko zaczęło się od jajka

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie bardzo rozumiem Pani decyzji.Wyprowadziła się Pani w odludne miejsce,nabawiła depresji,współczuję bardzo tego,co Panią spotkało.Ale właściwie,dlaczego wybrała Pani to miejsce,jakie walory przyciągnęły Panią do tego skrawka nieba,przecież nie podjęła Pani tej decyzji pod przymusem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach cóż, my kobiety patrzymy na świat sercem i w tym przypadku nic odkrywczego nie napiszę - poszłam za marzeniami męża :)))))))

      Usuń
  3. A gdzie w tym wszystkim Pani marzenia,nigdy nie poszłabym na taki kompromis,kobieta musi też myśleć o sobie,pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam :)
    Początki bywają trudne ale rozumiem że najgorsze chwile już za Panią. Czekam z rosnącym napięciem na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, szczególnie w kwestii realnego życia :D

      Usuń