W tym sezonie moja głowa skupiona jest na pieleniu rabat, których przybyło w poprzednim sezonie i na rozsadzaniu roślin już zadomowionych. Dopiero sadzę cebule mieczyków, o których zapomniałam i nadal czekają nasiona kwiatów jednorocznych. Moja głowa myśli o czym innym, ale to chyba prawidłowo? W końcu jak się ciągle sadzi, kupuje rośliny i znów sadzi... to musi przyjść taki sezon, w którym trzeba poukładać w tych rabatach i zrobić taki konkretny przegląd dlatego w tym sezonie raczej mało będzie zdjęć samych kwiatów kwitnących, ponieważ są one już zaprezentowane i omówione w poprzednich latach bloga.
Ten sezon jest porządkowy, a jeśli cokolwiek przybywa to płotki i pergole, kamienne ala patio. Przybywają podniesione rabaty warzywne a raczej okolone deskami i desko podobnymi przez małżonka, który stwierdził, co warto w tym przypadku wręcz zapisać ,,lepiej widać teren działania" (tłum. z męskiego na kobiecy - uprawiania warzyw). Ale ja się znowu rozgadałam przez co myśli poszły w zupełnie innym kierunku niż zamierzałam. Rododendrony, one są dzisiejszymi bohaterami posta i o nich chcę napisać. Dwa pierwsze to obecnie kwitnące.
Należą do kolejnej grupy roślin, którym ogromnie trudno się na tej naszej glebie zadomowić. Zdecydowanie lepiej sobie radzą niż azalie, które po prostu mówiąc wprost - zdychają i są raczej roślinami jednorocznymi. Nie mam zielonego pojęcia co się dzieje, prób było wiele, obecnie daliśmy sobie spokój, ratuję, próbuję ratować jedną, ostatnią sztukę. Azalie na obecną chwilę nie mają wstępu na moją działkę bo to teren dla nich zgubny. Koncentrując się na rzeczach miłych, wracamy do rododendronów, które próbują... o! To, jest bardzo trafne określenie. Są w stanie przezimować, są wstanie nawet zakwitnąć po zimie i są w stanie nawet przybierać na wielkości przy sporej pomocy z naszej strony. Ale susza zeszłoroczna spowodowała, że dwie sztuki bardzo mocno zachorowały a wręcz obumarły. I o tych dwóch bidach będzie ten post. Jak uratować uschnięte rododendrony, kiedy sprawiają wrażenie straconych. A zaczęło się tak...
Poradziłam się nawet hodowcy rododendronów i z mojego opisu raczej zdiagnozował stan na nie do odratowania, ale ja wierzę w siłę korzeni. Jeśli tylko korzenie są zdrowe, a przede wszystkim jeszcze chociaż część z korzeni głównych żyje to żyje cała roślina i ma szansę odbić. Wydaje mi się, że bycie ogrodnikiem to coś więcej niż uprawa pięknych ogrodów, w którym kwitną, rosną wspaniałe rośliny, prawdziwym ogrodnikiem jest ten, kto w takim właśnie momencie, przyjdzie roślinie z pomocą. Bo opiekować się zdrową rośliną to nie sztuka. To jak lekarz wiodący prym w okolicy nie chorujących ludzi, prawdziwy egzamin i jego wartość przypada w chwili epidemii, chorób czy stanięcia przed ratowaniem życia. Jako laik w tym temacie a jedynie trzymając się tej mojej
odwiecznej dewizie ratowania korzeni wymyśliłam sobie próbę ratowania moich zdechlaków.
Poradziłam się nawet hodowcy rododendronów i z mojego opisu raczej zdiagnozował stan na nie do odratowania, ale ja wierzę w siłę korzeni. Jeśli tylko korzenie są zdrowe, a przede wszystkim jeszcze chociaż część z korzeni głównych żyje to żyje cała roślina i ma szansę odbić. Wydaje mi się, że bycie ogrodnikiem to coś więcej niż uprawa pięknych ogrodów, w którym kwitną, rosną wspaniałe rośliny, prawdziwym ogrodnikiem jest ten, kto w takim właśnie momencie, przyjdzie roślinie z pomocą. Bo opiekować się zdrową rośliną to nie sztuka. To jak lekarz wiodący prym w okolicy nie chorujących ludzi, prawdziwy egzamin i jego wartość przypada w chwili epidemii, chorób czy stanięcia przed ratowaniem życia. Jako laik w tym temacie a jedynie trzymając się tej mojej
odwiecznej dewizie ratowania korzeni wymyśliłam sobie próbę ratowania moich zdechlaków.
Sekatorem skróciłam gałęzie zostawiając tak z 8-10 cm w zależności gdzie mi się wydawało, że środek dość ładnie wyglądał, ogólnie chodziło o to, żeby te kikuty nie raziły po oczach a jeśli są martwe, to aby choroba czy inne dziadostwo nie szło w głąb rośliny.
Wybrałam odpowiedniej wielkości plastikową doniczkę, wycięłam spód i lekko robiąc rowek wokół przyciętego krzewu, osadziłam doniczkę do góry nogami i obsypałam ziemią.
Ostatni etap to podlewanie, a raczej zalewanie wnętrza doniczki. Dlatego wsadziłam ją trochę w ziemię aby ta woda mogła w niej stać a nie zaraz wypłynąć. Kiedy padał deszcz to nie
podlewałam, ale tak to każdego dnia lałam w nią wodę. Moje rododendrony rosną na wzbogaconej kurzym kompostem ziemi, więc nie musiałam nic dodawać. Ale jeśli gdzieś padły w uboższej glebie, to warto obsypać nawozem w tej donicy i wokoło niej, wszędzie tam gdzie mogą docierać korzenie rododendrona. Nie wiedziałam jak to się zakończy - eksperyment, podyktowany sercem. Po jakiś dwóch może trzech tygodniach (nie wiem, bo po prostu podlewałam i podlewałam wierząc w to, że może kiedyś tam...przycięte kikuty nikomu nie przeszkadzały, a ja nie chciałam przekreślać jej szans, nawet tych najmniejszych) coś się zazieleniło. Najpierw myślałam, że to chwast się dostał ale coś mi powiedziało, żebym tego nie ruszała ,,chwast
zdążysz wyrwać" - Niby tak. Następnego dnia sprawiało wrażenie, że to listek odbił od bocznej gałęzi. TAK. Nadal siedzi w donicy, z nią zresztą przeżył zimnych ogrodników i jak na razie nie zamierzam jej zdejmować i raczej z nią spędzi ten sezon i kolejne, póki się nie wzmocni i nie stanie się silną rośliną. Ale żyje ! Z drugim czekamy, bo miał inny start, jego wyjęłam z ziemi i wsadziłam do wiadra z wodą w ramach innej koncepcji, na zasadzie, może któraś zadziała. Jak ,,doniczkowa" zadziałała to szybciorem wstawiłam tego drugiego i zobaczymy czy mu się też uda. Zdjęcia z etapów ratowania rododendronów są mieszane, bo nie mam pierwszych zdjęć tego, który już się zieleni, bo bardziej byłam zaabsorbowana ratowaniem i wymyśleniem czegoś skutecznego niż robieniem zdjęć. Dopiero potem pomyślałam sobie, że może się to komuś przyda?
podlewałam, ale tak to każdego dnia lałam w nią wodę. Moje rododendrony rosną na wzbogaconej kurzym kompostem ziemi, więc nie musiałam nic dodawać. Ale jeśli gdzieś padły w uboższej glebie, to warto obsypać nawozem w tej donicy i wokoło niej, wszędzie tam gdzie mogą docierać korzenie rododendrona. Nie wiedziałam jak to się zakończy - eksperyment, podyktowany sercem. Po jakiś dwóch może trzech tygodniach (nie wiem, bo po prostu podlewałam i podlewałam wierząc w to, że może kiedyś tam...przycięte kikuty nikomu nie przeszkadzały, a ja nie chciałam przekreślać jej szans, nawet tych najmniejszych) coś się zazieleniło. Najpierw myślałam, że to chwast się dostał ale coś mi powiedziało, żebym tego nie ruszała ,,chwast
zdążysz wyrwać" - Niby tak. Następnego dnia sprawiało wrażenie, że to listek odbił od bocznej gałęzi. TAK. Nadal siedzi w donicy, z nią zresztą przeżył zimnych ogrodników i jak na razie nie zamierzam jej zdejmować i raczej z nią spędzi ten sezon i kolejne, póki się nie wzmocni i nie stanie się silną rośliną. Ale żyje ! Z drugim czekamy, bo miał inny start, jego wyjęłam z ziemi i wsadziłam do wiadra z wodą w ramach innej koncepcji, na zasadzie, może któraś zadziała. Jak ,,doniczkowa" zadziałała to szybciorem wstawiłam tego drugiego i zobaczymy czy mu się też uda. Zdjęcia z etapów ratowania rododendronów są mieszane, bo nie mam pierwszych zdjęć tego, który już się zieleni, bo bardziej byłam zaabsorbowana ratowaniem i wymyśleniem czegoś skutecznego niż robieniem zdjęć. Dopiero potem pomyślałam sobie, że może się to komuś przyda?
Ze względu na to, że jest to kolejny przeze mnie opisany udany eksperyment, który być może jest ogólnie znany przez wytrawnych ogrodników, a ja po prostu o nim nie wiedziałam, w każdym razie dodałam do etykiety kolejną ratowanie i rozmnażanie roślin aby wydzielić z etykiety ogrodowisko. W nowej etykiecie znajduje się już udany eksperyment rozmnażania z liści hosty (funkia) i o cebulach mieczyków oraz o rozmnażaniu hortensji .
Zdjęcie z dzisiejszego dnia, aż sama nie mogę uwierzyć jak ten ,,zdechły" krzew pragnie żyć.
Zdjęcie z dzisiejszego dnia, aż sama nie mogę uwierzyć jak ten ,,zdechły" krzew pragnie żyć.
Rododendrony są piękne ale chyba też wymagające sporo cierpliwości. Jednak taki wielki kwitnący krzew - marzenie. Życzę Ci jeszcze wiele cierpliwości i wytrwałości - i żeby ta cierpliwość została nagrodzona :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńA jak tam u Ciebie z kwaśnoscią ziemi? W zasadowej czy nawet obojętnej rodo, azalie, magnolie czy hortensje nie urosną.Bez tego warunku wszelkie wysiłki na nic.
OdpowiedzUsuńPotrzebny do nich jest torf( w zasadzie powinny być w nim posadzone)oraz nawozenie specjalnymi nawozami do kwasolubów - ja używam siarczanu amonu i jesienią siarczanu potasu, sam kurzeniec zdecydowanie nie wystarczy.
Nie mogę tu zamiescić zdjęcia, ale moje właśnie kwitną w wielu kolorach i wyglądają oszalamiająco.
Pozdrawiam i powodzenia w uprawach życzę.
Ula
Magnolie i rododendrony u mnie rosną i kwitną, prezentowany rododendron po prostu usechł z powodu zeszłorocznej suszy. Natomiast azaliom jest u mnie źle, bez względu w czym bym je posadziła i gdzie.
UsuńMoże usechł z powodu suszy, bo był młody. Natomiast ja wcale ich tak wodą nie pieszczę i nic im nie jest, grunt to gleba. Zresztą szczegółowa i fachowa odpowiedź jest ponizej.
UsuńPozdrówki ponowne.
Ula
No właśnie przez suszę... nawet w studni nie miałam wody i... :(
UsuńRoślinki żyją własnym życiem, można powiedzieć. Niby są zasady ale nagle, wbrew wszystkiemu, roślince się nie podoba i nie będzie rosła.
OdpowiedzUsuńA ja mam zdjęcie pszczółki w kwiatku hehe ale tylko jednej czyli, miałaś rację, trzeba ratować stworzonka !! Buziaki i uściski serdeczne :-D
Uściski :)
UsuńAgatku - Gagatku, przeczytałąm u się o Twoich problemach z azalkami i jeszcze nie zdążyłam odpowiedzieć a tu buch, i u Ciebie na blogim narzekania na rodki. Przeczytawszy i chyba już wiem gdzie problem. Agatku rodki i azalki nie znoszą azotu, kurzy kompost to jest dla nich śmierć na raty. Tylko rododendrony szczepione na odpowiednich podkładkach ( tzw. INKARHO )są w stanie znieść normalną glebę. Te rodki niby "wszystkoznoszące" mają wypisane to INKARHO na plakietkach i tylko takie można posadzić na nieprzygotowanej glebie. Przygotować glebę pod rodki jest dość prosto, bo rododendrony nie mają głębokiego i bardzo szerokiego systemu korzeniowego. Najlepiej sprawdza się uprawa w grupie, tworzy się mikroklimat i rodki czy azalki lepiej rosną. Na jednego dużego rodka kopie się dziurwę w ziemi taką głęboką na dwa sztychy szpadelka ( ok 80 cm ). Jak rodek duży to dziura o wymiarach metr na metr mu absolutnie wystarczy, tylko rodki dorastające powyżej trzech metrów potrzebują większych. Średniaki możesz sadzić w dziurach 50 na 50 cm ). Taką dziurę wypełniasz ziemią pod rododendrony lub iglaki, ewentualnie wykonujesz samodzielnie mieszankę z kwaśnego torfu, kory sosnowej i ziemi ogrodowej w równych częściach. Rodka czy azalkę sadzisz dość płytko a bryłę korzeniową obsypujesz po wierzchu korą sosnową, która zakwasza glebę i zapobiega jej przesuszaniu. Nie używasz nawozów zawierających azot w dużej ilości i solidnie wzbogacających glebę - kurzak czy inny drobiak wykluczony. Może być malutko krowieńca lub troszkę więcej końskiego produktu, rodki do kwitnienia wcale nie potrzebują bardzo bogatej gleby. To rośliny wrzosowate! Żółknięcie liści świadczy najczęściej o braku żelaza, wtedy się rodki dokarmia nawozem ( najlepiej takim do rodków ) który żelastwo zawiera i zakwasza glebę. Choroba opadających liści to może być grzybica - antraknoza czy częściej fytoftoroza. Ciąć co chore bez litości , resztę pryskać do bólu antygrzybiakami. Mam nadzieję że moja pisanina Ci się na coś przyda i dochowasz się pięknych rodków bezproblemowo co roku kwitnących i przede wszystkim azalek, które są jeszcze fajniejsze bo ich kwiaty pachną. Trzymam kciuki za ratowane rodki, to są żywotne rośliny i jak im zapewnisz "kwach" ( znaczy mieszankę z kwaśnego torfu ) i wodę ( ale nie w strasznych ilościach, tak żeby im w korzonkach nie było bagniście ) to one dadzą radę i jeszcze Ci się kwiatami odwdzięczą.:-)
OdpowiedzUsuńO dzięki wielki, przeczytałam od dechy do dechy. Chemii nie stosuję więc grzybobójcze odpadają ale poszukam jakiegoś nawozu dla rodków (fajna nazwa, swoją drogą :) ) tylko mam nadzieję, że jest na bazie naturalnym a nie chemicznym. A powiedź mi jak jest z nawozem ze ściółki koziej? Wiesz coś może?
UsuńWydaje mi się po prostu, że Ty masz dobrą rękę do roślin. Starsi kiedyś mawiali, że z roślinami trzeba rozmawiać. Pewnie to jest teraz śmieszne dla laików, ale ja wierzę że coś w tej starej anegdocie jest prawdziwe.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, stare ludowe wierzenia mają coś z prawdy, może ludzie nie umieli tego wytłumaczyć fachowo i tłumaczyli na skróty ale to prawda. Witam się z każdym kwiatem kwitnącym w ogrodzie. ma to swoje minusy, rzadko zrywam je do wazonu ;) Mam dobrą rękę do roślin, czasami to aż zaskakujące, jak słupek pod płotek nagle się zazielenia :D
UsuńAgatku grzybozabójcze to nie tylko chemia. Pamiętam jak kiedyś spytałam mojej mentorki skalniakowo - ogrodowej o to czy to żart z tym mlekiem i opryskami na grzyba . Basia mnie wtedy ujadziła, he, he. Jest mnóstwo środków nie tak inwazyjnych jak świństwa sprzedawane przez chemiczne koncerny, sporo z nich można zrobić samemu. Swego czasu na forum ogrodniczym Oaza było trochę przepisów na takowe. Z nawozami to jest także niektóre są naprawdę egzotyczne ( numer ze skórkami bananowymi pod magnolki ) inne swojskie( gnojówka z pokrzyw ). O zaletach koziego dobra nic nie wiem ale to nie znaczy że inni nie wiedzą, zapytaj na forum.
OdpowiedzUsuńGnojówkę z pokrzywy i w ogóle z chwastów stosuję rok rocznie. Wiem, że obecnie ,,chemia" jest we wszystkim, bo i deszcz jest zanieczyszczony :( Ale świadomość, że chemia jest stosunkowo młodym złem, a wręcz wcześniej jej w ogóle nie było i urodzaj też był, więc warto zmienić myślenie i wierzę w to, że jak tak coraz więcej osób będzie ku temu dążyć to się uda. Rozmawialiśmy wczoraj na temat azalii i u nas przede wszystkim jest stosowany nawóz ze zwierząt, które żyją z nami, więc, raczej skłaniamy się ku roślinom, które lubią glebę jaką tutaj mają. Dlatego też z azalii rezygnujemy definitywnie, skoro jej nasza gleba nie odpowiada. Zastanawiam się dlaczego magnolia i rododendrony sobie radzą? Mam mnóstwo lilii, liliowców, host, krzewuszek, irysów i wiele, wiele innych, więc nie odczuwam braku posiadania azalii :)
UsuńDzięki wielkie za wszelką informację, buziaki :D
Taba Aza ma rację:) Te rośliny po mału umierają, gdy podłoże nie jest kwaśne. Nie mogą asymilować i dlatego wszystko kończy się źle.
OdpowiedzUsuńJa zaniechałam uprawy tych wymagających roślin. Są piękne, ale...
Prawda :) Nic na siłę, jest tak wiele różnych roślin, że nie ma co :)
UsuńPodobnie było u mojej koleżanki. Jeden rododendron zaczął jej gwałtownie usychać. Wykopała go i wyrzuciła na kompostownik. Po moich namowach, dała mu jeszcze jedną szansę i wkopała od północnej strony domu, praktycznie cały dzień w cieniu. W tym roku znowu zakwitł :)
OdpowiedzUsuńJesteś bohaterką :))))
UsuńTeż nie mam do nich szczęścia i sobie odpuściłam.Teraz zaczynam sprowadzać rośliny polne do ogrodu bo wydaje się,że są mniej wymagające.padła mi brzoskwinia,wiśnia ma rdze(na szczęście choć nie lubię pryskać chemią w lutym ja spryskaliśmy)i nie jest jej dużo(część chorych usunęłam)ale u sąsiada prawie cała wiśnia poszła a on nie zamierza nic z tym zrobić czyli dalej chorobę roznosi:(i jak tu mieć zdrowy ogród jak ja dbam a on nie:(pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRośliny polne są cudowne :) Pozdrawiam
UsuńSuper, że się nie poddałaś i udało Ci się odratować jeden rododendron.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za drugiego, bo pięknie kwitną :).
Chyba z drugiego nic nie będzie ...
UsuńPodstawa to kwaśna ziemia!!!! Rododendrony i azalie nie lubią też zalewania,choć kochają zwiększoną wilgotność w powietrzu( w grupach wytwarzają odpowiedni mikroklimat). Taki chłodek w półcieniu . Nie mają szans na glebie o odczynie zasadowym,więc glebę nalezy systematycznie zakwaszać. Bardzo super opisała ich wymagania Taba Aza wyżej. Pozdrawiami powodzenia!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację :)
Usuńcześć Agatek :)
OdpowiedzUsuńnie mam żadnej Azalii czy Rodo; u mnie zawsze przymarzały pąki kwiatowe w lutym lub w marcu;
Rodo na pewno lubi kwaśną ziemie, dobre nawożenie a przede wszystkim wodę; nie można dopuścić do wysuszenia korzeni...
tak czy siak... kwiaty nie są do mojego ogrodu
jak widać ... cierpliwość opłaca się... też zanim wyrzucę próbuję ratować...
pozdrawiam cieplutko
Dziękuję i pozdrawiam :)
UsuńAgatku, cudny, wzruszający post, jesteś bohaterką i zgadzam się, że dobry ogrodnik, to taki, który potrafi ratować roślinki i ma serce dla tych chorych. A Ty masz!
OdpowiedzUsuńDziękuję za super podpowiedź odnośnie fusów z kawy, stosuję je w ogrodzie, ale głównie do róż, do roślin kwitnących, nie wiedziałam, że działają też odstraszająco na ślimaki, dobrze wiedzieć! Wiedziałam natomiast, że banany mają dobre działanie na mszyce (trzeba wkopać przy roślince i poczekać kilka dni).
Zdziwiłam się, że azalie mogą sprawiać problemy....Rododendrony u mnie owszem - rosną, ale jeden usechł jak u Ciebie, a dwa mają problemy z listkami, pewnie jakiś grzyb...Ale walczą i rok w rok kwitną... Cztery pozostałe mają się dobrze. Natomiast azalie nigdy mi nie chorowały (odpukać!), wydawało mi się, że są odporniejsze od rodków...
Agatku, cudny, wzruszający post, jesteś bohaterką i zgadzam się, że dobry ogrodnik, to taki, który potrafi ratować roślinki i ma serce dla tych chorych. A Ty masz!
OdpowiedzUsuńDziękuję za super podpowiedź odnośnie fusów z kawy, stosuję je w ogrodzie, ale głównie do róż, do roślin kwitnących, nie wiedziałam, że działają też odstraszająco na ślimaki, dobrze wiedzieć! Wiedziałam natomiast, że banany mają dobre działanie na mszyce (trzeba wkopać przy roślince i poczekać kilka dni).
Zdziwiłam się, że azalie mogą sprawiać problemy....Rododendrony u mnie owszem - rosną, ale jeden usechł jak u Ciebie, a dwa mają problemy z listkami, pewnie jakiś grzyb...Ale walczą i rok w rok kwitną... Cztery pozostałe mają się dobrze. Natomiast azalie nigdy mi nie chorowały (odpukać!), wydawało mi się, że są odporniejsze od rodków...
Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa :)
UsuńMoje rododendrony poległy kiedyś- grzyb!Azalie się trzymaja ale u mnie piasek. Zresztą odkąd zajmuję się Wnusiem, ogród wymyka się spod kontroli!
OdpowiedzUsuńMnie i bez wnusiów wymyka się spod kontroli :D
UsuńNie Ty jedna tak masz, ja też wciąż coś dosadzam i przesadzam a także dosiewam i niekiedy się zapominam co już wsiałam a co nie, tak mamy chyba wszystkie :) Moje rododendrony, zakwitły podobnie jak Twoje i też bardzo je lubię, choć pozostałe wszystkie kwiaty w moim ogrodzie tak samo. Wspaniała z Ciebie ogrodniczka a także jako człowiek kochający naturę i zwierzątka, co świadczy że Jesteś wielkim przyjacielem wszystkiego i wszystkich. Pozdrawiam Agatku
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo i również pozdrawiam :)
UsuńUdana akcja ratownicza!:) Mnie ostatnio w ziemi w doniczkach zalęgły się takie małe robaczki, które widać było dopiero po ruszeniu ziemi palcem. Niewiele myśląc wykopałam roślinki i wrzuciłam ziemię na kilka minut do mikrofalówki. Nie wiem, czy tak się robi, ale pomogło i roślinki mają się dobrze:)
OdpowiedzUsuńBuziaki!:))
:)))) Nie wpadłabym na to :D
UsuńAgatko bardzo dużo się dzieje w Twoim ogrodzie, praca wre na najwyższych obrotach :) Tak lubię :)))
OdpowiedzUsuńWielkie uznanie, za uratowanie azalii, mam nadzieję, że pięknie będzie rosła i odwdzięczy Ci się za troskę wspaniałym kwitnieniem :)
Pozdrawiam ciepło, Agness:)
Dziękuję Ci bardzo, niestety drugiego nie udało się uratować. Trzymam go nadal ale ...
UsuńZ zapartym tchem czytalam o Twej walce. brawo za uratowanie krzaczka. O kwasnej ziemii, wiedze, ze napsisano duzo.
OdpowiedzUsuńCo do nawozow, to polecam humus, tez od dzdzownic. W zeszlym roku zastosowalam po raz pierwszy, w tym , mam efekty. Piwonia ma ponad 25 kwiatow , irysy wielkie jak garnki;)
Buziakiii.
Dzięki wielkie, właśnie obserwuję piwonie bo jakoś tak marnie zakwitły ale zwalam na zeszłoroczną suszę i mam wrażenie, żę uszkodzenia są dużo większe niż było widać i ten sezon rośliny zagospodarowały na odbudowę bryły korzeniowej.
Usuń