Obserwatorzy

wtorek, 26 sierpnia 2014

Cukiniowe piękno

Było o ptaszkach, o kwiatkach a nawet o drzewach i całym lesie, o zwierzaczkach domowych i dzikich... czas więc na warzywnikowe zakątki. W dodatku, kiedy pora jest ku temu odpowiednia. Nawet moje dzieciaczki chętnie przyłączają się do prac i ochoczo zbierają dary natury, które udało nam się wyhodować.  To jest chyba taka konkretna praca, której widzą efekt, wkładając do koszyka albo bezpośrednio do buzi w przypadku małych pomidorków koktajlowych czy malin i jeżyn nie wspominając o wiosennych porzeczkach i truskawkach. Potem przynosząc do domu i często uczestnicząc w ich przyrządzaniu. Uwielbiam te nasze wspólne zbieranie i kucharzenie bo dzięki temu dzieci uczą się skąd biorą się owoce i warzywa, jak rosną i ile czasu na to potrzeba. Za jednym zamachem dowiadują się nie tylko, że jedzenie kupuje się w sklepie ale przede wszystkim szacunku do niego. A to jest chyba w dzisiejszych czasach najważniejsze.


W tym roku same sadziły bób, z pieleniem było gorzej, ale chętnie go zebrały i na koniec zjadły. Muszę przyznać, że zupełnie inaczej smakuje niż ten kupny. Świeży, młody bób jest delikatniejszy i ku naszemu zaskoczeniu słodszy. Ogólnie warzywnikowych zakątków jest na naszej działce sporo. Klonują się tak samo szybko jak kompostowniki, w których wręcz się już specjalizujemy. Mamy mniej albo bardziej zakwaszony bo odkryłam, że nawóz kurzy wcale wszystkim tak samo nie odpowiada. W dodatku wraz z nowymi miejscami warzywnymi pojawiają się kompostowniki aby mieć wszystko pod ręką, podczas samego tworzenia jak i późniejszego wzbogacania  gleby.  Od pierwszego roku wiedzieliśmy, że chcemy mieć własną uprawę pomidorów, papryki i ogórków, które bardzo lubimy. Dorzuciliśmy do tego rzodkiewki, pietruszkę naciową i wiele innych roślin jadalnych. Kiedy podczas pierwszych wczesnoletnich oględzin naszej działki przywitała nas spora kępa  szczypiorku to od razu wiedzieliśmy gdzie powinien powstać warzywnik. I w sumie od tego szczypiorku wszystko się zaczęło... W pierwszej chwili myśleliśmy, że to jakaś odmiana dziko rosnąca, bo tak bujnie rozrósł się wśród zachwaszczonego pola ale okazało się, że to odmiana siedmioletnia, która doskonale zimuje i  dostosowała sobie do własnych potrzeb tę trudną glebę.
Ale dziś będzie o dyniowatych, a w szczególności o cukiniach, które rosną sobie na końcu działki, na terenie jeszcze przez nas do końca nie sprecyzowanym, ale dla wygody komunikacyjnej nazywanym - drugim warzywnikiem, czy w skrócie - za stawem. Tam właśnie posadzone są dyniowate, które mogą sobie bezkarnie pełznąć po trawie we wszystkie strony jakie tylko chcą i nikt im nie przeszkadza. Oooo! dały nam się we znaki te żarłoczne bestie. Pierwszy mój kontakt z nimi był jeszcze w mieście, kiedy to chciałam je uprawiać w przydomowym ogródku. Wiosną posadziłam nasionka do kubeczków po jogurtach jak czyniłam to przy sadzeniu roślin ozdobnych i w dość szybkim czasie z wielkim zainteresowaniem obserwowałam ich codzienny wręcz przyrost. Opanowywały z taką szybkością mój parapet, że momentami miałam obawy czy mnie nie zjedzą w którymś momencie, doszły do tak gigantycznych rozmiarów. Nasze pierwsze uprawy tutaj na działce nie bardzo nam się udawały. Mimo pięknego przyrostu i cudnie, dużych kwiatów, w których jestem bardzo zakochana, to nie mogły zdążyć z dojrzewaniem owoców. Mnie osobiście zachwycał sam ich wygląd, ale mąż, miłośnik jedzenia, miał z goła inne zdanie na temat sensu naszej uprawy.Przyznam się, że do tego roku nie byłam kulinarną miłośniczką dyniowatych.
Wiedzieliśmy, że są żarłokami ale nie spodziewaliśmy się, że aż do tego stopnia. Eksperymentując z nimi i  w drodze eliminacji niekorzystnych warunków udało nam się odnieść pierwszy sukces, który powiększa się ku naszej radości z każdym rokiem. W naszym sukcesie miały swój udział nasze zwierzęta i wspomniany już kompost. Pod uprawę dyniowatych stosujemy specjalną mieszankę ze wszystkiego wzbogaconą mocno kurzym nawozem, taka mega bomba kaloryczna zmieszana z ziemią i w to sadzimy sadzonki. Do tego przez ich cały sezon minimum raz w tygodniu podlewamy wywarem z gnojówki z pokrzyw. W specjalnym do tego celu wiaderku wkładamy całe gałęzie pokrzyw i co tam wraz z nimi się zerwie, ile zmieści się do niego i zalewamy zimną wodą i zakrywamy najlepiej szczelnie, ze względu na smrodek jaki się przy fermentacji zacznie pojawiać. Stoi to 2-3 dni, można już podlewać po 4-6 godzinach ale czym dłużej stoi tym jest mocniejszy wywar. Warzywnik podlewam mocno rozcieńczonym wywarem tak na wszelki wypadek. Do konewki wlewam tyle aby zapełniło dno i resztę leję wody. Konewkę mam też oddzielną, gdyż smrodek długo potem zostaje i przez pewien czas konewka nie nadaje się do nalewania wody pitnej dla zwierząt. 
Mocny wywar tak z pół na pół używam do roślin schorowanych albo słabych tak samo jak wywar 4-6 godzinny bez rozcieńczania do roślin wrażliwszych. W tym roku właśnie tym wspomagałam różę, którą nieopatrznie przesadziłam w trakcie jej kwitnienia. Czasami i tak bywa. 
W tym roku ilość dorodnych cukinii przeszła moje najśmielsze oczekiwanie. Kiedy dojrzewają pojedynczo łatwiej wymyślić dla nich potrawę, szczególnie jak nie jest się ich smakoszem na tyle aby jeść je kilka razy w tygodniu. Zawsze można kogoś obdarować. W tym roku postanowiłam spróbować z faszerowaną. Nie wiem dlaczego wcześniej tego nie robiłam. Zupełnie wyleciało mi to z głowy a przecież faszerujemy różne warzywa i wydawało by się, że co jak co ale to wpadnie do głowy samo. Faszerowane cukinie zdobyły moje serce nie mówiąc o podniebieniu i moich niejadków i maruderów. Do tego stopnia mnie zachwyciły, że postanowiłam się podzielić tym prostym przepisem i przy okazji mieć go tutaj pod ręką w razie ataku sklerozy.


Idealnie do tego celu nadają się małe a grube  cukinie. Delikatność młodej skórki nie wymaga jej obierania. Jeśli mają być łódeczki to przekrajam w zdłuż ostrym nożem mniej więcej na dwie równe części. Wydrążam środek, który dodaję wraz z pestkami do farszu albo część bezpestkową jak mnie najdzie. Trzeba uważać aby nie przebić się na wylot.
Przyznam się, że improwizowałam biorąc za podstawę składniki standardowych farszów, wzbogacając przyprawami, które uwielbiam.
Do 4 niedużych  cukinii dałam 1/2 kg mięsa mielonego; 1  torebkę (małą) ryżu; miękką część wydrążonego środka; 1 dużą cebulę;
Mięso mielone usmażyłam na patelni, potem zrumieniłam drobno posiekaną  cebulę. Podsmażyłam środek z dyni tak około z 15 minut. Ugotowałam ryż. Wszystkie składniki razem zmieszałam. Dodałam ulubione przyprawy  w zależności jaki ma być smak potrawy. Mój miał być na ostro aby przełamać jak dla mnie zbyt mdławy smak cukinii. Dodałam z gotowych przypraw: pieprz cayenne, ostrą i słodką paprykę, kolendrę i estragon dla aromatu oraz bazylię.
Można dodać podduszone lub usmażone grzybki, surowe migdały czy orzechy - kwestia gustu i smaku.
Duże cukinie kroję w grube krążki, jak na fotce i wydrążam środek do pewnego momentu aby zostało dużo dna z cukinii. Ze względu na to, że z takich cukiniowych kominów będzie wydobywał się sos, warto cukinie z farszem ugotować w garnku, a nie w piekarniku aby potem móc ten sos wykorzystać.
W każdym razie  ja napełniałam cukinie gotowym już farszem. Zależało mi aby czas pieczenia był czasem tylko dla surowej cukinii, która po 20 minutach od nagrzania się piekarnika (prodiża) była już miękka. Na 10 minut przed końcem pieczenia dodałam starty, żółty ser. Dla nie miłośników sera topionego smaczne jest bez niego samo, lub polane sosem na bazie pomidorów. Miękkość cukinii sprawdzałam widelcem nakłuwając obrzeże. Uwielbiam koperek i dodaję go prawie do wszystkiego a szczególnie do potraw, które mogą być ciężko strawne. I tutaj na koniec warto posypać drobno pokrojonym koperkiem.
 Smacznego :)
 

11 komentarzy:

  1. Dubel: Bardzo lubię cukinie i chętnie wypróbuje te przyprawy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorąco zachęcam, szczególnie jestem zafascynowana kolendrą, teraz dodaję ją prawie do wszystkiego :))))

      Usuń
  2. Great timing on the recipes. I'm harvesting the same squash here these days.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas też królują co roku cukinie własnej uprawy. Choć akurat żółtej odmiany jeszcze nie mieliśmy. Wygląda niezwykle apetycznie i ten kolor taki pozytywny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Improwizacje bywają świetne- jak ta właśnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję bardzo :)))) Pozdrawiam wszystkich zaglądających :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też uwielbiam cukinię. Miałam krzaczek żółtej i zielonej, ale to żółta brodziła najwięcej. Pomysł z pokrzywami jest genialny. Ja stosowałam natomiast kurze odchody. Też robiłam taką herbatkę:) Tylko pewnie smrodek jest jeszcze u mnie większy:) Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ej no . super Ci rosną te cukienie. Jesteś już ekspertką i nie wiem dlaczego mnie pytasz. Też lubimy nadziewane. W tym roku odkryłam kaszę jaglaną zamiast ryżu . Ale bym już zjadłą taką z ogródka a potem to nie wiadomo jak je przejeść

    OdpowiedzUsuń