Czy ja lubię zaskakiwać?
Raczej nie, chociaż bliżej prawdy jest stwierdzenie – niekoniecznie.
Jeśli zaskoczenie ma efekt pozytywnego doznania dla osoby zaskoczonej to czemu nie? Jestem daleka od zaskakiwań o podłożu traumatycznym.
Dlatego z góry przepraszam wszystkie wytrawne kucharki, których prace twórcze mam okazję podziwiać na zaprzyjaźnionych blogach a i wędrownych kulinarnych
blogerów i od razu uczulam, że może porazić ich moja kulinarna koncepcja.
Nie jestem miłośniczką działań kuchennych jakie by one nie były… może z wyjątkiem parzenia herbaty, rzeczywiście to sprawia mi wielką przyjemność. Ciasta kupuję w cudownej cukierni w miejscowości obok, ku której w przypływie czegoś słodkiego jestem w stanie podążać ponad kilometr polną dróżką nie zważając na pogodę.
Mając jednak pewien sukces cukierniczy skłamałabym pisząc, że nie zrobiłam żadnego ciasta, ale wyczyn ten można zapisać złotymi zgłoskami na kominie i oflagować jak się tylko da, rozgłaszając przy tym fanfarami niczym krakowski hejnał. Obiecanki cacanki i po euforii
udanego projektu i poczucia wiary w siebie, zapał ulatuje i gaśnie nim ciasto zdąży zniknąć z pola widzenia i na dobre zagościć w żołądkach biesiadników. Nie umiem… nie czuję tego czegoś co czuje milion jeśli nie miliard kobiet spędzających każdy wolny czas w kuchni na przysłowiowym –pichceniu. Co być może można porównać do ,,łechtania motylków”, we mnie żadne motyle nie uaktywniają się, kiedy myślę o kuchni. Nie umiem... W pewnym momencie czuję atak alergii na kuchenne pomieszczenie i mam wrażenie, że jestem obsypana niewidzialną wysypką co powoduje u mnie nerwowość. Przyczyną tego jest moje odkrycie sprzed kilkunastu lat, że czas przygotowywania potrawy nie jest wprost proporcjonalna do jej jedzenia. Mało tego, po tym jeszcze pozostaje faza sprzątania, która też jest mało ciekawa.
Ale jest wyjątek! Raz na pół roku wpadam w jakiś trans i napada mnie krótko wprawdzie ale gwałtowna kulinarna wena twórcza, podczas której jestem gotowa stworzyć niesamowite potrawy. Drugim wyjątkiem mojej dłuższej możliwości spędzania czasu w kuchni jest moje zamiłowanie do usprawniania naszego
organizmu, które znalazło ujście w pracy zawodowej i od niepamiętnych lat, jest
stale rozwijane na polu rodzinnym. Często nazywane warsztatami kulinarnymi . I
w naszym domu są rozpowszechniane na szeroką skalę zamieniając mój deficyt
kuchenny w coś praktycznego i przynoszącego wszystkim zadowolenie i nawet
pokuszę się o stwierdzenie – radości. Przynajmniej dla mnie jest to bardzo
ważne, zważywszy jak źle się czuję w pomieszczeniu zwanym kuchnią.
Dziś chcę zaprezentować ostatnie warsztaty kulinarne pod
tytułem – knedle ze śliwkami.
Nie mogły by być to moje warsztaty kulinarne gdyby sprowadzały
się jedynie do wykonania potrawy. Moje warsztaty muszą zawierać szerszy program
poznawczy, który jest głównym elementem zaciekawienia i potrzeby wzięcia
udziału w zajęciach. Ogromną furorę zrobił
gość programu, którym była maszynka do mielenia. Naszukałam się jej w domu, ale
świadomość, że na pewno gdzieś ją mam, umacniała mnie w poszukiwaniach.
Szczęśliwie odnaleziona i po procesie dokładnego oczyszczania i wyparzania
stanęła w blasku niemalże kuchennych reflektorów po entuzjastyczym przyjęciu i
wielu ,,ochach!” nie tylko moich
Juniorów, ale i Starszego jak i prawowitego mego męża, który aż bezwiednie
wezwał Najwyższego, jakbym czarta
jakiego postawiła na kuchennym stole. Muszę przyznać, że sama z jakąś nutą nieukrywanego sentymentu spojrzałam na owe urządzenie, którego świetność dawno minęła ustępując pola nowszym owocom dorobku ludzkiego postępu. Jestem tego świadoma, że znajdą się osoby, które tak jak moje Miśki będą tę maszynkę widziały po raz pierwszy na oczy. Gdzieś w czeluściach pamięci przypomniałam sobie jak się ją montuje aby nie zniszczyć krawędzi stołu i Misiek zaaferowany magicznym urządzeniem rozpoczął mielenie ugotowanych ziemniaków. Ach! Ileż było radości, kiedy ,,makaronowe ziemniaki” wychodziły z drugiej strony. Obsługa maszynki do mielenia jest fantastyczną okazją do ruchów naprzemiennych uruchamiających obie ręce i oczywiście ćwiczenia koncentracji uwagi nie mówiąc już o koncentracji wzrokowo-ruchowej.
Potem przyszedł czas na kolejnego gościa a mianowicie
stolnicę. Modne jest teraz wykorzystywanie blatów, co sama chętnie czynię, ale
tym razem zależało mi na wykorzystanie w ćwiczeniach kuchennego duetu: stolnicy
i wałka do ciasta. Nie mniej gorliwie zostały przyjęte i ku memu
zaskoczeniu Junior nie mógł się doczekać
kiedy będzie wałkować. Najpierw mieszanie składników i zabawa nimi
usprawniająca sensorykę dotykową: zmielone ziemniaki, mąka i jajko… sama
różnorodność wpadała w ręce. Ugniatanie
ciasta jest fantastycznym ćwiczeniem przy problemie dysocjacji palców,
niewłaściwej stabilizacji chwytu czy przy trudnościach z dystrybucją napięcia
mięśniowego ręki.
Nie można pominąć drylowania śliwek, które może w pełni stanowić element terapii ręki, rozwijając paluszki i nadgarstek, jego dodatkową zaletą jest działanie oburęczne.
Czy każdy wałkuje ciasto na knedle? My owszem aby wprowadzić kolejną czynność do naszej terapeutycznej zabawy.
Wałkowanie w przód i w tył, w lewo w prawo, nacisk, podążanie wzrokiem za wałkiem, to wszystko bardzo cenne ćwiczenia. Na koniec robienie knedli i zamykanie otworów opuszkami palców. Praca obu rączek, każdą kulkę jeszcze lekko toczyliśmy po stolnicy aby w pełni wykorzystać możliwość ćwiczenia dłoni. Kulminacją zajęć oczywiście była klasyczna konsumpcja ugotowanych knedli, osłodzonych i polanych śmietaną. Przecież musi być konkretny cel zajęć, jeśli mają być miło wspominane i zachęcać do udziału w kolejnych.
Biorąc pod uwagę ile rodzajów czynności (od drobnych po
większe z rozmachem i znów małych) wykonuje się w procesie samego przygotowywania
i późniejszego robienia knedli mamy do czynienia
z bogatą profilaktyką motoryki małej.
Podziwiam nie tyle knedle, co literaturę z nimi związaną:-)))))
OdpowiedzUsuńBuziaki :)))
Usuńhaha. chyba jutro poćwiczę . Szkoda tylko ,że kalorii przybywa a nie ubywa podczas tych ćwiczeń .
OdpowiedzUsuńAle mi niespodziankę zrobiłaś swoimi odwiedzinami :))))) Tak się cieszę :D
OdpowiedzUsuńFakt trzeba sie troche wysilić;)i na koniec...zjeść.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMistrzowski opis... :) Co mogę dodać od siebie, jestem leń i ja już nie wałkuję. Łyżką od lodów odmierzam porcję ciasta ,robię dołek , wciskam śliwkę i zamykam. Miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie wałkowałam ciasta na knedle.
OdpowiedzUsuńKroję ciasto jak na kopytka i do środka wkładam połówkę śliwki.
Serdecznie pozdrawiam:)*
Ha, ja w kuchni za dużo czasu nie lubię spędzać, więc pierogi czy knedle robię naprawdę średnio raz w roku. Kiedy jeszcze nie pracowałam, nie było z tym problemów, teraz żal mi drogocennego czasu :-)
OdpowiedzUsuńKnedle robię bardzo rzadko, a jak już to polewam je roztopionym masłem i obsypuję cukrem :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisana historia robienia knedli. Ty to potrafisz w czarowny sposób opisać prozaiczne czynności. Uśmiecham się, bo wywołałaś bardzo czułe wspomnienie mojej Babci i naszego wspólnego gotowania.
OdpowiedzUsuńDużo ćwiczeń i to jak męczących. Dobrze, że nie lubię knedli, bo bardzo bym się napracowała przy ich tworzeniu:) Maszynka super, dzieci miały na pewno świetną zabawę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
Super post. Pomoc w kuchni także u mnie była czymś normalnym dla moich dzieci i teraz to procentuje w ich dorosłym życiu. Cała moja trójka dobrze sobie w kuchni radzi. (dwaj synowie ,jedna córka). Wczoraj i u mnie na obiad były knedle. Pozdrawiam ślicznie-;))
OdpowiedzUsuńOjojoj.... dobrze,że na koniec są moje ulubione knedle ( z masełkiem))
OdpowiedzUsuńNa mam dwie lewe ręce do gotowania......więc jakby coś jeszcze zostało to bardzo chętnie wpadnę na moje ulubione knedle !!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
:) Proste czynności domowe kluczem do usprawnienia motoryki małej :D już mi się Młody nie wywinie :) Fachową litereaturę mu przytoczę jakby co ;) A knedli nigdy nie robiłam ;) Czas potrenować :)
OdpowiedzUsuńKnedle również uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńmmmmmm no to teraz zrobiłaś mi smaka, Agatku:) Podrzuć troszkę do Podłęża!:)
OdpowiedzUsuńLubię knedle, najbardziej z truskawkami i węgierkami. Bardzo fajnie opisałaś proces tworzenia u was knedli :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło !
U mnie były dwa dni temu ze śliwkami. Jak M stwierdził wyszły pyszne, ale to zasługa bardzo smacznych ziemniaków i śliwek, które nie były "śliwkopodone", tylko prawdziwe węgierki. Ostatnio u mnie jest bardzo kulinarnie,.... przetwory z moreli, jabłek.....itp.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam..
Uśmiech zagościł na mojej buźce :) Jak dobrze, że nie jestem sama w pokonywaniu najbardziej zwariowanych tras w drodze do cukierni :)
OdpowiedzUsuńKurcze nigdy nie podeszłam do tego w tak praktyczny sposób, gdybym wiedziała, że można tak prosto poprawić motorykę małą, ach... Obie moje dziewczyny aż się rwą do lepienia pierogów, a ja zanim się zbiorę brr, choć pierogi uwielbiam, jeść ;) Knedle wyglądają smakowicie, gratuluję :)) Setnie się ubawiłam Twoim wpisem, skąd ja to znam... Bardzo wiele lat zabrało mi przełamanie się do kuchni, przeważyła chęć zdrowego żywienia rodziny. W zeszłym roku pokazałam, że potrafię upiec tort, nie wiedząc iż potrafię, teraz każdy chce mieć swój na urodziny :)) Dziękuję za ten wpis nawet nie wiesz, jak mi pomogłaś zmienić podejście do czynności ze stolnicą w roli głównej. Serdeczności moc ślę :))
OdpowiedzUsuńNo i fajnie tak od czasu do czasu sobie pogotować wspólnie. A mnie to też musi najść na gotowanie, bo tak codziennie, to by mi się nie chciało:)
OdpowiedzUsuńHihi, pamiętam maszynkę do mielenia mięsa bardzo dobrze i w PL mam nawet. Używałam jej do robienia mielonego mięska na farsz i na kotlety itp. Niezawodne urządzenie i ekonomiczne:)
Buziaki!:)
mam identyczną maszynkę do mielenia i używam jej ,pomimo posiadania bardziej nowoczesnego sprzętu :) u nas knedle ze śliwkami podaję się z roztopionym masełkiem z bułką tartą + cynamon ,posypane cukrem brązowym ...u każdego inaczej :)
OdpowiedzUsuńAgatek - świetnie napisane - i muszę się przyznać ( ze wstydem ?) że w życiu nie zrobiłam knedli. A pierogi raz i to z jagodami :) Więc podziwiam.
OdpowiedzUsuń