Sad pachnący owocami to mój jeden z wielu letnich obrazów z wakacji. Rozłożyste drzewa i gałęzie uginające się od owoców i stara śliwa w duecie z jabłonką podpierające się kijem i wyglądające jak dwie starowinki stojące obok siebie i rozprawiające o tym co widzą, co słyszą i jak jest inaczej wokoło niż za ich młodości. Grube te podpórki podtrzymujące spękane konary nie mające już siły dźwigać własnych plonów. Brzęczenie owadów a w szczególności wszędobylskich os i trzmieli. Jako dziecko miałam wrażenie, że pachną całe drzewa. Nie tylko owoce, ale i liście i gałązki - pachnące drzewo od korzenia po sam czubek. Uwielbiałyśmy z siostrą Elą zerwać takie jabłuszko prosto z drzewa i tyle co przetarte o bluzkę czy spódnicę zjeść a jego soki spływały nam po brodzie. Gorzej było z gruszką, bo od razu przypomina mi się głos babci, upominającej nas abyśmy gruszkę umyły i obrały bo ,,gruszki skórka jest zdradliwa" i będzie nas bolał brzuch. Często siadałyśmy w niedzielny dzionek na kocu w sadzie i bawiłyśmy się a ja z wielką przyjemnością spoglądałam na błękit nieba poprzez koronę drzew owocowych. Cudownie mieniły się w słońcu gałęzie, listki a owoce wydawały się magiczne i prawdziwie rajskie. Ogromną frajdę sprawiało mi zbieranie owoców do wielkich koszy wiklinowych, w których ja, jako dziecko z powodzeniem bym się zmieściła lub do taczek czy mis. Jedne do bezpośredniego spożycia, drugie na zimowe przetwory inne dla zwierząt a jeszcze inne na kompost. Zbierało się wszystkie spady aby ,,drzewo się nie gniewało", że leżą pomarnowane jego owoce. Stara mądrość przemawiająca przez ludzi bo przecież nie wiedzieli, że soki gnijących owoców osłabiają drzewo owocowe.
Zaraz po wprowadzeniu się tutaj zajęliśmy się sadzeniem drzewek owocowych a ja w swej miejskiej naiwności już zaczęłam zastanawiać się co zrobię z nadmiarem owocu i snułam przyjemny obraz przyszłości jak obdarowuję nimi całą rodzinę a szczególnie mojego tatę, który wprost przepada za owocami i uwielbia robić z nich dżemy a muszę powiedzieć, że wychodzą przepyszne. Wydawało mi się, że tak jak kwiatki sieje się nasionko, ono wschodzi i
wyrasta piękny kwiat, tak samo jest z drzewami owocowymi, sadzę młode drzewko a ono dość szybko produkuje owoce. Nie wiem jak męża ale moje rozczarowanie było wprost proporcjonalne do zapału zbierania owoców i tej pięknej wizji owocowego dobrobytu z własnego sadu. Nie dość, że małpy nie chciały rosnąć, to jeszcze nie dawały rady przetrwać tutejszej zimy. Nawet okrywanie chochołami z pobliskich traw nie zawsze skutkowało. Rok za rokiem obserwowaliśmy ich wegetację. Zaczęliśmy sadzić w różnych miejscach doszukując się porażki w ciężkiej, podmokłej glebie. Nawet ,,chwast" zwany mirabelką miał problem z zaaklimatyzowaniem się co wprawiło w wielkie zdumienie mego wuja Stanisława bo ,,przecież to samo rośnie". Specjalnie przywieźliśmy je od niego wierząc, że skoro tam jest chwastem to jest na tyle silny, że poradzi sobie i tutaj. I rzeczywiście lepiej - gorzej rósł. Jestem zodiakalnym kozłem, który charakteryzuje się niespotykanym uporem, nie mylić z zacietrzewieniem i rok rocznie z uporem maniaka kupowaliśmy młode drzewka, różnej maści i próbowaliśmy. Moja ślubna rybka już tracąc nadzieję zaczęła smęcić i buntować się przed kolejnymi niepotrzebnymi wydatkami, a muszę powiedzieć, że wiele miłości wkładał małżonek w pielęgnację każdego drzewa, kiedy niespodziewanie podczas typowo letniej wycieczki rowerowej z synem spotkałam na drodze anioła. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek pod starą, rozłożystą wierzbą i tam spodziewać się powinniśmy raczej jakiegoś czarta a nie istoty dobrej. Osoba nazywana przeze mnie aniołem w rzeczywistości była z krwi i kości płci żeńskiej mieszkająca tuż opodal i akurat wracająca do domu. Nic by nie było w tym dziwnego, spotykamy podczas wycieczki rowerowej wiele osób i nawet wymieniamy się z nieznajomymi uprzejmościami jak było też i w tym przypadku, ale tym razem ze zwykłego pozdrowienia rozwinęła się rozmowa a wręcz i późniejsza nić bliższej znajomości. W każdym razie przy tym pierwszym spotkaniu niespodziewanie weszłyśmy na temat drzew owocowych i dostałam
cały pakiet informacji na temat ich uprawy, co zrobić aby ruszyły ze wzrostem, kiedy i ile jakiego nawozu a przede wszystkim dowiedziałam się o cudownej azofosce, potrzebnej przy wzroście każdego drzewa i nie tylko. Rozmawiałyśmy chyba z godzinę, po czym po prostu każda z nas ruszyła w swoją stronę. Nawet mój syn dzielnie czekał aż się nagadamy i nie przerywał nam. Kontynuując wycieczkę rowerową nagle przeanalizowałam to spotkanie i poczułam jakiś wewnętrzny spokój i relacjonując przez telefon mężowi wszystkie porady, aby żadnej nie zapomnieć poczułam się tak jakbym na drodze spotkała prawdziwego anioła, który po prostu przyszedł nam z pomocą, z poradą... akurat tok rozmowy, zupełnie przypadkowy i luźny padł na drzewa owocowe, z którymi borykaliśmy się już czwarty rok? I traciliśmy nadzieję. Mąż czytał w necie o uprawie i znał azofoskę ale jak się okazało dawał ją w złym terminie i wiele innych rzeczy robiliśmy źle pod kątem naszej gleby. Dlatego tak nas cieszy każdy owoc pojawiający się na działce, bo jest od lat przez nas wyczekiwany. W tym roku debiutowała grusza konferencja a od dwóch pojawiają się mizerne ale zawsze jabłuszka. Za to mirabelka przeszła w tym roku najśmielsze nasze oczekiwania, po prostu tonęła w owocach. Fotki nie ma, nie wiem dlaczego, robiłam... gdzieś się zapodziało, ale najważniejsze, że mamy mirabelkę z żółtymi owocami i czerwonymi. Ogromnie cieszę się z czerwonej bo jest dużo słodsza. Ogromnie cieszą mnie nasze pierwsze gruszki :)
A to ciekawe,my też mamy problemy z drzewkami zwłaszcza jabłonie i grusze-choc ta w tym roku utrzymała kilka gruszek,które skonsumowały osy:(jabłń jest malutka ale ma sporo owoców tyle,że małych,śliwki sobie radzą a w zasadzie jedna choc kilka wiaderek straciła owoców,druga cały czas choruje i w tym roku wyleci.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMi też się wydawało, że to samo rośnie :P
OdpowiedzUsuńWspaniale, że zgłębiliście tajemnicę uprawy drzewek na Waszych glebach :) I wspaniale, że macie takich pozytywnych ludzi wokół siebie :)
OdpowiedzUsuńDrzewka owocowe są dla mnie bardzo ważne, mam niewielki ogród, ale drzewka są w nim obowiązkowe. Właśnie zajadam się przepysznym , ogromnym, najlepszym na świecie jabłkiem prosto z drzewa, bez grama chemii :))) Jeśli nie macie , to polecam odmianę Champion, dla mnie najlepsze z jabłek, bardzo obficie owocuje, jabłuszka niezwykle soczyste , duże i pyszne :)))
Oj Agatko, to rzeczywiście spotkałaś Anioła:)
OdpowiedzUsuńJa mam sad, ale podsypuję drzewa obornikiem . Niezbyt to pięknie wygląda, ale skutkuje. Czereśni to już nie posypuję i co roku mam tak dużo owoców, że trudno przejeść.Ale na te owoce czekałam bardzo długo...7 lat! Tak więc nie tylko Ty miałaś takiowocowy problem.
Obornik czy kurze goowienko też bogate w azot. Ja ostatnio testuję dietę bananową ( tzn. banany pożerają wszyscy - przymuszam, że niby takie zdrowe - a skórki wykorzystuję do robienia gnojóweczki pod rośliny ). Na magnolkach się sprawdza ( dobrze kwitną i bezczelnie owocują ), na owocowych też powinna się sprawdzić. Co do zapachu całych drzew - to nie tylko Ty masz takie wrażenie Agatku. Owocowe drzewa pachną od korzeni po szczyt korony! Pewnie to złuda, ale jaka urocza.
OdpowiedzUsuńJaka tam złuda , pachną , pachną i jeszcze raz pachną drzewa owocowe , a kto nie lubi 'witaminek" drzewa też chcą to co najlepsze , ściskam Dusia [ Twoja Babcia miała rację , skórka z gruszki szczególnie źle działa na pusty żołądek]
OdpowiedzUsuńDobrze mieć dobrych ludzi wokół :) Uwielbiam zapach jabłoni :)
OdpowiedzUsuńDobrze też podsypać pod drzewka ziemi z lasu. Takiej spod samego pnia. Ma to związek z mikoryzą. Dzięki grzybni korzenie drzew mają dużo wiekszą powierzchnię chłonną. Taką szczepionkę do drzewek owocowych można również zakupić. Nie ma nic bardziej stysfakcjonującego, niż owoce z własnych drzewek. Choćby malutkie i parchate ;)))
OdpowiedzUsuńFajnie i tak masz z tymi owocami:) zawsze masz się o co troszczyć w ogrodzie i na co wyczekiwać:) Ja bym raczej nie podołała, bo wychowywałam się na blokowiskach. Za dziecka owoców z babcinych ogródków i sadów nie chciałam jeść, a dziś muszę kupować w sklepach...
OdpowiedzUsuńTen wpis też pachnie owocami :)
OdpowiedzUsuńWspomnienia z dzieciństwa są bezcenne. Ja chodziłam do sąsiadki i w wakacje wylegiwałyśmy się pod jabłoniami, na trawie, patrząc w skrawki nieba, które przebijało przez gęste gałęzie obwieszone jabłkami...
OdpowiedzUsuńJa niestety na drzewka owocowe u mnie w ogrodzie zbyt nie mogę sobie pozwolić, z braku miejsca (a szkoda!). Mam tylko małą czereśnię i krzaki malin.Przy domu rodzinnym mieliśmy praktycznie wszystko własne! Rosło drzewek owocowych pełen wypas. Jako dziecko wypatrywałam pierwszych papierówek (są u nas w DE w ogóle nieznane), i dużych żółtych śliwek.
OdpowiedzUsuńMój ogród powstaje też na drodze prób i błędów. Są i zwycięstwa, ale są i porażki... Ale ważne, że się uczymy co robić, żeby dogodzić drzewom, czy roślinom. Nie od razu przecież Rzym zbudowano........;)))
Teraz juz nie mam dostępu do sadu ale kiedys miałam, fantastyczna sprawa:) chcociaż chyba nie doceniałam jeszcze wtedy tego wyjątkowego miejsca..
OdpowiedzUsuńIleż to radości dają własne wyhodowane owoce! Taki duży sad to moje marzenie, niestety brak miejsca spowodował, że mam tylko kilka sztuk na działce, ale dobre i to. Jak się jednak okazuje trzeba mieć chociażby minimalną wiedzę, żeby coś ruszyło i dawało plon. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńU nas są gruszki - pyszniutkie, słodziutkie... ale co z tego? Przy drzewie gniazdo mają szerszenie i nie można dojść. Mam nadzieję, że szybko się wyniosą! Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńMy w roku ubiegłym posadziliśmy kilka drzewek owocowych. W tym roku mamy już trzy jabłka i dwie gruszki jaka radość. Pozostałe drzewka rosną już od kilkunastu lat, ale te kilka owoców cieszą najbardziej:):):):)
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś o tych drzewkach.. Wywołałaś też wspomnienia zapachu jabłek, cudnych malinówek, które rosły niepozornie w ogrodzie, a w skrzynkach w piwnicy przemieniały się w malinowe niebo, pełne zapachu i smaku.
OdpowiedzUsuńOj, kochana, czytam, jak o sobie...I te cudowne wspomnienia z dzieciństwa i ta walka coroczna z sadzeniem drzew i marzeniami o sadzie "jak u babci". Ale ja się poddałam. Na mojej ziemi niewiele chce rosnąć, a ja niewiele mogę poświecić czasu na dbanie o ogród, wiec ostały się tylko najtwardsze i najmniej wymagające gatunki. Dobre i to, ale trochę smutno. Tym bardziej podziwiam Cie za wytrwałość. Życzę wielkich, wspaniałych zbiorów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko. :)
Nie miałam nigdy takiego sadu, do którego mogłabym wracać wspomnieniami. Drzewa owocowe sadziłam na swojej działce, została już z nich tylko stara czereśnia. Nowo dosadzane drzewka nie chciały owocować, teraz kupuję owoce na ryneczku :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Gratuluję sukcesu owocowego i rzeczywiście niesamowite miałaś to spotkanie.
OdpowiedzUsuńFajne masz wspomnienia.
Buziaki!:))
No i przeniosłam się do babcinego sadu . Już bez babci ale z drzewami przez nią sadzonymi. Nie wiem czy coś jeszcze po nich zostało. Muszę się wybrać tam naprawdę i sprawdzić. Mam wyrzuty ogromne bo nie jestem w stanie przerobić tych wszystkich owoców. Przydała by się jakaś trzódka. A ten rok naprawdę przeobfity. Nawet rajska , która do tej pory grymasiła, w tym roku ugina się od ciężaru. No i cierpnę nad tymi powyginanymi konarami ale dzięki bogu już im trochę lżej.
OdpowiedzUsuńMade my mouth water just reading about the pears. So glad you harvested such nice ones.
OdpowiedzUsuńJa pod drzewka późną jesienią rozkładam obornik lub dobrze rozłożony kompost. Ale wydaje mi się, że owoce już w pierwszym roku po posadzeniu zawdzięczam dobremu doborowi rodzajów drzewek. Moje drzewka są nawzajem dla siebie zapylaczami. Dodam, że azofoski nigdy nie używałam.
OdpowiedzUsuń