Pewnie wiele będzie ogrodniczych postów w dniu dzisiejszym. Wiele osób specjalnie tworzy na taką okoliczność pierwszego dnia kalendarzowej wiosny, ja nie przywiązuję większej wagi do takich dat, dziś jest to raczej z przypadku i różnych okoliczności jakie mnie spotkały. Po pierwsze jest to pierwsza sobota od dłuższego już okresu, kiedy jest ładna pogoda. Drugie będzie później... jak zacznę o wszystkim i na raz to upichcę groch z kapustą z nutą goryczki zagubienia, popieprzone większą lub mniejszą dozą chaosu. Marne szanse aby było do przełknięcia. Więc po kolei...
Dziś jest dzień otwarcia sezonu ogrodniczego z dużą pompą i fanfarami ptasich śpiewów zainaugurowane wielkim wiosennym grabieniem. A grabienia jest rok rocznie sporo mimo tego iż z każdym rokiem staram się zmniejszać obszar do tego typu prac ale zwierzęta mieszkające ze mną w pewien sposób wymuszają na mnie różnego rodzaju przestrzeń zieloną dla siebie. Dziś zaczęło się dość niewinnie ponieważ prognozowano opady, dlatego wstałam skoro świt i po pewnych czynnościach gospodarskich zabrałam się żywo za grabienie, aby padający deszcz nawodnił pięknie przeczesane grabiami tereny ,,nisko rosnącej zieleni" bo ciężko to nazwać trawnikiem.
Jeszcze przed śniadaniem chyżo zabrałam się za pracę aby jak najwięcej przegrabić przed rzekomym deszczem. Praca szła mi całkiem dobrze wśród porannych ptasich treli. One też od samiutkiego rana uwijały się przy budowaniu albo naprawianiu gniazd. Pięknie śpiewał skowronek. A jak o skowronku mowa, to ornitolodzy zaobserwowali, że zaczynają zimować w naszym kraju, głównie na terenach zachodniej Polski ale właśnie, wydawało mi się to niemożliwym... ale tej zimy chyba słyszałam skowronka. Chyba, że to jakiś inny ptaszek podobnie śpiewający o podobnym brzmieniu nuty. W każdym razie dziś był to on na pewno i pięknie trelował. Grabiło mi się bardzo dobrze dopóki nie nadeszła pomoc.
-Pańdziu niezgrabna kupka miauu... miauu - I zaczęła poprawiać, równać... tarzając się w liściach i łapiąc sobie tylko widzianego przeciwnika. Potem doszedł kolejny kotek... i jedynie widać było suche liście fruwające w powietrzu i po moich kupeczkach. Aaaaa!
A za kotkiem przyszli moi chłopcy. I rozpoczęła się na dobre zabawa, chociaż muszę przyznać, że dzielnie mi w końcu zaczęli pomagać. Ochoczo jeżdżąc taczką, zbierając moje zgrabione kupki, urywając zeschłe badyle jesiennych astrów i starając się to wszystko zanosić na jedno usypisko pod późniejsze ognisko.
Część zgrabionych liści poszła do kompostu a część do worków plastikowych, w których będą się przerabiały na próchnicę. O tej metodzie dowiedziałam się od zaprzyjaźnionej grupy ogrodniczej i nie dowierzając, że to taki prosty sposób spróbowałam, po czym jak to często ze mną bywa, a raczej z moją wierną towarzyszką życia - sklerozą - zapomniałam i byłam zdziwiona, kiedy znalazłam worki. Bo się zrobiło!
A mianowicie wkładamy liście do największego jaki nam się uda znaleźć worka plastikowego, zamykamy i odstawiamy gdzieś, gdzie nie będzie rzucał się w oczy ani nam przeszkadzał.
I w zależności od liści, bo one różnie się rozkładają, na przykład najdłużej liście dębu jeśli dobrze pamiętam, to albo już na jesieni w worku będzie próchnica albo na następną wiosnę. Najprzyjemniejsze jest to, że prócz włożenia liści do worka to nic nie trzeba robić i robi się dalej samo.
I w zależności od liści, bo one różnie się rozkładają, na przykład najdłużej liście dębu jeśli dobrze pamiętam, to albo już na jesieni w worku będzie próchnica albo na następną wiosnę. Najprzyjemniejsze jest to, że prócz włożenia liści do worka to nic nie trzeba robić i robi się dalej samo.
Wracając do dnia dzisiejszego i naszych prac wiosennych wspaniałe przedpołudnie nam wyszło z krótką przerwą na śniadanie, a tak to do południa uwijaliśmy się niczym mróweczki, grabiąc, zbierając i zwożąc...
Czasami też trzeba było zwolnić na złapanie tchu po zabawie, żartach i wygłupach.
I ta satysfakcja z wykonanej dobrze pracy.
Nie ma to jak pożytecznie spędzona sobota z dala od telewizora i komputera. Na świeżym powietrzu, w ruchu. Żadna gimnastyka nie usprawni tak całych partii mięśni jak taki czynny udział w pracach ogrodowo - zabawowych.
A iluż emocji i radości może zaoferować to tylko wie, każdy indywidualnie w balansowaniu z taczką niczym w jakimś tańcu...
Wszystkim życzę pięknej, słonecznej soboty :)
Widzę, że Twoje dzieciaczki miały niezłą zabawę podczas prac ogrodowych. Relaks przez pracę na świeżym powietrzu dobrze im zrobił, tak jak napisałaś bez komputera i telewizji. Super miałaś pomysł !
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu !
Dziękuję za odwiedziny i również życzę wszystkiego dobrego. Dziś już czwartek, zaraz kolejny weekend... ależ ten czas pędzi :D
UsuńCzyli sezon ogrodniczy otwarty, a Ty już tak nie mogłaś się doczekać! :) Widzę, że był to dla Was wszystkich bardzo pracowity poranek, ale za to ile potem człowiek ma satysfakcji, a jeszcze może odpocząć w blasku już wiosennego słońca i na świeżym powietrzu. I to jest najważniejsze :))
OdpowiedzUsuńOj tak, tak... nie mogłam się doczekać i ciągle mi mało... :D
UsuńPiękna robota! Mój mąż wyczyścił dziś oczko wodne po zimie, a ja mam grypę!!!!
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę :)
UsuńTak jak liście można przez zimę przekompostować niepotrzebną darń. Sprawdziłam :) U nas od rana padało, a teraz 0 C :(
OdpowiedzUsuńDzięki za informacje :)))
UsuńAlez masz pomocnikow;) Radosne te Wasze zdjecia:)
OdpowiedzUsuńPomocników sporo tylko nie zawsze ta pomoc idzie w parze z zabawą :D
UsuńNo i wspólna praca cementuje rodzinę :) Zwłaszcza tak radosna :))
OdpowiedzUsuńA przynajmniej tak powinno być :)
UsuńPrzyślij i do mnie tą Twoją brygadę, bo moi pomocnicy to zapuścili korzenie w domu... ;)
OdpowiedzUsuńHahahaha... jeszcze wiosny nie poczuli, jak poczują to też ruszą pomagać mamie :)
UsuńPracy po zimie jest zawsze dużo ale z takimi pomocnikami to żadna robota nie straszna.Miłej niedzieli i dużo słoneczka.
OdpowiedzUsuńO tak dużo słoneczka :D
UsuńHi hi, my też tak sobotę spędzilismy :-)
OdpowiedzUsuńA dziś rano u nas za oknem biało...
Podobnie i u mnie było. W sobotę pograbiłam a w niedzielę z rana biało ... :/
UsuńU mnie też sezon w sobotę rozpoczęty ale udało się tylko 400 m2 oczyścić wygrabić i przyciąć wszystkie krzewy i wierzby. Zostało jeszcze drugie 400 m2, mycie sztachet ogrodzeniowych i podjazdu bo mech od północy zbyt sie rozpanoszył i zaczyna niszczyć drewno. lubię niewielka patynę z mchu ale ten to już przesadził:))
OdpowiedzUsuńWiosenne pozdrowienia
Ewa
U mnie tez w planach przycinanie ale później, bo na ukorzenianie będzie szło :)
UsuńFajnie łączyc pracę z zabawą, zwłąszcza jak sie ma takich pomocników)
OdpowiedzUsuńCzasami więcej tej zabawy niż pracy ;)
UsuńTacy pomocnicy to i u mnie by się przydali właśnie wróciłam z ogrodu. U mnie niestety pomocników brak, a pracy moc. Mąż ręka połamana, a córka jak już przyjedzie to i tak siedzi nad projektami.
OdpowiedzUsuńA potem długi czas rehabilitacji... współczuję :)
UsuńTak to można żyć! Super, na powietrzu, z naturą, na swoim:)
OdpowiedzUsuńTen pomysł z ziemią liściową w worach jest bardzo dobry.W ogóle to wesoło tam macie .
OdpowiedzUsuń