Z roku na rok coraz więcej krzewów forsycji pojawia się na naszej działce. A pamiętam jak był tylko jeden krzak wciśnięty w róg ogrodzenia i może dzięki temu przetrwał cały ten chaos budowlanych zniszczeń terenu? Wprowadziliśmy się jesienią, jak dla mnie to bardzo fatalny w skutkach czas i po jeszcze upiorniejszej zimie mym oczom ukazała się własnie ona! Przywitała mnie albo pocieszała jak najpiękniej umiała - złocistością gałązek. A może sama się cieszyła, że przetrwała? Znałam forsycje już wcześniej, zawsze zachwycałam się jej wiosennym wyglądem spacerując po miejskich działeczkach w mojej dzielnicy, ale jakoś tak, nigdy nie pomyślałam, żeby zaprosić ją do swojego miejskiego ogródka. Kwitnie przepięknie, gdziekolwiek by nie rosła i w jakiej scenerii nie sposób ją pominąć i nie zwrócić uwagi. Szkoda jednak, że kwitnie tak krótko.
Potem staje się zwykłym zielonym krzewem lub uformowanym drzewkiem i często zaczyna przeszkadzać. U nas też kwitnie króciutko ale mimo to rozmnażamy ją i rozsadzamy w różne miejsca działki. Bardzo łatwo ukorzenia się ją, tak samo jak pigwowca, naginając gałązkę do ziemi, obsypując ją ziemią, można nawet jakimś kamyczkiem ją przycisnąć i czeka się aż miejsce przylegające z ziemią wypuści korzonki i się ukorzeni. Wtedy odcina się ową gałązkę od macierzystego krzewu, wykopuje delikatnie z korzonkiem i sadzi w nowe miejsce.
W tym roku czeka krzewy forsycji ostre cięcie, dzięki czemu pozyskam kolejne tym razem drogą wodnego ukorzeniania samych gałązek. Dopiero w tym roku dotarła do mojej głowy informacja, że forsycje kwitną na nowych gałązkach wypuszczonych latem. Proszę, jak to się człowiek uczy przez całe życie, albo wiadomości odbijają się jak o ścianę i nie mają szans na zrozumienie.
Już wielokrotnie w wiosennych postach pokazywałam macierzysty krzew więc nie będę go tym razem pokazywać. Ciężkie miał życie ze mną, został przeze mnie przesadzony i niestety przysporzyłam roślinie kolejnych trudnych lat zanim w końcu znalazłam takie miejsce, w którym było jej dobrze. Gdybym wiedziała wtedy jak łatwo się ją ukorzenia to pewnie zostałaby w starym miejscu a jej ,,dzieci" powędrowały by ze mną na przód domu. Ale czy nadal by tam rosła w toku naszych ciągłych zmian terenu?
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. U mnie prace porządkowe w ogrodzie na ukończeniu i tylko czekać deszczu, który poruszy trawy i będzie pierwsze koszenie.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. U mnie prace porządkowe w ogrodzie na ukończeniu i tylko czekać deszczu, który poruszy trawy i będzie pierwsze koszenie.
Miłego dnia życzę
:)
Nie wyobrażam sobie początku wiosny bez forsycji. Gdy jeszcze miałam mało kwiatów cebulowych, to ona wyznaczała początek radości. Teraz jest dla mnie wyznacznikiem, kiedy zacząć wertykulować trawnik. Przynajmniej jedna musi znaleźć się zawsze w ogrodzie :)
OdpowiedzUsuńJa też nie.
UsuńW moim dzikim sadzie, forsycja robi co chce od lat. Rozrosła się, wokół ma sporo dzieciuków. Jedna, wielka, zaplatana rodzina. Teraz przepięknie żółta :-) Latem jest do super dom dla dwójki bezdomniaków-psów. Mają pod nią swoją kwaterę letnią, przyjemnie wilgotne, zacienione dołki :-) Dzikość i swoboda :-)
OdpowiedzUsuńFajnie. Lubię też taki luzL
UsuńLubie forsycje w mieście, kojarzy mi się a typowo miejsc
OdpowiedzUsuńkim krzewem, tutaj wielkie i piękne krzewy wiosną na prawdę poprawiają dość marne krajobrazy.
Może właśnie dlatego nie zapeosiłam ich do miejskiego ogródka bo rosły wszedzie dookoła?
UsuńKiedyś, kieeedyś miałam ksywkę „Forsycja” ;). Kwiaty są podobno dobre do jedzenia dla egzotycznych ptaków. Szkoda, że u mnie nie rośnie.
OdpowiedzUsuńOoo?? Jak fajnie :) Mam nadzieję, że w sensie pozytywnym i miłym dla Ciebie :)
Usuńmoja zakwitła dopiero w piątek, tez kocham ten krzew... i jeszcze dwa lata temu wyczytałam, ze pożyteczne to kwiecie. Kocham z całego serca. Po przekwitnięciu przytnę, żeby hortensja anabel miała jasniej... :D
OdpowiedzUsuńW jakim sensie pozytywna?
UsuńTo prawda, że ciągle się uczymy, szkoda, że na własnych błędach.:)
OdpowiedzUsuńTak jak Ty czekam na deszcz.
Pozdrawiam.:)
Lubię uczyć się na cudzych błędach i chętnie z tego korzystam ale nie zawsze się tak da.
UsuńU nas nie ma forsycji , noszę się z myślą o kupnie . Dzięki, że napisałeś jak ją ukorzeniasz. Udanego tygodnia.
OdpowiedzUsuńWystarczy gdzieś uciąć kawałek gałązki i do wody. Nie masz kogoś znajomego, kto by Ci użyczył gałązkę?
UsuńWarszawa też złoci się forsycjami. Bardzo pięknie u Ciebie i kotek się wyleguje beztrosko :-) Uściski serdeczne :-)
OdpowiedzUsuńO tak, w dużych miastach to krzew ozdobny, czym miejscowość mniejsza tym traktuje forsycje jak chwast :)
UsuńPiękne są te forsycje. I u mnie zażółciło się od nich na osiedlu. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTeraz jest ich czas... buziaki :)
UsuńUwielbiam słoneczne, kwiaty forsycji, mam ją swoim ogródku i pięknie kwitnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Przepiękny, intensywny kolor, chociaż czasami trafiam jakby pomarańczowe i nie wiem co to?
UsuńKwitną krótko, ale jak!
OdpowiedzUsuńZanim poznałam nazwę "forsycja" mówiło się u nas "złotodeszcz". Lubię tę nazwę. :)
Ooo? Nie znałam, też ładnie :)
UsuńUwielbiam ją :) Jak wiosna bez forsycji ?
OdpowiedzUsuńU mnie jeszcze w pąkach, dajesz wiarę ? Tu, na Mazurach, to naprawdę Finlandia, jak mówi mój mąż.
Kupiłam kilka lat temu taką sierotkę, to pierwszy rok, kiedy zakwita, hura !!
Dobrej nocy życzę
Mimo, że nasz kraj wcale jakiś wielki nie jest to różnica w zakwitaniu jest spora tak około 2 tygodni.
UsuńPięknie o forsycji piszesz. Jej żółte, oryginalne w kształcie kwiatki bardzo optymistycznie nastrajają.Kiedyś miałam takową, ale zrobiła się rosochata, więc została wycięta. Chyba źle była prowadzona.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA nie dało się jej przyciąć i na nowo uformować?
UsuńJa do forsycji mam wielki sentyment. Uwielbiam ją od dziecka. Cieszy mnie, gdy wkoło kwitnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Z dzieciństwa nie pamiętam krzewów forsycji na wsi gdzie jeździłam... tam chyba nie było... chyba że przy kapliczkach, to może? hymmm... ale może ja nie trafiłam na czas jej kwitnienia.
UsuńJa też bardzo ją lubię i podobnie jak Ty wysadziłam "dzieci" w kilku miejscach. Zakwitły właśnie po raz pierwszy tak pięknie. Bardzo szkoda, że tak krótko kwitnie. Mogłaby zdobić cały rok. Pozdrawiam:):):)
OdpowiedzUsuńOne po raz pierwszy zakwitają tak wdzięcznie i jakby nieśmiało, prawda?
UsuńNie będę oryginalna, bo powiem, ze bardzo lubię forsycje. mam dwa duże krzewy, jeden "obcięty" prawie do zera w zeszłym roku wiosną, w tym już kwitnie, i jeden posadzony jesienią też ma małe kwitnące gałązki. Nie mogę się doczekać jak urośnie:) Przetrenuję podany przez Ciebie sposób na rozmnażanie przez podsypanie gałązki, bo mam w planie sadzić dalsze i w ten sposób oszczędzę, zamiast kupować gotowe krzaczki:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że tyle osób lubi forsycje :) Polecam gorąco, dość szybko się ukorzeniają tylko nie można wyczekiwać, wsadzić w ziemię i zapomnieć, wtedy jest szybciej :D
UsuńMam jedną, maleńką forsycję. czekam aż urośnie i sie wzmocni, wtedy będę próbowała ja rozmnozyć. Ostatnio sama z siebie rozmnozyła mi sie kalina, z czego bardzo sie cieszę, bo to coraz rzadszy krzew, który nie tylko pięknie kwitnie, ale i owocuje.
OdpowiedzUsuńU nas juz było pierwsze koszenie, bo trawa rośnie teraz jak na drożdżach. A prace w ogrodzie trwaja i długo jeszcze potrwają, bo nie mamy siły duzo robić na raz.
Pozdrawiam Cie serdecznie, Agatko!:D
Cudownie, że się rozmnożyła! To taka miła dla nas ogrodników niespodzianka :).
UsuńU nas podobnie, brak rąk do pracy i tak musimy na raty... ale cóż poradzić.
Wyobraź sobie, że nie mam ani jednej forsycji w ogrodzie!
OdpowiedzUsuńWidzę, że moja sąsiadka ma kilka krzaczków, więc muszę się do niej ładnie uśmiechać i zgodnie z Twoimi podpowiedziami wyhodować własny egzemplarz.
Serdecznie pozdrawiam:)
Ogromnie sie cieszę że zainspirowałam
UsuńUwielbiam ten krzew jest piękny!
OdpowiedzUsuńO tak!
UsuńForsycje były u nas zawsze - to były ulubione krzewy mojej mamy. Zawsze rozmnażała je z patyczków wsadzanych bezpośrednio do ziemi - łatwo się ukorzeniają. Ja tez lubię te żółto-złociste krzewy, a dodatkowo mają dla mnie wartość sentymentalną :)))
OdpowiedzUsuńPięknie się kojarzy :)
UsuńMam tylko jeden krzew forsycji, ale ogromny. Koniecznie muszę ją w tym roku po kwitnieniu przyciąć, bo za bardzo się rozrosła i jest strasznie kostropata ;) A i gorzej kwitnie na niższych partiach, za to czupryna cała ukwiecona... no cóż, cięcie obowiązkowe :))
OdpowiedzUsuńKoniecznie też muszę naskubać kwiatuszków i ususzyć na zimę, bo są niesamowicie zdrowe i bardzo pomocne w leczeniu przeziębień, mają w sobie zdrową rutynę :)
Ściskam Cię Agatko serdecznie, Agness:)
hymmm...dobrze wiedzieć :) dzięki :)
UsuńDla mojej forsycji od razu znalazłam dobre miejsce i odwdzięczyła się nam w tym roku pięknymi kwiatami:)
OdpowiedzUsuń