Jestem nad morzem, naszym polskim. Przyjeżdżam tu od dzieciństwa, gdyby nie przerwa kilkuletnia mogłabym powiedzieć, że co roku. Przed tą przerwą przez naście lat przyjeżdżałam tu rok rocznie. Dziś jestem znów i kiedy samochód wjechał w granice miasta poczułam się jakbym wróciła do domu. Kocham to miasto, jego aglomerację jak i wszystko co jest z nim związane. Neutralnie obserwowałam przez lata rozwój tego miasteczka, które z mojego dzieciństwa było małe, ciche i mało komu znane. Jak wiele innych przemysłowych miast i jego potencjał portowy został zaprzepaszczony ale mimo to wdzięcznie ewaluował i ewaluuje turystycznie. Ale dziś moja tolerancja została mocno potrząśnięta, kiedy to znana mi knajpka na promenadzie o nazwie Korsarz zniknęła ze współczesnej historii miasta. Wiem, że wszystko ma prawo się zmieniać, że wszystko się zmienia, wiem, że nic nie jest wieczne, ale czy nie mogłoby zmienić się już po mojej śmierci?
W każdej miejscowości są jakieś kultowe miejsca, coś co jest i było ,,od zawsze". (kolejność słów nieprzypadkowa) W młodości obejrzałam pewien bodajże francuski film, który zapadł mi w pamięci jednym fragmentem. Do Paryża przyjechała para staruszków, małżeństwo, byli w nim za młodu, w ciemno poszli do znanej sobie ówcześnie knajpki i ku zaskoczeniu kelnera zamówili ,,to co zwykle". Czyli rozumiem coś, czym szczyciło się to miejsce. Kelner też poszedł tym tokiem myślowym i trafił. Przyjechałam zaledwie trzy lata po przerwie i knajpki, która była ,,zawsze" nie ma.
Znany tysiącom turystom korsarz stojący przed restauracją już nikogo nie powita. Mnóstwo ludzi robiło sobie z nim zdjęcia, ja też. Kiedy wrócę do domu odszukam stare zdjęcia i powstawiam je. To już nie ta sama promenada z wejściem do portu...
Dziś jest Tawerna Columbus, nic nie zostało w pięknego wnętrza Korsarza, w której miało się wrażenie, że jest się na okręcie. Teraz jest pawilon namiotowy z hurtowo ustawionymi stolikami aby jak najwięcej przyjmować klientów.
A gości wita oryginalna śruba okrętowa, która pasuje swoją topornością do wnętrza.
Korsarz ze swoim okrętem odpłynął na dalekie, nieznane morza i oceany... szkoda... Żywię nadzieję, że kiedyś powróci, może jeszcze za mojego życia?
Dziś jest Tawerna Columbus, nic nie zostało w pięknego wnętrza Korsarza, w której miało się wrażenie, że jest się na okręcie. Teraz jest pawilon namiotowy z hurtowo ustawionymi stolikami aby jak najwięcej przyjmować klientów.
A gości wita oryginalna śruba okrętowa, która pasuje swoją topornością do wnętrza.
Korsarz ze swoim okrętem odpłynął na dalekie, nieznane morza i oceany... szkoda... Żywię nadzieję, że kiedyś powróci, może jeszcze za mojego życia?
Miłego wypoczynku! Może korsarz zagościł w innej tawernie i w jakiś magiczny sposób znowu natrafisz na niego! :)
OdpowiedzUsuńKorsarz zszedł, trafiony szczałą nowoczesnego marketingu gastronomicznego, heh.
OdpowiedzUsuńps.Drzewniej też rokrocznie jeździłam nad polskie morze się jonizować oraz odżywiać rurkami z kremem w celach przytycia ;)
Potem się przerzuciłam na góry i mazury, ale sentyment pozostał.
Ciekawe czy stoiska z rurkami nadal tam gdzie były... z tym, ze oczywiście teraz rurki bezglutenowe z kremem light, czy coś.
Należy się cieszyć że szczała marketingu gastronomicznego nie była zatruta!;-) Znaczy staram się znaleźć jakiś pozytyw w negatywie. Dają papu na wczasowym bezzatruciowym poziomie, we wczasowiskowym wnętrzu ( tak, tak, stoliczki Agatku przekładają się na forsę ) i ani im w głowie sentymenta, wnętrza okrętowe i korsarzowanie. Smęt wczasowiskowy się snuje po bałtyckim wybrzeżu, coraz mniej w nim uroku "wypraw nad morze", coraz więcej tzw. "Jebizy". Ponoć są jeszcze miejsca wolne od nachalnej tandety, z knajpkami, barami, czy nawet budkami które były "zawsze', ale coś mi się widzi że coraz ich mniej.
UsuńNo cóż,żyjemy w szalonych czasach,niektórym miasteczkom takie zmiany wychodzą na dobre. Ale w nas pozostaje sentyment do miejsc zapamiętanych z lat dzieciństwa,młodosci.Morze też kocham,ale rzadko mam okazję nad nim bywać. Dobrej pogody i stopy wody pod kilem!
OdpowiedzUsuń...są zmiany, które cieszą i zmiany, które smucą...takie to życie...
OdpowiedzUsuńOdpoczywaj i łap słoneczko i jod :)
Serdeczności :)
Wypoczywaj. Na szczęście morze pozostało to samo. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNiestety wszystko się zmienia. Może czas na poznawanie całkiem innej części wybrzeża :)
OdpowiedzUsuńW miasteczku, go którego ja jeżdżę od samego początku jest budka z przepysznym jedzeniem i starszy Pan, który z każdym rokiem robi się coraz starszy, ale nic ponadto się nie zmienia. Boje się, że któregoś roku jego już nie będzie. Najbardziej wzruszające jest to, że on mnie co roku poznaje i wita serdecznie.
OdpowiedzUsuńJak ja tęsknie za naszym morzem i za jego klimatem. Ostatnio jakośc nie mogę tam dotrzeć :(
OdpowiedzUsuńUwielbiam nasze morze. Nie ma znaczenia pogoda ... choć burzy nie lubię. Jak tylko mam okazję jechać to jadę. Woda to mój żywioł ... zatem jeziora także mile widziane. Szum fal mnie ładuje pozytywnie. A jak ludzi brak, a ptaszki śpiewają to sama przyjemność. Udanego odpoczywania życzę.
OdpowiedzUsuńoj tak, przykro się robi trochę. Po powrocie do żywych, po 4-5 nie mogłam sama nigdzie jeździć sama nie tylko z powodu zawrotów głowy ale nie poznawałam miejsc bo tak się zmieniły. Np. była taka kawiarnia do której przychodziliśmy po pracy bo nie była taka nowoczesna tylko klimat taki "gierkowski" już wtedy "wspomnienie dawnych czasów". O dziwo długi czas była czynna, choć niewiele osób tam przychodziło?! Myśleliśmy, że robi klimat historyczny i specjalnie podtrzymują ją władze miasta. A teraz, patrzę, a tam teraz Cafe Nero. brrr. żal serce ścisnął. Pożegnań czas :-( A może coś tam się jeszcze utrzyma ? Oby się serduszko miało czym nacieszyć,życzę Agatko !! Rozkosznego wygrzewania się w piachu (jak kot:-))!
OdpowiedzUsuńCudownych wakacji. Rozumiem o czym piszesz. Ja mam|miałam takie jedno miejsce, do którego wracałam i zawsze myślałam, że będzie. Niestety, byłam w błedzie, zniknęło. Teraz tam, jest restauracja, bez duszy i mało ludzi tam chodzi. Mojego miejsca już nie ma, tylko zostało w moim sercu :)
OdpowiedzUsuńciekawe,że w innych krajach takie knajpki są latami z dziada pradziada a u nas nie potrafią przetrwać mimo swej kultowości.Miłego wypoczynku:)
OdpowiedzUsuńczas poszukać nowego ciekawego miejsca... :) też jestem sentymentalna i przywiązuję się do niektórych rzeczy....
OdpowiedzUsuńŻyczę ci miłego pobytu z dobrą, letnią pogodą :). Ja tak mam z górami, że uwielbiam wracać na górskie szlaki. Ale za morzem już tęsknie bo bardzo dawno nie byłam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Taak, zmiany są nieuniknione, a szkoda, bo ja również wolałabym, żeby pewne rzeczy były wieczne...
OdpowiedzUsuńJeśli ze zmianami mogą przepaść nasze miłe wspomnienia - to zawsze boli...
OdpowiedzUsuńJeśli ze zmianami mogą przepaść nasze miłe wspomnienia - to zawsze boli...
OdpowiedzUsuńJeździłam do Gdańska Wrzeszcza na kolonie . W ubiegłym roku koleżanka wstawiła na FB zdjęcia z sentymentalnej podróży do przeszłości. Ależ się wzruszyłam , gdy okazało się,że lodziarnia sprzed 40 lat nadal istnieje i nawet szyld ten sam. Niestety takich miejsc jak na lekarstwo. W mojej wsi zamknięto bar , który był od zawsze , do którego chodziło się ę po szkole na oranżadę i kremowe misie . Czekoladki "Zosia" były po 4 zł.Najpierw zmarli dziadkowie ,potem rodzice a obecnemu pokoleniu chyba nie bardzo się kalkuluje. Może kolejne dojdzie do wniosku, że warto tylko czy ja tego jeszcze doczekam ?
OdpowiedzUsuńAch! Widzę, że każda z nas miała takie swoje miejsce, które zostało zamknięte... widzę, że nie tylko mnie to porusza :)
OdpowiedzUsuń