Kury mam już z 7 lat? Ciężko mi sobie przypomnieć tak dokładnie, ponieważ, tak jak już na początku bloga pisałam, pierwsze lata mieszkania tutaj były dla mnie dość trudne przystosowawczo i one po prostu utrwaliły się w mej pamięci jako jedna, spójna ,,maź" udręki i przewlekłej choroby nie tylko duszy ale i ciała. W każdym razie, kury hodujemy już od lat i nieustająco jestem pod ich wielkim urokiem. To jak państwo w państwie - my ludzie i one kuraki. Co byśmy nie robili, jak byśmy nie ingerowali w ich świat, one i tak żyją swoim życiem, w swoim ściśle określonym świecie i to jest właśnie fascynujące. Przypominają mi trochę kota, kot też niby jest, ale ,,chodzi swoimi ścieżkami" i robi tak naprawdę co chce. Podejście indywidualne nie bierze się z ,,małego móżdżka" ale ze struktury osobowości. Każdy kolejny rok, każde zdarzenie i wydarzenia pokazują jak inteligentne i zaradne są to stworzenia, a strona społeczna jest wręcz zdumiewająca. Naprawdę, my ludzie moglibyśmy się wiele od nich nauczyć. Pierwotnie poprzedni post miał być krótką wzmianką na temat pewnej róży kwitnącej na granicy z wybiegiem kurzym i płynnie przejść do spraw zagrodowych ale obudziła się we mnie miłość do tych pięknych krzewów i post (znów) zmienił swą tematykę. Dlatego nadal jesteśmy przy sobocie, pięknej pogodzie i pracach wokół domu, korzystając z pięknej pogody i braku możliwości wypadowych poza działkę z powodu moich czerwcowych zajęć zawodowych.
W tym roku prace w kurniku są zupełnie inne, ponieważ pojawiły się kurczaczki. Dwie kury zakwoczyły i niezmordowanie siedziały na jajach dwie tury, raz pod swoimi, ale nic z tego nie wyszło, mąż snuje przypuszczenie, że może przemarzły, kiedy pewnego wczesnowiosennego dnia zrobiło się tak nagle zimno, drugi raz pod jajami kaczymi i z jajkowej wymianki sąsiedzkiej ale też nic nie wyszło. Czując ogromną empatię do nieudanych prób a przede wszystkim do kwoczej determinacji postanowiliśmy pojechać na bazar i kupić za 2,50 od sztuki takie maluśkie kurczaczki i podłożyć. Niechże ta kwoczka ma te swoje upragnione dzieci. Od pomysłu do realizacji... taaaa... Jak to dobrze, że wielkim sprzymierzeńcem laika jest szczęście. Muszę w tym miejscu poinformować, że mam to szczęście, że albo natura obdarzyła mnie grubszą skórą, albo w toku różnych prac moja skóra stała się mniej podatna na ból, w każdym razie kury dziobią. Mnie akurat to dziobanie nie boli, owszem czuję ale odbieram to jako niegroźne uszczypnięcia. Mąż ma zdecydowanie wrażliwszą skórę dlatego to ja musiałam zająć się tą podmianką. Najpierw pozwoliliśmy aby kura oswoiła się czy zakumała, że pisklaki piszczą w jej otoczeniu. Potem delikatnie podłożyliśmy jej dwie sztuki bezpośrednio pod nią, tak jakby się miały wykluć z jaja.
Muszę powiedzieć, że jest to coś nieprawdopodobnie pięknego jak ta natura to sobie wszystko obmyśliła. Kura poczuła ruchy, być może kurczaki moszcząc się pod nią czy z lekka masując ją spowodowały, że zaczęła wydawać inne odgłosy od typowych podczas siedzenia na jajach, bo kura mówi do jaj. Teraz widać było, że z takiego typowego odrętwienia wysiadywania tyle tygodni, zaczyna stroszyć pióra i przeciągać się z lekka. Jeszcze chwilę odczekaliśmy, dokładając kolejne, aby po dobrej chwili przenieść kwokę do innego miejsca, specjalnie przygotowanego na opiekę nad pisklakami. Pojawiły się pojemniki na wodę i na jedzenie. Z wielkim entuzjazmem przystąpiła do jedzenia. Kiedy się znów umościła delikatnie podłożyliśmy jej pod skrzydła wszystkie pisklaki, bo one najprawdopodobniej z inkubatora nie miały pojęcia, że trzeba schować się pod pióra. Taką czynność najczęściej wykonuje się raz, bo pisklaki mają w instynkcie zakodowane szukanie mamy i poczucie ciepła i bezpieczeństwa.
W tym roku prace w kurniku są zupełnie inne, ponieważ pojawiły się kurczaczki. Dwie kury zakwoczyły i niezmordowanie siedziały na jajach dwie tury, raz pod swoimi, ale nic z tego nie wyszło, mąż snuje przypuszczenie, że może przemarzły, kiedy pewnego wczesnowiosennego dnia zrobiło się tak nagle zimno, drugi raz pod jajami kaczymi i z jajkowej wymianki sąsiedzkiej ale też nic nie wyszło. Czując ogromną empatię do nieudanych prób a przede wszystkim do kwoczej determinacji postanowiliśmy pojechać na bazar i kupić za 2,50 od sztuki takie maluśkie kurczaczki i podłożyć. Niechże ta kwoczka ma te swoje upragnione dzieci. Od pomysłu do realizacji... taaaa... Jak to dobrze, że wielkim sprzymierzeńcem laika jest szczęście. Muszę w tym miejscu poinformować, że mam to szczęście, że albo natura obdarzyła mnie grubszą skórą, albo w toku różnych prac moja skóra stała się mniej podatna na ból, w każdym razie kury dziobią. Mnie akurat to dziobanie nie boli, owszem czuję ale odbieram to jako niegroźne uszczypnięcia. Mąż ma zdecydowanie wrażliwszą skórę dlatego to ja musiałam zająć się tą podmianką. Najpierw pozwoliliśmy aby kura oswoiła się czy zakumała, że pisklaki piszczą w jej otoczeniu. Potem delikatnie podłożyliśmy jej dwie sztuki bezpośrednio pod nią, tak jakby się miały wykluć z jaja.
Muszę powiedzieć, że jest to coś nieprawdopodobnie pięknego jak ta natura to sobie wszystko obmyśliła. Kura poczuła ruchy, być może kurczaki moszcząc się pod nią czy z lekka masując ją spowodowały, że zaczęła wydawać inne odgłosy od typowych podczas siedzenia na jajach, bo kura mówi do jaj. Teraz widać było, że z takiego typowego odrętwienia wysiadywania tyle tygodni, zaczyna stroszyć pióra i przeciągać się z lekka. Jeszcze chwilę odczekaliśmy, dokładając kolejne, aby po dobrej chwili przenieść kwokę do innego miejsca, specjalnie przygotowanego na opiekę nad pisklakami. Pojawiły się pojemniki na wodę i na jedzenie. Z wielkim entuzjazmem przystąpiła do jedzenia. Kiedy się znów umościła delikatnie podłożyliśmy jej pod skrzydła wszystkie pisklaki, bo one najprawdopodobniej z inkubatora nie miały pojęcia, że trzeba schować się pod pióra. Taką czynność najczęściej wykonuje się raz, bo pisklaki mają w instynkcie zakodowane szukanie mamy i poczucie ciepła i bezpieczeństwa.
Z drugą kwoką już się nie udało. Zatrzymała się na etapie wysiadywania jaj i swoje podrzutki opuściła. Nie mamy jakiejś ogromnej ilości pisklaków, więc wszystkie zostały przygarnięte przez pierwszą. Kwoka jak to mówią znawcy ,,nie umie liczyć" i nie orientuje się w ilości, czy ma czegoś więcej czy mniej. Instynkt podpowiada jej opiekować się kurczakami w jej polu wzroku, jeśli są tej samej wielkości. Są odizolowane od reszty mieszkańców aby móc spokojnie rosnąć i mieć zapewnione bezpieczeństwo, przed ewentualnymi intruzami, ale co jakiś czas uchylamy drzwi, szczególnie, kiedy jesteśmy aby wpuścić świeżego powietrza i wtedy jesteśmy świadkami wielkiego, kurzego poruszenia. Szczególnie koguta.
Słyszy i na pewno czuje, że pojawiły się w jego rewirze kurczaki. Czy zdaje sobie sprawę, że to nie jego, to nie wiem, ale na pewno wie, że są ,,małe dzieci". Spaceruje przy drzwiach, wydaje dźwięki, rozmawia z kwoką przez przysłowiowe drzwi, jakby się pytał o ich zdrowie, co porabiają, jak mija im dzień i czy wszystko jest w porządku. Czasami zajrzy jakaś kurza ciotka, pokręci się, po łypie oczkiem to na jedno to na drugie i wychodzi, pogdakując coś do reszty na zewnątrz. Może nie do końca wiedzą, po co maluchy z kwoką są odizolowane, ale na pewno wszystko o nich wiedzą i cierpliwie czekają. Kwoka też nie ucieka, nie korzysta z chwili wietrzenia, tylko siedzi z maluchami i robi wrażenie, jakby sama z siebie dostosowała się do naszych pomysłów, może rozumie nas i naszą potrzebę zapewnienia jej większego bezpieczeństwa? Maluchy rosną, mają się dobrze i mamy nadzieję, że raz dwa podrosną na tyle aby móc spacerować sobie już na kurzym wybiegu.
Przy okazji dodam, że fantastycznymi kwokami są właśnie te jarzębate, czerwonawe rhode island red i kury rasy sussex. Gorąco polecam, oczywiście jak osiągną odpowiedni wiek, warto je więc przetrzymać i odwlec ich debiut rosołowy, właśnie aby mogły wykazać się jako wspaniałe mamuśki.
Słyszy i na pewno czuje, że pojawiły się w jego rewirze kurczaki. Czy zdaje sobie sprawę, że to nie jego, to nie wiem, ale na pewno wie, że są ,,małe dzieci". Spaceruje przy drzwiach, wydaje dźwięki, rozmawia z kwoką przez przysłowiowe drzwi, jakby się pytał o ich zdrowie, co porabiają, jak mija im dzień i czy wszystko jest w porządku. Czasami zajrzy jakaś kurza ciotka, pokręci się, po łypie oczkiem to na jedno to na drugie i wychodzi, pogdakując coś do reszty na zewnątrz. Może nie do końca wiedzą, po co maluchy z kwoką są odizolowane, ale na pewno wszystko o nich wiedzą i cierpliwie czekają. Kwoka też nie ucieka, nie korzysta z chwili wietrzenia, tylko siedzi z maluchami i robi wrażenie, jakby sama z siebie dostosowała się do naszych pomysłów, może rozumie nas i naszą potrzebę zapewnienia jej większego bezpieczeństwa? Maluchy rosną, mają się dobrze i mamy nadzieję, że raz dwa podrosną na tyle aby móc spacerować sobie już na kurzym wybiegu.
Przy okazji dodam, że fantastycznymi kwokami są właśnie te jarzębate, czerwonawe rhode island red i kury rasy sussex. Gorąco polecam, oczywiście jak osiągną odpowiedni wiek, warto je więc przetrzymać i odwlec ich debiut rosołowy, właśnie aby mogły wykazać się jako wspaniałe mamuśki.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam z ,,piszczącego kurnika"
Ps.
Kochani w związku z Waszymi komentarzami zdradzającymi wielki sentyment do kurzego świata i widząc, że bardzo lubicie kurze opowieści, założyłam etykietę kurnikowo, do której wstawiłam już archiwalne posty. Na pewno przyda się to osobom myślącym o zajęciu się hodowlą kur.
Cudna kurza opowieść :) Jak fajnie, że udało się wam podrzucić kurczaczki i kwoka je zaakceptowała. Powstała urocza kurza rodzinka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Dziękuję i również pozdrawiam :)))
Usuńach jakie przemiłe pozdrowienia....
OdpowiedzUsuńmiła piątkowa niespodzianka.
Ciekawa opowieść.
Dzięki :)
UsuńNic nie jest w stanie oddać delikatności takiej maleńkiej puszystej kuleczki:) Jakie śliczne czarnuszki:)
OdpowiedzUsuńMożna na nie godzinami patrzeć :D
UsuńA kurczaczki kupowaliście też konkretnej rasy?
OdpowiedzUsuńUrocze są.
Bardzo miła i ciekawa opowieść.
A wiesz, że nie pytaliśmy? Nie było większego wyboru bo tylko jedna osoba miała w odpowiednim wieku, więc... :) Podrosną to zobaczymy, ale skoro kurczaki czarne to raczej jarzębate, na pewno nie będą sussex, ani czerwone... może jakiś miks? Zobaczymy :D
UsuńPiękny post:) Cudownie czytać takie opisy kurzego życia. Pamiętam z dzieciństwa koguta u babci. Chodził za nią jak pies. Gdy Babcia pojawiała się w progu domu, piał. Był na dożywociu.
OdpowiedzUsuńPo tym czytaniu, aż chce mi się założyć kurnik!
Pozdrawiam ciepło.
A to taki był nasz pierwszy kogutek, tak oswojony, że nawet przyszedł się z nami pożegnać... zajrzyj do pierwszych postów, tam jest tak bardzo tkliwie :))) I ja pozdrawiam :)
UsuńJednym słowem- rodzina zastępcza ;)
OdpowiedzUsuńNa rodzinę zastępczą to mi bardziej pasuje, kiedy kura opiekuje się kaczuszkami :)
UsuńTy to potrafisz opisać... nawet zwyczajne kurze życie z Twojej perspektywy jest niezwykłe! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBo ono jest niezwykłe. Kury jak i kaczki tworzą niesamowitą społeczność, tam są zasady, które trzeba przestrzegać, a opornych surowo się każe wprowadzając ostrą resocjalizację :) Buziaki
UsuńAż chce znowu mieć kurnik:-) w planach na przyszły rok :-) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPolecam się :)
UsuńO kurcze, przypomniałaś mi uroki kurze, hehe, moja babcia hodowała kury, więc się napatrzyłam jak o nie dbać, czego im trzeba i że się odwdzięczają czasem. Ulubiona rasa to japonki (kiedyś taka była, teraz to nie wiem), kurka japoneczka przychodziła do babci i na poduszce, na łóżku znosiła jajo, a potem swoje maluchy tez przyprowadzała do babci. Babcia się śmiała, że kurka rozumie co się do mniej mówi :-d Uścichy serdeeczne :-D
OdpowiedzUsuńSą nadal, to rasy liliputów, czyli kurek małych :)
UsuńPo prostu się wzruszyłam, pamiętam jeszcze z domu rodzinnego jak kury i kaczki miały małe pisklaki, ileż wtedy dawało to nam radości, tęsknie za tymi czasami!
OdpowiedzUsuńPiękne chwile :)
UsuńKilka lat temu i ja zachwyciłam się kurami. Jaja od swoich kur, to prawdziwa pychotka. Nie jadły żadnej paszy jedynie ziarno, kartofle z otrębami kupowanymi w młynie. A kiedy przestały nosić jaja nie potrafiliśmy ich zabić. Zbyt się do nich przywiązaliśmy. Po kolei zdychały a my zakopywaliśmy je w kącie ogrodu.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
U nas też tak było. Było, bo mam wrażenie, że taka więź pojawia się przy pierwszych zwierzętach. Nam ,,pierwsze" stado już wielopokoleniowe wybił lis i został tylko kogut i kogut nadal ma dożywocie z racji tego właśnie pierwszeństwa i historii jaka ciągnie się za nim. Nowe stado już nie zdobyło tak naszego serca i nie ma problemu z rosołem czy ubiciem.
UsuńCzłowiek nie ma pojęcia jak mądre są zwierzaki dopóki sam nie dotknie życia z nimi:)fajna kurza opowieść:)moi dziadkowie hodowali kury i mój brat jak był mały miał kurzą "przyjaciółkę",wszędzie za nim chodziła:)chyba traktowała go jak pisklaka:))
OdpowiedzUsuńDobrze ujęte. Każdy gatunek jest fascynujący, kiedy się go pozna i zrozumie sposób jego życia. Powodów tej przyjaźni może być wiele, ale na pewno piękna to była przyjaźń :)))
UsuńA to ciekawe z tymi podrzutkami. W życiu bym nie pomyślała że to się uda. A jednak 😊
OdpowiedzUsuńNa tej zasadzie właśnie można podrzucić kurze jaja indycze, dzikich kaczek, bażantów. Często, podczas prac polowych wypłoszyło się samice z gniazd i gospodarze podkładali właśnie jaja kwoce jak akurat mieli, z nadzieją, że uratują się. Na tej zasadzie różne mieszańce pojawiły się na podwórzach, bo na przykład dzikie kaczki łączyły się z domowymi. Malutkich jajek to raczej kura nie wysiedzi, ale takie w podobnej wielkości to tak. :)
UsuńŚwietny pomysł z tą kurzą etykietą.Przeczytam od dechy do dechy w wolnym czasie. Na razie nie pragnę kurzych dzieci ale pewnie i do tego kiedyś dojdzie. Na razie cieszę się tym moim stadkiem . Są genialne.
OdpowiedzUsuńAch! Czyli masz kury :))))
Usuń...ależ piękne pisklaki! Chciałoby się je przytulić...do serca:)
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
O tak, czasami i ja mam ochotę złapać, capnąć i pogłaskać... ale są okropnie prędkie no i nie chcę ich stresować, poza tym kwoka się denerwuje bo nie wie o co chodzi. Ja chyba też bym nie chciała aby jakiś dinozaur wziął tak sobie do ręki moje dziecko :D
UsuńŚliczne kurczaczki,niech rosną zdrowo.Miłego dnia.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńGenialna opowieść :) Czytałam z uśmiechem na twarzy :) Marzę o własnym malutkim kurniczku, więc może i to marzenie spełnię ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Życzę spełnienia tego marzenia i samych pięknych i radosnych chwil z kurakami :)))
UsuńMasz rację gdyby ludzie chcieli uczyć się czegokolwiek od ptakow i zwierząt swiat byłby lepszy. Niestety,wychodzi na to,że kurze móżdżki to nie kury,to my,naczelne!
OdpowiedzUsuńCzasami i ja tak myślę :)
UsuńPiękna opowieść o kurkach.świetny pomysł z tymi kurczakami.Małe kurczaki są piękne . pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Usuń