Blog ten jest swego rodzaju pamiętnikiem... myśli, odczuć, obrazu... ciężko powiedzieć. Ale skoro jest tym pamiętnikiem to ten dzień powinien być odnotowany. Mimo, że dopiero co w poprzednim poście pisałam radośnie o tulipanach i one miały być bohaterami pierwszego, majowego dnia... ale życie pisze scenariusze, w których my jesteśmy tylko aktorami.
Długi majowy weekend. Nie mogłam się doczekać. Niemalże odliczałam godziny w pracy do jego nadejścia. Trzy dni! Trzy fantastyczne dni wolne od pracy, które można w tak przeróżny sposób spędzić.
- Może się gdzieś wybierzemy?
- Może na wycieczkę rowerową?
- Może uda mi się w końcu zrobić wianek?
- Może zajmę się porządkami w domu, w końcu niedługo Pierwsza Komunia najmłodszego.
- Może pomyję okna? - Przydałoby się akurat przez ten długi weekend obleciało by się z domownikami bo jest ich trochę.
Tyle pomysłów, tyle planów ale przede wszystkim przyświecało im wszystkim radość życia i przeogromny spokój ducha... wszystko to zgasło niczym zdmuchnięta świeczka.
Ten dzień zapisze się jako smutny i bardzo bolesny dla mnie i dla męża, bo dzieci jak dzieci, zadziwiły się i pobiegły bawić się dalej.
***
Od dawna podziwiam wianki na blogach i sama zaczęłam się zastanawiać nad zrobieniem jakiegoś. Ale zdałam sobie sprawę, że wianek jest z zerwanych roślin i w pewnym momencie te rośliny obumierają i jak by na niego nie patrzeć to wianek jest przedmiotem... ach... jak to napisać aby nikogo nie urazić... przedmiotem nie emanującym życiem. I może właśnie dlatego jakoś tak mimo chęci zrobienia wianka i zachwytem nad nimi, coś wewnątrz mnie, mnie powstrzymywało. W końcu tak sobie pomyślałam, że ładnie by któryś wyglądał na kurniku. Kurnik obity papą i taki wianek by był fajną ozdobą. Ale nie było kiedy, ciągle zajmowałam się czymś innym, a już miałam wizję zrobienia go z kwiatów mlecza... jak robiła moja mama. Nie pamiętam tego, wiem o tym z opowieści Cioci Zosi i Cioci Janiny. Zabierała nas na łąki i wyplatała wianki z mlecza. Kiedyś próbowałam zrobić taki wianek ale w ogóle mi to nie szło. Po ułożeniu kilku kwiatów rozpadał się.
***
Dziś rano jak zwykle nie chcąc budzić domowników poszłam na kompa, wstawiłam post o tulipanach, pozaglądałam do blogowych znajomych i przyglądałam się pogodzie. Zapowiadał się ładny dzień. Potem śmiałam się do męża, obserwując przez kuchenne okno spacerującego koguta, podobnego do naszego ale jednak innego, pewnie sąsiada. Spacerował tak pewnie po działce, sam jeden. Dookoła było pusto i cicho. Popatrzyłam na pana Szpakowińskiego, który wylądował na kurzym wybiegu i z jakiejś nieznanej mi białawej kupki porwał piórko i zabrał do gniazda. Nawet przez chwilę zastanawiałam się co to za kupka tam daleko leży...
Zajęłam się śniadaniem dla dzieci a mąż poszedł otworzyć kury. Śmiał się, że jak wypuści nasze koguty to te raz dwa przepłoszą tego odważnego jegomościa.
***
Z okna salonu dojrzałam męża spacerującego po sąsiedniej, pustej działce i zaglądającego do tamtejszej szopy. Bardzo mnie to zdziwiło, bo mąż nie ma zwyczaju włazić na cudzy teren. Aż wyszłam na taras dowiedzieć się co się dzieje i czego najwyraźniej szuka.
- Lis zadusił nam wszystkie kury. - usłyszałam, szukał jego śladów...
- Jak to? Jak wszedł do kurnika? - Nie dowierzałam.
- Zapomniałem zamknąć... - Wczoraj mieliśmy jeszcze przykre zdarzenie i zdenerwowani oboje po prostu zapomnieliśmy zamknąć na noc kurnik.
Widok z kuchennego okna dawno nie był tak pusty...
***
Na końcu działki jest staw, a obok niego młody sad z łąką na której właśnie kwitną mlecze. Zachmurzyło się i słychać było jak z daleka nadciąga burza, ale mnie to nie interesowało, nie miały dla mnie znaczenia pierwsze krople deszczu... po prostu niebo płakało razem ze mną. Przykucnięta na łące zrywałam żółty mlecz za mleczem i nie wiedząc jak, plotłam wianek, dla nich...
- To wianek pożegnalny? - Zapytał starszy a kiedy mu przytaknęłam odszedł bez słowa.
Z każdym kolejny zerwanym kwiatkiem przypominałam sobie kurkę, koguta, obraz z nimi związany. I stwierdziłam, że nie nadaję się do tego. Nie umiem... nie potrafię... to nie moja bajka...
***
Jednomyślnie z mężem wpadliśmy na pomysł, że trzeba posprzątać w kurniku. Pozbierałam ostatnie jajka i idąc do miejsca przy szopie Melci, do tej wspomnianej kiedyś drewnianej półki, dojrzałam skulonego w środku kogutka. Tego co z rana spacerował a ja go nie poznałam... W tej pozycji rozpoznałam go, że to nasz czerwony... jakimś cudem uchował się. Łzy wzruszenia popłynęły strumieniami a ja miałam ochotę go wycałować. Zawołałam męża, który rzucił robotę i od razu przybiegł zobaczyć tego rodzynka. Z lekka pokiereszowanego i z powyrywanymi piórami tu i ówdzie ale żyjącego i mającego się dobrze... Na widok męża wyszedł z ukrycia a ja przyniosłam mu w misce ziarna. Jadł i nawoływał swoim zwyczajem kurki...
- Niestety, nikt nie przyjdzie kogucie... - Odezwał się mąż, patrząc wraz ze mną jak je, jak stoi sam... na pustej działce...
- Niestety, nikt nie przyjdzie kogucie... - Odezwał się mąż, patrząc wraz ze mną jak je, jak stoi sam... na pustej działce...
***
Przeszła ulewa, pogrzmiało, spadł grad, potem znów ulewa aż wreszcie wyszło słońce. Ale czy to dobry znak, taka podwójna tęcza?
Wiem tylko jedno, dziś całe niebo nade mną płakało wraz ze mną... A ja znów zapytałam się ,,co ja tu robię?" Radosne gdakanie kur, kwakanie kaczek, własne jaja, sielskie klimaty... i cała reszta koszmarnych epizodów, które się pomija... bo są zbyt smutne i przytłaczające.
I mam swój pierwszy wianek...
Wiem tylko jedno, dziś całe niebo nade mną płakało wraz ze mną... A ja znów zapytałam się ,,co ja tu robię?" Radosne gdakanie kur, kwakanie kaczek, własne jaja, sielskie klimaty... i cała reszta koszmarnych epizodów, które się pomija... bo są zbyt smutne i przytłaczające.
I mam swój pierwszy wianek...
Szczerze współczuję. Mojemu synowi także kiedyś lis do kurnika się dostał. Po tej tragedii juz kur nie hoduje..
OdpowiedzUsuńNie dziwię mu się, jest to okropne przeżycie... szczególnie, że trzymaliśmy dla jaj i byliśmy bardzo uczuciowo z nimi związani :) Dziękuję
UsuńPrzykro mi z powodu Twoich kurek, pewnie płakałabym tak, jak Ty... Ale kiedyś ktoś powiedział mi, że po smutnych chwilach przychodzą lepsze dni... Na pewno kupisz nowe kurki i kurnik zapełni się przeróżnymi odgłosami domowego ptactwa. Tęczę potraktuj jako dobry znak i pocieszenie w tych trudnych dla Ciebie chwilach...
OdpowiedzUsuńNie wiem... Ogromny cios... Ale przeżył kogut, syn... wnuk naszego pierwszego kogutka i nie wiem... no sam nie może być a do gara nie trafi...
UsuńTak mi przykro Agatku:(
OdpowiedzUsuńDziękuję...
UsuńOj jakie to przykre. U mojej sąsiadki tez lis kury podbiera, ale nie wydusił wszystkich...
OdpowiedzUsuńUroki mieszkania pod lasem na ,,nie wsi" Dziękuję...
UsuńWspółczuje Ci Agatko z powodu straty kur. To bardzo przykre wydarzenie na początku nowego miesiąca.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło !
Dziękuję, i dziękuję Ci za prześliczny post o ławeczkach :)
UsuńOj jak przykro.
OdpowiedzUsuńOj tak.
UsuńNiebo się rozchmurzy i wyjdzie słońce. Jutro będzie nowy dzień, lepszy, weselszy. Trzymaj się Kochana i nie daj się losowi zdołować
OdpowiedzUsuńTaaa... jutro będzie nowy dzień - powtarzam to bardzo często :) Dziękuję
UsuńSzczerze współczuję z powodu straty kurek !! Rozumiem Twój żal i smutek, sama jestem w nie najlepszym nastroju bo odeszła moja staruszka sunia !!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
:( No właśnie... moja starowinka nie jest już wstanie pilnować gospodarstwa... ale chyba nawet nie wie o tym co się stało, bo byłoby jej bardzo przykro, zawsze wspaniale stróżowała :) Przytulam Cię bardzo mocno ...
UsuńPrzykro mi bardzo bo człowiek przywiąże się do zwierzaków a tu nagle "znikaja" nie z naszej winy ani starości:(Jednak trzeba zrobić solidne ogrodzenie bo jak raz zasmakował to może wracać bo ma na pewno młode.Ewentualnie zaopatrzyć się w żywołapkę(żeby go wywieść) ale jak ma młode to trochę nie bardzo wszak to żywe stworzenie i ma prawo wychowywać młode-choc nie kosztem ludzkich "towarzyszy".pozdrawiam i Trzymaj się.
OdpowiedzUsuńCo i rusz do nas zagląda z lasu... po prostu zapomnieliśmy zamknąć...
UsuńTo takie smutne...
OdpowiedzUsuńZgadza się...
UsuńSmutna sprawa, ale jak częsta na wsi. Niestety takie to życie. Gdybyś mieszkała w mieście nie byłoby płaczu za kurkami, ale nie byłoby też tego smutnego doświadczenia, a to też wiele znaczy. Życie na wsi jest pełne zdarzeń, a tu ptak, tam lis co dusi kury, Malcia...Jesteś bogata w doświadczenia, smutne i wesołe. Myślę, że mimo tego smutku, cieszysz się każdą chwilą:) To tak ku pocieszeniu...
OdpowiedzUsuńCo do wianków, to owszem jest przedmiotem ale pięknym i pachnącym, a po zasuszeniu (lawenda) wystarczy poruszyć i pachnie. Rośliny i kwiaty należy przycinać, pobudzamy je do życia. Kwiaty po ścięciu jednych wypuszczają jeszcze więcej pąków, to tak jest bo chcą zachować gatunek. Stołek też jest przedmiotem, ale nie pachnie:) Ja wybieram wiankek.
Pozdrawiam cieplutko.
Nie sposób się nie zgodzić, ja na przedmioty codziennego użytku patrzę jeszcze przez pryzmat ich czasu użytkowania i często też ubolewam, kiedy się zepsują i dochodzi silny bodziec emocjonalny pod kątem pamiątkowości czy tzw .,,przedmiotu z duszą " :)) Pozdrawiam :D
UsuńBardzo smutno. Oj, wolałabym nie wiedzieć.Mocno ściskam
OdpowiedzUsuńNie, takie rzeczy musowo wiedzieć jak chce się hodować ptaki. Dlatego bardzo ważne są solidne kurniki :)
UsuńTo przykre jak nagle ginie część gospodarstwa - rodziny. Jednak został kogut, on jeszcze bardziej czuje się samotny, nie macie wyjścia moi drodzy jak dokupić mu towarzystwa. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOkropna strata... Pozdrawiam :)
UsuńZnowu powracam, musiałam Twoją historię przekazać swojej rodzinie...
OdpowiedzUsuńW trakcie czytania łzy cisnęły mi się do oczu, tak mi Ciebie żal :(
Mnie żal tych stworzeń... cieszyły się tak ja z wiosny, może któraś już przygotowywała się do zostania kwoką? Nie pojmuję jak jak koguty ciągle walczące ze sobą, nie umieją poradzić sobie z lisem? Nie rozumiem...
UsuńPrzykre wydarzenie, ale stało się i już nie da się temu zapobiec.Można starać się tylko bardziej chronić ten przyszły inwentarz.
OdpowiedzUsuńMieszkając jeszcze z moją mamą na Mazurach, zdażały nam się takie rzeczy, nie tylko lis, ale i inne drapieżniki potrafiły ogołocić przez noc cały kurnik. Bywały też i takie drapieżce na dwóch nogach i to też było przykre, jak ktoś ukradł to o co człowiek dbał...
Trzymaj się cieplutko...
Kradzież jest najpodlejsza... Pozdrawiam :)
UsuńWiem dobrze jak serce boli po takim zajściu.Każdego dnia z duszą na ramieniu otwieram rano kurnik bojąc się co tam zastanę.Wieczorem kiedy zamykam znowu serce bije mocniej i liczę,potem biegam ,szukam,niestety nie ma.W ubiegłym roku pan lisek sprzątnął mi z podwórka 16 kaczuszek i 7 indyków a kuna w kurniku ucztowała.Dwa dni temu znowu tragedia kuna sprzątnęła perlika i dwie kurki a lis tak poszarpał gąskę że musiałam ściągnąć pana ze wsi by ją zabił..Kupiłam żywołapkę i zastawiłam ale tez się boję co to będzie jak się coś złapie.Coraz częściej zastanawiam się jaki to ma sens,człowiek karmi ,cieszy się a potem łzy i bezradność.Pozdrawiam i słoneczka życzę.
OdpowiedzUsuńKurniki mamy dość solidne, po prostu żal chwyta za serce, że się nie zamknęło... taka prosta sprawa - głupie zamknięcie drzwi... Dziękuję za chwilę rozmowy, pozdrawiam :)
UsuńBardzo smutna historia:(( Wspolczuje.
OdpowiedzUsuńdziękuję
UsuńSzkoda kurek. Ta strata nie powinna Cie zniechęcać do hodowli. A wianki są cudne, warto poćwiczyć na stokrotkach :)
OdpowiedzUsuńNie mam stokrotek :) Buziaki
UsuńPrzykro mi, że Cię to spotkało. Pamiętam taką historię u mojej mamy. Obie płakałyśmy za kurkami. Wianek śliczny. Pozdrawiam:):):):)
OdpowiedzUsuńOkropna strata...
UsuńOj :( smutno strasznie... Tyle ptasiego szczęścia pozbawił Was rudzielec :/
OdpowiedzUsuńech...
UsuńTakie przykre wydarzenia pamiętam z dzieciństwa i mocno je przeżywałam. Bardzo współczuję, bo człowiek w takich sytuacjach czuje się bezsilny.
OdpowiedzUsuńNo właśnie... buziaki :)
UsuńTakie przykre wydarzenia pamiętam z dzieciństwa i mocno je przeżywałam. Bardzo współczuję, bo człowiek w takich sytuacjach czuje się bezsilny.
OdpowiedzUsuńOjej, rozumiem Twoją rozpacz, Kochana i tak mi przykro! Mam nadzieję, że mimo wszystko zdecydujecie się znów na kurki, przeciez ten uratowany cudem kogutek musi mieć kogo wołać na śniadanie.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno
:))) Fajnie to napisałaś :)
UsuńDoskonale rozumiem. My po latach rozważamy kurnikowanie, ale właśnie po takich wspomnieniach z przeszłości jakoś nie możemy się zdecydować. No i na pewno robilibyśmy wolierę zadaszoną taką, acz żal mi wtedy, że się tym kurom wolność zabiera.
OdpowiedzUsuńPodobnie i z gołębiami, które wydusiły nam kuny. Też nam wtedy jeden bidulek został.
Trzymajcie się.
Dzięki :)
UsuńCzłowiek jest bezsilny wobec praw przyrody...
OdpowiedzUsuńZwierzęta też są wygodne, idą tam gdzie łatwiej zapolują :/
Usuńprzeżyliśmy niegdyś taką tragedię ....zmarł nasz kolega ,byliśmy zdołowani ,przytłumieni ,nie nadawaliśmy się od życia ...zapomnieliśmy zamknąć kurnik i stało się :( 21 kur + 2 koguty ,5 kaczek + 2 kaczory ,3 perliczki ,zostało z tego stada 2 kury i jeden olbrzymi kaczor ...o zgrozo,płakałam jak dziecko ...koniec kwietnia i maj ,lisy mają młode i muszą wykarmić ...rozpisałam się ...odnowicie stado i będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, pilnuje się i pilnuje i chwila nieuwagi i już... wcześniej kaczki mi wydusił... koszmar mieszkania pod lasem bez psa stróżującego.
Usuń