Tak naprawdę nie wiem czemu uwzięłam się z pisaniem na temat sobotniego grabienia w dodatku skupiając się na zupełnie innych rzeczach niż same grabie. Pamiętam, że jak przychodził czas na nasze działkowe sianokosy to też łapała mnie jakaś fascynacja pracami polowymi i dzierżąc aparat w pogotowiu pstrykałam wszystko co się ruszało albo raczej chociaż na chwilę zatrzymywało się i miałam potrzebę o tym mówić. To musi być jakaś kolejna pozostałość z wakacji na wsi, gdzie rok rocznie spędzałam każde dwa letnie miesiące i jak najbardziej uczestniczyłam w różnych pracach. Musiało się jakieś wiejskie nasionko zadomowić w mojej podświadomości i daje o sobie znać przy podobnej sytuacji, nawet najmniejszej. Zimową porą to jakoś tak... musi mnie coś zachwycić aby zrobić zdjęcie, od wiosny za to pstrykam wręcz byle czemu. Coraz więcej budzi się wierzb ze snu zimowego. Bardzo lubię te puchate kuleczki, te są na tle sobotniego poranka.
Ale o grabieniu mowa... i to tym sobotnim, po którym i przez całą niedzielę nadgarstek mnie bolał. Tak byłam zaaferowana piękną pogodą, że dostałam jakiegoś amoku ogrodniczego i zupełnie wyleciały mi z głowy zasady przy tej pracy. Po pierwsze grabi nie należy za mocno ściskać aby nie było odcisków, to pamiętałam. Po drugie, podczas grabienia nadgarstek musi być na sztywno i równo do ręki a nie chodzić wte i we wte... i o tym zapomniałam. Było minęło... jeszcze sporo grabienia przede mną to będę miała okazję pamiętać.
W każdym razie zeschnięte liście poszły też na kurzy wybieg aby sobie w nich mogło szacowne towarzystwo pogrzebać i czuć się jeszcze szczęśliwszym.
I rzeczywiście tak też się stało, chociaż największe zainteresowanie wzbudziło u koguta seniora, który niewiele myśląc rozsiadł się wygodnie w stercie liści niczym król na tronie i grzał się w promieniach marcowego słoneczka. W każdym razie zaaferowana jego zachowaniem postanowiłam zrobić mu sesję zdjęciową, do której dokopsował sobie już sam modelki, wydając jeden gardłowy dźwięk, na który zleciały się panny i panie.
Zdjęć oczywiście zrobiłam więcej ale nie będę ich wszystkich wstawiać, aby nikogo nie zanudzić. A moja fascynacja kogutami jest przeogromna, czasami wydaje mi się, że jeśli prawdą jest reinkarnacja to być może w jednym z ostatnich wcieleń byłam kurą.
I mogłabym te moje kogutki pstrykać i pstrykać niemalże przy ich każdym potrząśnięciu głową czy przy każdym majestatycznie, wolnym krokiem. A jak już o tym ,,kroku" napisałam to opowiem coś o nich. W kurzym świecie jak najbardziej dominuje ustrój feudalny, który wielokrotnie mnie zaskakuje. Jest król - kogut, najczęściej najstarszy i jego poddani oraz jego najbliższa świta. Koguci król ma swoją królową, można by rzec faworytę z pośród kur, z którą najwięcej przebywa i najczęściej swawoli. Na początku nie dowierzałam temu widząc jak rok rocznie paraduje przede wszystkim z jedną kurą, wyraźnie ją wyróżniając z pośród reszty. ,,Kogut i jego harem" jak się zwykło mówić. Muszę stwierdzić, że przy takim ekologicznym chowie jaki jest u mnie to wygląda to trochę inaczej. Chociaż to nie tylko o chów chodzi ale i o ilość kogutów przypadających w stadzie. Owszem... kur jest więcej niż kogutów więc siłą rzeczy nie można być monogamicznym, jeśli chce się uszczęśliwić każdą z pierzastych dam a one potrafią same domagać się pewnych względów, ale jest wyraźny podział hierarchiczny. Również nie napiszę, że kogut ma skłonności monogamiczne, bo byłoby to nie prawdą, chociaż gdybym miała tylko parkę, za pewne doskonale by się czuł i być może miałabym okazję obserwować jeszcze inne, ciekawe zachowania. Odważę się jednak napisać, że jest pewnego rodzaju podział społeczny na stany w kurzym świecie. Nie do końca jestem wstanie to uchwycić jeszcze, ale myślę, że z czasem i do tego dojdę. Każdy z młodych kogutków ma swoją damską świtę z racji tego, że innej świty mieć nie jest w stanie ale kogutki sprawiają wrażenie wasali, a nie rywali dla koguta seniora. Zdarza się, że któryś próbuje dokonać zamachu stanu i wtedy dochodzi do jednego wielkiego chaosu w stadzie, ale takie zdarzenie nie jest niczym nadzwyczajnym a doskonale znanym w naszym ludzkim świecie. Ze względu na to, że świat kurzy obraca się wokół jajka to najprościej ten ich świat określić mianem haremu. Moje trzy koguty jak najbardziej żyją w jakimś układzie hierarchicznym. Najlepiej tę zależność widać, kiedy pojawia się młodzież. Ogromna różnica jest między kurami najstarszymi, średnimi a młodzieżą, która to dopiero uczona jest zasad panujących w tym królestwie. Wszyscy jednak są z własnego wyboru podporządkowani królowi, który pilnuje porządku, rozwiązując wszelkie zwady i kłótnie w jeden, konkretny sposób - dziobem i piórami a jak trzeba to i pazurami - monarchia despotyczna. Najstarsze kury na przykład, kiedy to osiągną wiek przestania znoszenia jajek, przypada on tak mniej więcej na 4-5 rok życia, chętnie kwoczą. Potrafią zająć stanowisko, w którym młodsze znoszą jaja i rozpocząć wysiadywanie. One są potem najlepszymi mamami. Dość o kurach bo ja bym mogła tak ciągle i ciągle...
Jak każdy podczas prac działkowo - ogrodowych rozgląda się na lewo i na prawo, pod nogi i czasami do góry. Ja należę do tych szczęściarzy albo pechowców, którzy właśnie rozglądają się wszędzie a czasami i dalej... utrudnia to za pewne prace, bo wszystko jest wstanie rozproszyć uwagę, koncentrację czy płynność przepływu zapału do pracy. Ale za to ileż można pięknych lub ciekawych rzeczy zobaczyć czy znaleźć... Jak odnalezione ,,pasiaste" krokusy, jeszcze powinny pojawić się w innym kolorze, ale cieszę się, że w ogóle są. Wyglądają już tulipany i lada dzień będą kwitnąć żonkile, których widok mnie ogromnie zaskoczył, bo na ogół coś mi zjada i jeśli nie posadzę samą wiosną już wyrośniętych to nie mam. A tu taka niespodzianka.
Ciekawie wyściubiają z ziemi swe listki liliowce a ich jasno zielony kolor wyraźnie wyróżnia się na tle szarej jeszcze ziemi. Obudziła się czeremcha niejadalna i wypuszcza już listki z nabrzmiałych pąków. Wierzba japońska ,,Hakuro nishiki" wybarwiła na czerwono swoje gałązki i lada dzień ubarwi na żółto swoje pączki.
Czekam tylko na stabilizację pogody aby ją przyciąć ale przede wszystkim zależy mi na ukorzenieniu gałązek, więc muszę trochę poczekać. Ukorzenianie poprzez wcześniejsze wypuszczenie korzeni w wodzie i potem włożenie do ziemi jakoś mi nie wychodzi. Nawet nie udało się z wierzbą mandżurską i forsycją. Nie wiem dlaczego.
Zakończeniem pierwszego, wiosennego grabienia było oczywiście niedzielne ognisko. W prawdzie pogoda troszkę nie dopisała. Z rana posypało śniegiem, ale na szczęście w ciągu dnia słoneczko roztopiło je, mimo to po południu było dość chłodno a widząc dzisiejszy zachód słońca, jutro też nie będzie za ciepło z rana. W każdym razie pierwsze ognisko było... od razu dodam, że nie należy wzorować się tym tutaj, bo tym razem ognisko połączyliśmy z nauką na temat bezpiecznego rozpalania ognisk. Do tego celu trzeba mieć odpowiednie przeszkolenie aby nie doszło do prawdziwej tragedii. W każdym razie chłopcy mięli okazję zobaczyć, że z ogniem nie ma żartów. A kopa liści, siana i przeróżnych patyków była spora. Emocji mięli dużo widząc jak ogień potrafi się szybko rozprzestrzeniać. Mam nadzieję, że ta lekcja zostanie im w pamięci już do końca życia.
Naukę zakończyliśmy na zabezpieczeniu ogniska i bezpiecznie konsumowaliśmy przy nim jabłkowe racuszki. Na świeżym powietrzu bardzo wszystkim smakowały, w dodatku jedzone palcami. W jeszcze tlący się popiół wsadziliśmy ziemniaczki... A ja nie omieszkałam podczas kolejnej, ciepłej dostawy racuszków, nie zrobić zdjęcia tymczasowemu stoliczkowi.
Chyba jednak oba te posty nie grabieniu są poświęcone ale promieniom słońca i tej pięknej, sobotniej pogodzie... :) Ja, dziecko słońca już upragnęłam jego widoku i czucia jego ciepła.
I rzeczywiście tak też się stało, chociaż największe zainteresowanie wzbudziło u koguta seniora, który niewiele myśląc rozsiadł się wygodnie w stercie liści niczym król na tronie i grzał się w promieniach marcowego słoneczka. W każdym razie zaaferowana jego zachowaniem postanowiłam zrobić mu sesję zdjęciową, do której dokopsował sobie już sam modelki, wydając jeden gardłowy dźwięk, na który zleciały się panny i panie.
Zdjęć oczywiście zrobiłam więcej ale nie będę ich wszystkich wstawiać, aby nikogo nie zanudzić. A moja fascynacja kogutami jest przeogromna, czasami wydaje mi się, że jeśli prawdą jest reinkarnacja to być może w jednym z ostatnich wcieleń byłam kurą.
I mogłabym te moje kogutki pstrykać i pstrykać niemalże przy ich każdym potrząśnięciu głową czy przy każdym majestatycznie, wolnym krokiem. A jak już o tym ,,kroku" napisałam to opowiem coś o nich. W kurzym świecie jak najbardziej dominuje ustrój feudalny, który wielokrotnie mnie zaskakuje. Jest król - kogut, najczęściej najstarszy i jego poddani oraz jego najbliższa świta. Koguci król ma swoją królową, można by rzec faworytę z pośród kur, z którą najwięcej przebywa i najczęściej swawoli. Na początku nie dowierzałam temu widząc jak rok rocznie paraduje przede wszystkim z jedną kurą, wyraźnie ją wyróżniając z pośród reszty. ,,Kogut i jego harem" jak się zwykło mówić. Muszę stwierdzić, że przy takim ekologicznym chowie jaki jest u mnie to wygląda to trochę inaczej. Chociaż to nie tylko o chów chodzi ale i o ilość kogutów przypadających w stadzie. Owszem... kur jest więcej niż kogutów więc siłą rzeczy nie można być monogamicznym, jeśli chce się uszczęśliwić każdą z pierzastych dam a one potrafią same domagać się pewnych względów, ale jest wyraźny podział hierarchiczny. Również nie napiszę, że kogut ma skłonności monogamiczne, bo byłoby to nie prawdą, chociaż gdybym miała tylko parkę, za pewne doskonale by się czuł i być może miałabym okazję obserwować jeszcze inne, ciekawe zachowania. Odważę się jednak napisać, że jest pewnego rodzaju podział społeczny na stany w kurzym świecie. Nie do końca jestem wstanie to uchwycić jeszcze, ale myślę, że z czasem i do tego dojdę. Każdy z młodych kogutków ma swoją damską świtę z racji tego, że innej świty mieć nie jest w stanie ale kogutki sprawiają wrażenie wasali, a nie rywali dla koguta seniora. Zdarza się, że któryś próbuje dokonać zamachu stanu i wtedy dochodzi do jednego wielkiego chaosu w stadzie, ale takie zdarzenie nie jest niczym nadzwyczajnym a doskonale znanym w naszym ludzkim świecie. Ze względu na to, że świat kurzy obraca się wokół jajka to najprościej ten ich świat określić mianem haremu. Moje trzy koguty jak najbardziej żyją w jakimś układzie hierarchicznym. Najlepiej tę zależność widać, kiedy pojawia się młodzież. Ogromna różnica jest między kurami najstarszymi, średnimi a młodzieżą, która to dopiero uczona jest zasad panujących w tym królestwie. Wszyscy jednak są z własnego wyboru podporządkowani królowi, który pilnuje porządku, rozwiązując wszelkie zwady i kłótnie w jeden, konkretny sposób - dziobem i piórami a jak trzeba to i pazurami - monarchia despotyczna. Najstarsze kury na przykład, kiedy to osiągną wiek przestania znoszenia jajek, przypada on tak mniej więcej na 4-5 rok życia, chętnie kwoczą. Potrafią zająć stanowisko, w którym młodsze znoszą jaja i rozpocząć wysiadywanie. One są potem najlepszymi mamami. Dość o kurach bo ja bym mogła tak ciągle i ciągle...
Jak każdy podczas prac działkowo - ogrodowych rozgląda się na lewo i na prawo, pod nogi i czasami do góry. Ja należę do tych szczęściarzy albo pechowców, którzy właśnie rozglądają się wszędzie a czasami i dalej... utrudnia to za pewne prace, bo wszystko jest wstanie rozproszyć uwagę, koncentrację czy płynność przepływu zapału do pracy. Ale za to ileż można pięknych lub ciekawych rzeczy zobaczyć czy znaleźć... Jak odnalezione ,,pasiaste" krokusy, jeszcze powinny pojawić się w innym kolorze, ale cieszę się, że w ogóle są. Wyglądają już tulipany i lada dzień będą kwitnąć żonkile, których widok mnie ogromnie zaskoczył, bo na ogół coś mi zjada i jeśli nie posadzę samą wiosną już wyrośniętych to nie mam. A tu taka niespodzianka.
Ciekawie wyściubiają z ziemi swe listki liliowce a ich jasno zielony kolor wyraźnie wyróżnia się na tle szarej jeszcze ziemi. Obudziła się czeremcha niejadalna i wypuszcza już listki z nabrzmiałych pąków. Wierzba japońska ,,Hakuro nishiki" wybarwiła na czerwono swoje gałązki i lada dzień ubarwi na żółto swoje pączki.
Czekam tylko na stabilizację pogody aby ją przyciąć ale przede wszystkim zależy mi na ukorzenieniu gałązek, więc muszę trochę poczekać. Ukorzenianie poprzez wcześniejsze wypuszczenie korzeni w wodzie i potem włożenie do ziemi jakoś mi nie wychodzi. Nawet nie udało się z wierzbą mandżurską i forsycją. Nie wiem dlaczego.
Zakończeniem pierwszego, wiosennego grabienia było oczywiście niedzielne ognisko. W prawdzie pogoda troszkę nie dopisała. Z rana posypało śniegiem, ale na szczęście w ciągu dnia słoneczko roztopiło je, mimo to po południu było dość chłodno a widząc dzisiejszy zachód słońca, jutro też nie będzie za ciepło z rana. W każdym razie pierwsze ognisko było... od razu dodam, że nie należy wzorować się tym tutaj, bo tym razem ognisko połączyliśmy z nauką na temat bezpiecznego rozpalania ognisk. Do tego celu trzeba mieć odpowiednie przeszkolenie aby nie doszło do prawdziwej tragedii. W każdym razie chłopcy mięli okazję zobaczyć, że z ogniem nie ma żartów. A kopa liści, siana i przeróżnych patyków była spora. Emocji mięli dużo widząc jak ogień potrafi się szybko rozprzestrzeniać. Mam nadzieję, że ta lekcja zostanie im w pamięci już do końca życia.
Naukę zakończyliśmy na zabezpieczeniu ogniska i bezpiecznie konsumowaliśmy przy nim jabłkowe racuszki. Na świeżym powietrzu bardzo wszystkim smakowały, w dodatku jedzone palcami. W jeszcze tlący się popiół wsadziliśmy ziemniaczki... A ja nie omieszkałam podczas kolejnej, ciepłej dostawy racuszków, nie zrobić zdjęcia tymczasowemu stoliczkowi.
Chyba jednak oba te posty nie grabieniu są poświęcone ale promieniom słońca i tej pięknej, sobotniej pogodzie... :) Ja, dziecko słońca już upragnęłam jego widoku i czucia jego ciepła.
Nigdy bym nie przypuszczała, że opowieści o kurach mogą być tak zajmujące :)
OdpowiedzUsuńWierzbowe zdjęcie urocze!
Ja też ... :)))
UsuńUrocze kurki:) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńDziękuję w ich imieniu. Również przesyłam pozdrowienia :)
UsuńPozdrawiam milutko.Miłego nowego tygodnia.
OdpowiedzUsuńDziękuję nawzajem :)
UsuńKurki piękne widać, że zadbane, Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiło Cię widzieć :)))
UsuńAch jak miło się czytało o kurzym haremie! Ciekawe te opowieści z ostatniego grabienia. Racuszki też chętnie bym zjadła:) Mieliście bardzo udany weekend! Pozdrawiam wiosennie.
OdpowiedzUsuńDziekuję i równiez pozdrawiam :)
UsuńWidzę, że Kogut pokazuje swoje wdzięki :) Fajnie to wszystko opisałaś :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło !
I ja pozdrawiam :)
UsuńPracowicie spędzona sobota :))).Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI jeszcze sporo nam zostało... :) Buziaki
UsuńAdiós al melancólico Invierno; y bienvenida a la alegría y explosión de colores, que nos trae la Primavera.
OdpowiedzUsuńTu imagen lo refleja muy bien.
Un saludo.
Hola Manuel :)
UsuńPrimavera! Primavera! Un saludo :)
I thought the whole chicken society was quite interesting. You have some beautiful varieties.
OdpowiedzUsuńBonfires are fascinating, but yes safety is very important.
Hello :)))
UsuńI thank you for your kind words. You're right, there is no fire jokes ever.
Kisses
Doskonale cię rozumiem, że fotografujesz wszystko:) Mam podobnie choć potem zastanwiam się, po co mi to:) Pora na ognisko, pewnie w piątek bo pogoda dopisuje. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńO tuż to! :))))) I ja pozdrawiam :D
UsuńFajne masz to drobiarskie towarzystwo i te ich zwyczaje i obyczaje, które mozna tak zaobserwować, kawałek posesji u Ciebie....ale fajnie, przypomniały mi sie czasy u babci...a kury to zawsze chciałam i chce mieć....tylko kiedy???
OdpowiedzUsuńHodowla kur nie idzie z pielęgnacją ogrodu, chyba, że się kury trzyma w dużym wolierze aby nie wyszły :)
UsuńMyślę, że na wiosnę wszyscy odżywają. Dzięki promieniom słońca i budzących się po ziemie kolorach natury znów mamy siłę, być żyć pełnią życia, szczerze cieszyć tym, co dookoła i nieustannie się uśmiechać :)) A im żyje się bliżej natury, właśnie tak jak na wsi, czy w domu oddalonym od wielkiego miasta - tym silniej można z przyrody czerpać tą pozytywną energię :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam wiosnę to moja ukochana pora roku a straszą, że będzie krótka :)
UsuńJako czternastolatka zostałam pozostawiona na dwa tygodnie u dziadka na wsi. No i chcąc nie chcąc uczestniczyłam w żniwach i sianokosach. Już po jednym dniu pracy grabiami miałam ogromne pęcherze na rękach. Jak ja tych grabi nienawidziłam :(
OdpowiedzUsuńNo właśnie, każdy daje grabie do ręki mało kto najpierw zrobi instruktaż grabienia. Niby to takie łatwe... w właśnie, że nie :)))
UsuńU nas też było ognisko - grabienia końca nie widać, słoneczko mogło by bardziej pogrzać :)
OdpowiedzUsuńMy jeszcze grabimy...
UsuńU mnie tez juz po porzadkach ogrodowych a w tym po grabieniu heh
OdpowiedzUsuńOgnisko bylo obowiazkowe ;)
pozdrawiam
Ognisko obowiązkowe :))) Pozdrawiam
UsuńFajny post:)) Super mi się czytało o kurzym królestwie. Żałuję, że nie mam gdzie pograbić i bardzo zazdroszczę pysznych ziemniaczków z ogniska:)
OdpowiedzUsuńUściski!:)))
Oooo! To zapraszam do mnie :))) Chętnych do grabienia zawsze przyjmę z otwartymi rękoma i grabiami :D
UsuńMiło się czyta Twoje opowieści !! Sułtan w tym swoim kurzym haremie wygląda bardzo dostojnie !! Widać jak pręży muskuły i stroszy piórka przed swoimi pierzastymi kobietami !! Rzadko mam możliwości oglądania kurek dlatego zachwycam się Twoimi zdjęciami !!
OdpowiedzUsuńOj, zjadłabym ziemniaczka z ogniska !!
Pozdrawiam
Cieszę się, że moja pisanina sprawia przyjemność :))) Pozdrawiam bardzo serdecznie :D
UsuńBynajmniej głośno na podwórku jak drób chodzi a kogucik piękny:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAch te kurki . U mnie drgnęło w temacie. Robimy ogrodzenie. Moi architekci w święta będą robili projekt . Jestem taka podekscytowana. Ile kurek ma jeden kogut bo ja myślę o 10 kurkach i jednym kogucie. Da radę? A tego co zrgrabiasz to może nie pal bo tam mnóstwo życia przecież.
OdpowiedzUsuń