Nasza przygoda z kozami właśnie zamyka pewien rozdział w ich hodowli. Zaplanowałam ten post już dużo wcześniej i gromadziłam zdjęcia. Miałam nadzieję, że kiedy przystąpię do jego pisania będzie mi lżej na duszy, ale tak się nie dzieje. Odkąd zaczęłam prowadzić bloga moją myślą przewodnią było opowiedzenie o tym niby wiejskim życiu jakie sobie tutaj skonstruowaliśmy na zasadzie ,,mieszczuch na wsi", czy może trafniej ,,próba życia zdrowo". Przypadkowo dopasowaliśmy się do trendy, o którym nawet nie mieliśmy pojęcia bo nie interesujemy się tymi sprawami. Działkę kupiliśmy kilkanaście lat temu, kiedy nie było tego bum na ,,życie poza miastem". Pisząc ten pamiętnik starałam się również przekazać swoje obserwacje i doświadczenia z hodowli zwierząt wiejskich jakie stały się naszym udziałem.
Powtórzę raz jeszcze to są moje (nasze) doświadczenia. Nie udzielam mądrych rad i niczego nikomu nie narzucam. Opisuję nasze poczynania a nóż komuś się coś z tego przyda, ustrzeże kogoś i nie popełni naszych błędów, uświadomi, że hodowla takich zwierząt również wymaga pewnych rzeczy, kompromisów, pracy.
Bardzo mnie cieszyły informacje zwrotne, że coś komuś się przydało, jak podrzucenie kozie kupki siana aby spokojnie dała się wydoić. To naprawdę cieszy. Starałam się chronologicznie opisywać naszą hodowlę kóz i nie pomijać żadnych ważnych zdarzeń jakie przeżywaliśmy oraz dzielić się przemyśleniami czasami filozoficznymi. Dziękuję raz jeszcze za każde wsparcie i poradę jaką mogliśmy otrzymać od prawdziwych hodowców kóz a przynajmniej z większym doświadczeniem. Aby łatwo oddzielić tę tematykę założyłam etykietę kozy na bocznym pasku. Jest tam dwadzieścia parę postów, których teraz nie zamierzam streszczać. Nasza reakcja na drugi wykot Melki uwidoczniła nasze prawdzie podejście do hodowli kóz, była tak diametralnie różna od pierwszego, że mnie przeraziła. Do dziś pamiętam Lunę, która była z nami zaledwie jedną dobę i wiem, że straciliśmy ją z naszej winy... mojej winy.
Z braku reakcji hodowców na oddanie Kacpra do nowego stada zostaliśmy zmuszeni do jego kastracji i tym sposobem zakończyliśmy etap mlecznej kozy w naszym życiu. Ale nie dało się inaczej. Mimo pilnowania, mimo zabezpieczeń jesteśmy pewni, że w którymś momencie jurny Kacper znalazł by moment na zapłodnienie Melki i młodziutkiej Luci. Kozy jak króliki rozmnażają się niebywale łatwo, często i szybko mimo młodego jeszcze wieku. Ostatni wykot, ostatnie dojenie... szkoda, bo wydaje mi się, że
Melka całkiem dużo dawała mleka i gdyby była w prawdziwym gospodarstwie to hodowca kóz byłby z niej zadowolony. Tym razem, może jako doświadczona mamuśka, spokojnie dawała się wydoić bez podawania siana. Stała i cierpliwie czekała. Byłam poruszona do głębi jej dojrzałością w tej materii. Cudownie było siedzieć z nią i doić a ona przytulała głowę do mojego ramienia jak dawniej. Mieliśmy nie robić serków, ale robiliśmy twarożki takie do zjedzenia na już, do śniadania.
Dowiedziałam się, że jak się zdejmie ten niby kożuszek z górnej warstwy mleka to już nie jest gorzkie i tak rzeczywiście było. Zbadałam temat bo zaraz po wydojeniu mleko było pyszne a potem jak postało to czułam goryczkę. Koza mleko daje około pół roku, właśnie kończy się ten czas i Melka pomału jest podsuszana. My już tego nie sprawdzimy, ale któregoś razu mąż dał Melci łodygę pasternaka i wydaje mi się, że po nim miała więcej mleka. Mąż uważa, że słabo zdoiłam, ale to nieprawda. Kolejne dojenie przez męża zaowocowało taką samą ilością jaką ja pozyskiwałam. Nie miałam możliwości ponownego sprawdzenia ale na pewno są jakieś rośliny, które powiększają wydajność mleczną, uważam, że warto się tym zająć. Byłam wtedy zaskoczona ilością mleka następnego dnia. W każdym razie i my dojrzeliśmy bo ani razu nie miała zapalenia wymion i nic się nie przytrafiło podczas okresu - mlecznej kozy. Zwrot ,,mleczna koza" będzie mi już zawsze kojarzyło się z naszą hodowlą kóz i cudowną Melcią, pierwszą kozą w moim życiu. Pojechaliśmy jakiś czas temu na wesele i mocno nas namawiano abyśmy zostali dłużej i nie bardzo rozumieli, że musimy wracać bo mamy kozy. Jak to na ślubach bywa, spęd bliższej i dalszej rodziny mocno ograniczonej kontaktami i przez niektórych nadal uważani byliśmy za mieszczuchów. W końcu dosadnie powiedziałam ,,musimy wracać bo mamy mleczną kozę" i dopiero zostaliśmy zrozumiani w środowisku rolniczym.
Kolejne zdjęcia były robione z myślą o tym właśnie poście aby zatrzymały ten piękny i niepowtarzalny czas dojenia Melci. Pozostaną ze mną do końca mych dni jako czas przesympatycznie spędzony i taki ,,dobry". Czas bliskości człowieka ze zwierzęciem, ich przyjaźń, zaufanie. Melka w każdej chwili przecież mogła nas ubodnąć rogami czy zrobić inną krzywdę jako silne zwierzę a zawsze starała się być delikatna i widziałam jak zwraca uwagę na nas w tej mimo wszystko ciasnej szopce. Dzięki dojeniu Melki i bliskości z Lucią i ona sama oswoiła się ze mną. Mimo karmienia jej butelką zdążyła zapomnieć o mnie i trzymała się na dystans. Możliwość spędzania codzienne trochę czasu i reakcji Melki na mnie, pozwoliły Luci znów przypomnieć sobie nasze bliskie kontakty. Dojenie Melki miało głównie za zadanie odciążenie jej od nadmiaru mleka a nie pozyskiwania materiału na sery dlatego mogliśmy obserwować jak Lucia pije mleko, co w jej wieku już by nie mogło mieć miejsca w prawdziwej hodowli.
Powstał również filmik z dojenia, również jako pamiątka. Wiem, że w razie czego można sprowadzić kozła aby Melka znów była w ciąży ale na razie o tym nie myślimy. Na obecną chwilę to zamknięty dla nas etap.
Dwa albo trzy dni temu napisałam ten post i to ostatnie zdanie przed filmikiem. A dziś (początek października) mogę napisać, że może ów zamknięty etap nie otwiera się ale jego wizja tak drastycznego zamknięcia jest na etapie rozważania. A to za sprawą informacji jaką podzielił się ze mną mąż w efekcie moich zmagań z kontuzją. Mam pękniętą kość dużego palca u stopy i stworzyłam sobie dietę pod kątem wsparcia organizmu podczas ,,naprawy kości" aby jak najszybciej wyzdrowieć i móc normalnie się ruszać. Mąż przypomniał sobie takie zdarzenie z młodości, którym się z Wami dzielę, bo uważam, jest bardzo ważne a być może mało kto o tym wie:
Pewien bardzo stary człowiek złamał nogę. Lekarz zrobił co mógł ale powiedział mu, żeby nie liczył na zrośniecie już w tym wieku ale jak będzie mógł jakoś tam się poruszać to niech się cieszy. Ów starzec hodował kozy i jak to bywało w tamtych czasach jego dieta opierała się o to co zostało wyhodowane w gospodarstwie. Po jakimś czasie (około trzech miesiącach) pojechał do lekarza na kontrolę i lekarz był zdumiony, że kość się zrosła. Zapytał go o dietę. Starszy pan opowiedział mu co jadał i wspomniał o piciu koziego mleka.
- No tak! Zapomniałem, że tylko to może pomóc - odezwał się lekarz przypominając sobie że właśnie kozie mleko ma inne białko od krowiego i posiada samo w sobie właściwości odbudowujące tkankę kostną.
Ja mam to szczęście, że mam mleczną kozę, dostęp do mleka i nie muszę go nigdzie szukać. Więc może jednak za jakiś czas odszukamy jakiegoś kozła aby Melcia znów była w ciąży i aby jednak to mleko mieć pod ręką gdyby coś ...?
Z braku reakcji hodowców na oddanie Kacpra do nowego stada zostaliśmy zmuszeni do jego kastracji i tym sposobem zakończyliśmy etap mlecznej kozy w naszym życiu. Ale nie dało się inaczej. Mimo pilnowania, mimo zabezpieczeń jesteśmy pewni, że w którymś momencie jurny Kacper znalazł by moment na zapłodnienie Melki i młodziutkiej Luci. Kozy jak króliki rozmnażają się niebywale łatwo, często i szybko mimo młodego jeszcze wieku. Ostatni wykot, ostatnie dojenie... szkoda, bo wydaje mi się, że
Melka całkiem dużo dawała mleka i gdyby była w prawdziwym gospodarstwie to hodowca kóz byłby z niej zadowolony. Tym razem, może jako doświadczona mamuśka, spokojnie dawała się wydoić bez podawania siana. Stała i cierpliwie czekała. Byłam poruszona do głębi jej dojrzałością w tej materii. Cudownie było siedzieć z nią i doić a ona przytulała głowę do mojego ramienia jak dawniej. Mieliśmy nie robić serków, ale robiliśmy twarożki takie do zjedzenia na już, do śniadania.
Dowiedziałam się, że jak się zdejmie ten niby kożuszek z górnej warstwy mleka to już nie jest gorzkie i tak rzeczywiście było. Zbadałam temat bo zaraz po wydojeniu mleko było pyszne a potem jak postało to czułam goryczkę. Koza mleko daje około pół roku, właśnie kończy się ten czas i Melka pomału jest podsuszana. My już tego nie sprawdzimy, ale któregoś razu mąż dał Melci łodygę pasternaka i wydaje mi się, że po nim miała więcej mleka. Mąż uważa, że słabo zdoiłam, ale to nieprawda. Kolejne dojenie przez męża zaowocowało taką samą ilością jaką ja pozyskiwałam. Nie miałam możliwości ponownego sprawdzenia ale na pewno są jakieś rośliny, które powiększają wydajność mleczną, uważam, że warto się tym zająć. Byłam wtedy zaskoczona ilością mleka następnego dnia. W każdym razie i my dojrzeliśmy bo ani razu nie miała zapalenia wymion i nic się nie przytrafiło podczas okresu - mlecznej kozy. Zwrot ,,mleczna koza" będzie mi już zawsze kojarzyło się z naszą hodowlą kóz i cudowną Melcią, pierwszą kozą w moim życiu. Pojechaliśmy jakiś czas temu na wesele i mocno nas namawiano abyśmy zostali dłużej i nie bardzo rozumieli, że musimy wracać bo mamy kozy. Jak to na ślubach bywa, spęd bliższej i dalszej rodziny mocno ograniczonej kontaktami i przez niektórych nadal uważani byliśmy za mieszczuchów. W końcu dosadnie powiedziałam ,,musimy wracać bo mamy mleczną kozę" i dopiero zostaliśmy zrozumiani w środowisku rolniczym.
Kolejne zdjęcia były robione z myślą o tym właśnie poście aby zatrzymały ten piękny i niepowtarzalny czas dojenia Melci. Pozostaną ze mną do końca mych dni jako czas przesympatycznie spędzony i taki ,,dobry". Czas bliskości człowieka ze zwierzęciem, ich przyjaźń, zaufanie. Melka w każdej chwili przecież mogła nas ubodnąć rogami czy zrobić inną krzywdę jako silne zwierzę a zawsze starała się być delikatna i widziałam jak zwraca uwagę na nas w tej mimo wszystko ciasnej szopce. Dzięki dojeniu Melki i bliskości z Lucią i ona sama oswoiła się ze mną. Mimo karmienia jej butelką zdążyła zapomnieć o mnie i trzymała się na dystans. Możliwość spędzania codzienne trochę czasu i reakcji Melki na mnie, pozwoliły Luci znów przypomnieć sobie nasze bliskie kontakty. Dojenie Melki miało głównie za zadanie odciążenie jej od nadmiaru mleka a nie pozyskiwania materiału na sery dlatego mogliśmy obserwować jak Lucia pije mleko, co w jej wieku już by nie mogło mieć miejsca w prawdziwej hodowli.
Powstał również filmik z dojenia, również jako pamiątka. Wiem, że w razie czego można sprowadzić kozła aby Melka znów była w ciąży ale na razie o tym nie myślimy. Na obecną chwilę to zamknięty dla nas etap.
Dwa albo trzy dni temu napisałam ten post i to ostatnie zdanie przed filmikiem. A dziś (początek października) mogę napisać, że może ów zamknięty etap nie otwiera się ale jego wizja tak drastycznego zamknięcia jest na etapie rozważania. A to za sprawą informacji jaką podzielił się ze mną mąż w efekcie moich zmagań z kontuzją. Mam pękniętą kość dużego palca u stopy i stworzyłam sobie dietę pod kątem wsparcia organizmu podczas ,,naprawy kości" aby jak najszybciej wyzdrowieć i móc normalnie się ruszać. Mąż przypomniał sobie takie zdarzenie z młodości, którym się z Wami dzielę, bo uważam, jest bardzo ważne a być może mało kto o tym wie:
Pewien bardzo stary człowiek złamał nogę. Lekarz zrobił co mógł ale powiedział mu, żeby nie liczył na zrośniecie już w tym wieku ale jak będzie mógł jakoś tam się poruszać to niech się cieszy. Ów starzec hodował kozy i jak to bywało w tamtych czasach jego dieta opierała się o to co zostało wyhodowane w gospodarstwie. Po jakimś czasie (około trzech miesiącach) pojechał do lekarza na kontrolę i lekarz był zdumiony, że kość się zrosła. Zapytał go o dietę. Starszy pan opowiedział mu co jadał i wspomniał o piciu koziego mleka.
- No tak! Zapomniałem, że tylko to może pomóc - odezwał się lekarz przypominając sobie że właśnie kozie mleko ma inne białko od krowiego i posiada samo w sobie właściwości odbudowujące tkankę kostną.
Ja mam to szczęście, że mam mleczną kozę, dostęp do mleka i nie muszę go nigdzie szukać. Więc może jednak za jakiś czas odszukamy jakiegoś kozła aby Melcia znów była w ciąży i aby jednak to mleko mieć pod ręką gdyby coś ...?
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę wspaniałej październikowej pogody
:)
Widzę, że takie pożegnanie jest dla Ciebie trudne...
OdpowiedzUsuńPs. Zdrowia życzę i by ta kość szybko się zrosła.
Pozdrawiam serdecznie:)
Oj ciężko, bo to takie naprawdę dobre przeżycia, cudowny kontakt ze zwierzęciem :) Dziękuję :)
UsuńA moc tato sprzedał kozy :-(
OdpowiedzUsuńMleko to prawda bardzo zdrowe.
Kiedyś myslalam o kozach ale boję się o ogrodzie hihi. To żywe kosiarki. Pamietam jak nasze bombardowaly ogrodki sąsiadów, uciekły z zagrody hihi
Pamietam dojenie, buch tylnie nogi w gumowce. Przynajmniej mam wspomnienia i nawet mamietam smak mleka tak prosto od kozy i od krowy. Pyszota. A teraz dzieci do krow cipcip wołają. O matko boska. Prawda:-) pozdrawiam i zdrowia dużo życzę. Będzie dobrze. Napewno. Wierzę w to.
Masz rację, zostają wspomnienia :) Ale ta niewiedza idzie w obie strony, byłam w szoku jak moje dzieci pomyliły tramwaj z pociągiem :D Szok dla mieszczucha :)
UsuńDziękuję bardzo :)
Wzruszyłam się Twą opowieścią o kozach. Bo przecież i ja to wszystko z nimi przechodziłam, kochałam, doiłam, cięzko pracowałam dla nich, przy nich...Już etap kóz od dwóch lat za mną, ale ...wciąz tęsknię i wciaż nie wiem, czy dobrze zrobiłam rozstajac sie z nimi. Wiem jednak, że już nigdy więcej nie będę mieć kóz. Po pierwsze fizycznie nie mam już na to siły a po drugie tamte moje kozy, to były moje jedyne, ukochane, swojskie i przywiązane do mnie. Żadnych innych już nie chcę pokochać. Tamte na zawsze zostana w sercu jako jedyne...
OdpowiedzUsuńPrzytulam cię mocno!***
Ujęłaś to co w mojej duszy gra, ja mam jeszcze ale ten cudny etap stał się dla mnie taki mocno utracony... jak ostatnie krople życiodajnej wody w wysychającym strumyku. Zawsze miałam domowe zwierzęta i koza jest czymś innym, nie da się ich porównać, to zupełnie inne doznania. Kot, pies też pełnią swoje zadania, patrząc pod tym kątem, ale koza daje coś więcej, daje pożywienie, ten kontakt jest taki inny. Kot czy pies też jest cudowny w relacjach ale to wszystko jest inaczej... pracy mnóstwo i bardzo wymagające to stworzenia ale chciałabym móc mieć z nimi kontakt zawsze... U nas podobnie z kurami, pierwsze były takie nasze, oswojone, teraz mamy kolejne ale to już nie to samo. Pierwsze doznania i kontakty są zawsze tymi pierwszymi :)
UsuńDziękuję :)
Tak, Agatko - kontakt z kozami jest inny niż z psami i kotami. To duże zwierzęta, a więc trzeba sie liczyć z ich siłą, instynktownym i często wręcz dzikim działaniem, gdy są w rui. A jednocześnie nawiązują z człowiekiem głęboką więź emocjonalną, dzięki czemu rozumie się je i kocha (nie bardzo mogę o tym pisać, bo mimo, iż minęły dwa lata, to gdy przypomnę sobie ich mądre, ufne spojrzenia, znowu ból przeszywa mi serce...). Pewnie podobnie kochałabym krowy, świnie czy konie. Ale popatrz - jednocześnie to zwierzęta, które mają swoje prawa. A prawa te wynikaja właśnie z silnych instynktów jakimi są ruj i, macierzyństwo.Żyją w zgodzie z naturą. Są jej częścią.Chcą tego i muszą takie być by mogły być szczęsliwe i spełnione. A człowiek w tym wszystkim pełen dylematów, zmuszony do trudnych, nieraz traumatycznych wyborów, to nie jest łatwe dla osoby wrażliwej, nie majacej gospodarskiego podejścia...
UsuńMam nadzieję, że moje kozy są szczęsliwe tam, gdzie są i nie tęsknią. Po prostu cieszą się prostym, kozim życiem w zgodzie z naturą.
Ja też mam nadzieję, że są szczęśliwe tak gdzie są. Pamiętam moją Melcię jak była tutaj sama to mimo oswojenia i naszej troski widziałam jak mocno zareagowała na meczenie drugiej kozy u sąsiada. Wyłapały się w mig. Nasza wiązana, tamta młodsza biegająca luzem po drugiej stronie siatki to zawsze trzymała się w bliskości z naszą. Myślę, że koza jako zwierzę stadne będzie zawsze szczęśliwsza w swoim kozim świecie. Buziaki kochana i ściskam Cię mocno :)
UsuńPięknie napisałaś, ale ja bym nie mogła...Przywiązuję się. Nie mogłabym oddać do rzeźni, nie mogłabym zjeść przyjaciela. A kozy się mnożą. U nich to bardzo silne. I co z maluchami? No nie. Nie dałabym rady. Jak kupuję mleko czy mięso, to przynajmniej nie widzę...dylemat. Ale nie, Agatku, patrzeć im w oczy, kochać...ojoj, nie do przebrnięcia.
OdpowiedzUsuńMam to samo... dlatego hodowla kozia jest na razie taka jaka jest. Mnie się serce kroiło jak musieliśmy wykastrować :( Wiadomo, gdyby głód nas dopadł i ciężkie jakieś życiowe zawieruchy to pewnie inaczej by się na to patrzyło, ale kiedy nie trzeba... no właśnie... nie trzeba bo jest w sklepie... ale gdyby tak każdy podchodził do tego, to nie byłoby w sklepie... Jesteśmy mieszczuchami i pewne rzeczy są dla nas na razie trudnością nie do przebycia :)
UsuńWow, nie sądziłam, że można taką więź nawiązać z kozą. To piękne i wzruszające. Nie znam się na kozach, nie mam i nie miałam z nimi do czynienia, ale to chyba dość mądre stworzenia.
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie ta wiadomość o kozim mleku, poczytam chętnie. Dziękuję za tę informację, cenna jest. Co prawda nigdy nic nie złamałam poza paznokciem, ale ostatnio mocniej stawy mi się odzywają, więc warto zgłębić temat.
Ja też dopiero teraz po raz pierwszy w życiu mam coś pękniętego w kości, a tak to nic, nigdy... niestety wiek robi swoje. Taka więź jest chyba domeną mieszczuchów, bo gdyby tak wszyscy, to w sklepach nie byłoby ani grama mięsa. :)
UsuńCiekawa ta informacja o mleku - akurat mam komu przekazać.
OdpowiedzUsuńI oczywiście ciekawa historia. Każde przywiązanie, nawet do zwierzęcia, wzbogaca.
Cieszę się, że się przyda. :)
UsuńPiękna relacja i tyle ciepła w słowach. Wzruszyłam się czytając. Wszystkiego dobrego życzę.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNie mam żadnych doświadczeń z kozami ale miło było poczytać o Twojej pasji i miłości do zwierząt. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za tak optymistyczny komentarz :)
UsuńTo moje kościska powinny dostać dużo koziego mleka:-)
OdpowiedzUsuńMoże warto spróbować? :)
UsuńPamiętam jak 28 lat temu mój syn był na diecie bezglutenowej i bezmlecznej... nie było jak teraz internetu; lekarz zalecał picie koziego mleka oczywiście rozcieńczonego bo syn na dietach był od 2-go dnia od urodzenia...oj naszukałam się kozy w Białymstoku... ale znalazłam !
OdpowiedzUsuńkocham kózki jako zwierzęta... gdybym miała warunki pewnie zawitałab y parka kózek :)
Masz rację, teraz z internetem łatwiej :) Może kiedyś będziesz mieć tę parkę :D
UsuńLubię czytać Twoje opowieści :) Tak na prawdę to nie znam życia na wsi choć z miasta uciekłam już 14 lat temu. Skupiłam się raczej na ogrodzie, może kiedyś na emeryturce spróbuję i hodowli.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Przeniosłaś się z pasji do roślin aby mieć ogród, też pięknie :) Nie każdy musi od razu hodować zwierzęta gospodarskie :) Tworzenie i pielęgnacja ogrodu to równie piękne zadanie i czas, prawda?
UsuńSmutno mi, to nie jest przywiązanie to jest miłość, chyba. Jak myślisz Agatko?
OdpowiedzUsuńMyślę sobie, że jedno i drugie :)
UsuńO jak dobrze Cię rozumiem, ja - mieszczuch - zamieniony w "hodowcę". Ile łez wylałam, ile razy się obwiniałam o choroby i padnięcia, tego nie wie nikt. Ale i tak nie żałuję. Mleko to bezcenny napój, jestem pewna, że moja borelioza leczy się tak łatwo właśnie ze względu na codzienne picie koziego mleka ( wtedy gdy jest oczywiście). Agatek - kozy mogą dawać mleko o wiele dłużej niż pół roku :)Twoja Melka ma go sporo, czy aby na pewno chcesz ją już zasuszać? Podczas dojenia dobrze jest dawać kozie wiaderko z owsem - jako pasza treściwa zwiększa ilość mleka, a kozy go uwielbiają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z lasu ;)
Dzięki kochana za informację. Zastanowimy się nad tym. Głównie mąż doi i to do niego należy decyzja :)
UsuńW wiaderku miałam napisać, żeby nie było, że ma zjeść 5 litrów ! to za dużo, wystarczy 0,5 - do 1 litra dziennie.
UsuńPszenica jest jeszcze bardziej od owsa "mlekopędna" :-)
UsuńAcha, dzięki, dzięki Kochane :)
UsuńPodobno całe dzieciństwo poili mnie kozim mlekiem, bo na to krowie miałam uczulenie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziecie mieli przyjemność podoić jakąś kózkę.
OdpowiedzUsuńTak bywa :) Najważniejsze, że jest czym zastąpić krowie :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPrzyjemność po mojej stronie :) Jeśli zaciekawił Cię temat naszej hodowli kóz to zapraszam do zakładki :)
UsuńOjej bardzo Cię przepraszam... otworzyło mi się nie to co chciałam i przez przypadek usunął mi się twój komentarz... :( przepraszam... nie da się cofnąć ruchu :(
UsuńWażne, że przeczytałaś, a ja zawsze mogę pozdrowić jeszcze raz. Miłego dnia:)
UsuńAgato- kozę niekoniecznie trzeba zasuszać. Ja mam kozę która od 4 lat daje mleko przez okrągły rok mimo iż przez ten czas (ze względu na wiek) nie była ani razu zacielona. Poprtostu trzeba doić i tyle. Można też niezzacieloną kozę rozdoić na wiosnę po przerwie zimowej, ale ja preferuję dojenie przez cały rok- koza sie wtedy nie odzwyczaja od człowieka. Oczywiście mleka jest wtedy mniej ale i tak wystarczająco :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oooo? Niesamowite? I koza nie traci na zdrowiu? My ogólnie mamy oswojone zwierzaki, więc z tym oswojeniem to ważne było na samym początku jak kózka była mała... ale... kurcze, nie przypuszczałabym, że tak można... i rozdoić? Niesamowite! Dzięki za informacje :)
UsuńDlaczego miałaby tracić ma zdrowiu? Ma paszy pod dostatkiem więc nic jej nie jest :-) Gdyby miała dietę monotonna to tak, ale nasze kozy jedzą jak królowe :-) siano, owies, pszenica, jabłka, i resztki z przedszkola (tak się umówiłam że ja wożę do przedszkola jabłka a w zamian dostaję obierki i resztki warzyw) Mają ciągły dostęp do jedzenia.
UsuńPozdrawiam!
Acha. Dzięki, dzięki... to dla mnie absolutna nowość :D
UsuńPiękny post i wspaniała więź między wami, a kozami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Szczególnie bliska jest mi Melka bo pierwsza :)
UsuńKozy to bardzo mądre zwierzęta, z którymi naprawdę można nawiązać prawdziwą więź. Zresztą - jak z większością zwierząt, których często nie doceniamy. Pięknie napisane :-)
OdpowiedzUsuńNa pewno :) dzięki za odwiedziny :D
UsuńKozie mleko ma bardzo dużo właściwości zdrowotnych =) warto pić
OdpowiedzUsuń