Jest to pierwsze zdjęcie zrobione przez mojego męża z adnotacją ,,działka widziana oczami męża". Dlaczego dziś je pokazuję? Bo myślę, że idealnie pasuje do dzisiejszego tematu. Od kilku miesięcy oglądam serial dokumentalny wyświetlany na kanale kuchni+ pod tytułem River Cottage:Australia. Bardzo lubię tego typu programy, ostatnio bardziej niż kryminały, w których byłam zakochana ale obecna ich ilość, wręcz natłok, mnie przytłoczyła i wycofałam się do klasyki Agathy Christie. Wracając do wspomnianego programu jest on kolejnym serialem promującym zdrowe życie. Tym razem zmierzył się z tym Paul West z Australii. Zakupił dom z ziemią i próbuje hodować gospodarskie zwierzęta i uprawiać warzywa i owoce. Próbuje osiągnąć samowystarczalność, tak jak kiedyś bywało na polskich wsiach. Nie znam tej postaci ale zdaje się, że jest to jakiś znany kucharz a na pewno zna się na gotowaniu bo program jest wzbogacony o jego gotowanie i ciekawe przepisy. Skupia się na jakości pożywienia, więc gotuje z lokalnych i własnych upraw oraz prywatnych hodowli zwierząt. Program spowodował, że dzisiaj myjąc wanienkę, która jest poidłem dla mojego rogatego bydła i nalewając do niej wodę, zaczęłam się zastanawiać czy i w jakim stopniu nam się udało z tą ,,samowystarczalnością"? Ale po kolei...
Zakup tej działki, na której stanął dom i w którym, w efekcie zamieszkaliśmy miał mieć zupełnie inne przeznaczenie. Tak naprawdę to wcale nas tu miało nie być a działka została zakupiona jako krótkoterminowa inwestycja. Ot może domek letniskowy czy coś w podobie na weekendowe wypady na łono natury z wygodną bazą w pobliżu lasu, bo mąż jest grzybiarzem, dopóki jej nie sprzedamy. Mąż zakochał się w działce... [tutaj jest miejsce na tzw. czarną dziurę w naszym scenariuszu życia rodzinnego, nie będziemy się jej przyglądać]. Dla mnie sensem mieszkania tutaj stała się wizja samowystarczalności. Od razu napiszę, że dużo łatwiej by nam było gdybyśmy zamiast kupować ,,pustą" działkę, kupili gospodarstwo z istniejącym już zapleczem budynków gospodarczych, nawet do lekkiego remontu ale jak już wspomniałam nie z takim nastawieniem kupiliśmy tę ziemię, w tym miejscu. Pierwszej wiosny rozpoczęliśmy pracę nad tworzeniem warzywnika i sadu. Sad do tej pory kisi się na poziomie mizernym ale jakieś owoce zaczynamy mieć. Dużo lepiej poszło nam
Jedne z pierwszych upraw zebranych późną jesienią |
z warzywami, bo na ziemi, która po prostu odpoczywała przez kilka lat, dała niewiarygodne plony. Co wysialiśmy to pięknie rosło. Aż nie dowierzaliśmy własnym oczom i złudnie wydawało nam się, że uprawa warzyw jest ,,łatwizną". Kolejne lata ostro to zweryfikowały. Szczególnie ten, przez wiosenne przymrozki i częste opady deszczu. Około dziesięć lat temu powstał pierwszy kurnik i pojawiły się nasze pierwsze kury. Dwa lata później dołączyły kaczki, już za moją sprawą. (zdjęcia z 2011 r) Na pierwszym zdjęciu jaja zniesione przez naszą kaczkę ale niestety straciła życie i musiał pomóc nam sąsiad z inkubatorem. My daliśmy mu jaja on nam oddał puchate kaczuszki. Istne czary mamy.
Nie wyobrażałam sobie podwórza bez kaczek. Kury wydawały mi się za ciche. Wraz z ptactwem domowym pojawił się poważniejszy kompostownik, który zreformował naszą uprawę, przyczyniając się do poprawy jakości gleby.
wiosna 2011 |
Po niepowodzeniach uprawy pomidorów pod gołym niebem, pojawił się pierwszy foliak i nadał naszym pracom polowym nowy wymiar. To co nie chciało nam wyrosnąć na grządce, w nim udawało się rewelacyjnie. Pięć lat temu w czerwcowy dzionek po raz pierwszy w naszym gospodarstwie zabeczała koza. Wywracając całe nasze życie do góry nogami.
Myślę, że nasz sukces na tamten czas został osiągnięty w dużym stopniu dzięki mojemu siedzeniu w domu i realizowaniu się w pracach przydomowych. Dużo łatwiej to wszystko oporządzić jak się ma tylko ,,dom na głowie". Siedzi się w nim od rana do wieczora, nie traci się czasu na dojazdy i powroty. Pomimo małego dziecka i utrudnieniu w pracach, które chciało by się robić to jednak szło to jakoś do przodu.
Lubię moje kury, one nam chyba najlepiej wyszły ale podsumowanie hodowli będzie w kolejnym poście. Zapraszam na króciutki filmik.
Lubię moje kury, one nam chyba najlepiej wyszły ale podsumowanie hodowli będzie w kolejnym poście. Zapraszam na króciutki filmik.
Plany sobie, a życie sobie :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to był strzał w dziesiątkę.
OdpowiedzUsuńChyba nie zamieniłabyś już wsi na miasto?:)
I tak znaleźliście swoje miejsce :)
OdpowiedzUsuńDobrze tak ;)
Ech, takie życie to ja rozumiem. I zazdraszczam nieco:)
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam kryminały :) W wolnych chwilach nawet zabieram się za grę komputerową Sherlock Holmes ;)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie do obejrzenia tego programu. Może znajdę na internecie. Na HGTV zaś wciągnął mnie program pewnej angielki 'Mój miejski ogródek'.
tak swoją drogą świetny post ;)
Bardzo Ci zazdroszczę :-) Ja już czuję się lepiej więc mam nadzieję, że namówię teścia i w przyszłym roku będę miała trochę swoich warzyw. Bardzo doceniam taki skarb. Dostałam wielką cukinię i pysznych placuszków mieliśmy na kilka dni. Nie dość, że tanio to jeszcze zdrowo, bo z dodatkami zielonymi i smażone bez tłuszczu :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuńAgatko,
OdpowiedzUsuńzazdroszczę tych zwierzaków. Obornika macie pod dostatkiem a więc warzywa rosną jak na drożdżach. My musimy kupować suszony nawóz w workach. Z ogrodu i domu nic się nie marnuje. Wszystko jest składowane na kompostowniku. Każda pusta grządka jest obsiewana gorczycą, łubinem, zbożem. Przed zimą wszystko musi być przekopane.
Jest sporo pracy ale warzywa, kartofle smakują wybornie.
Serdecznie pozdrawiam:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPodziwiam wszystkich, którzy wybierają wiejskie życie i trochę im zazdroszczę i cenię za pracowitość!Zawsze marzyłam o starym domku na wsi!Ale wiem, że to nie dla mnie...Widziałam kiedyś w telewizji młodego chłopaka, który mieszka z kurą!:)Buziak!
OdpowiedzUsuńMiło wspominać taką przeszłość:)
OdpowiedzUsuńnasze kury mamy lat pięć i ciągle jestem zdziwiona dlaczego tak póxno się do nich przekonałam. Stadko kaczek mamy od "zawsze" bu lubimy zupę czarlinę. A to jest mozliwe tylko z gęsią lub kaczką... :)
OdpowiedzUsuńto cykl "wasze życie na zielono" odswiezony, przeczytany, przemyślany. Ja z mniejszej wsi przeniosłam się do gminnej... zawsze cieszył mnie ośrodek na miejscu i urząd gmniy i apteka.Doceniałam to bardzo. Bo przedtem musieliśmy dojeżdzać do pobliskiego miasta.
UsuńCieszę się, że Ci się podoba mój cykl :)
UsuńAch te wspomnienia :-)
OdpowiedzUsuńTo cudowne uczucie mieć coś wyhodowane przez siebie :)
OdpowiedzUsuńJa mam w tym roku tylko malutki warzywnik, ale i tak mnie cieszy.
Pozdrawiam serdecznie :)
Cudownie,że znaleźliście właściwe miejsce na Ziemi. Własnorecznie wyhodowane warzywa smakują wybornie. Ja posiadam niewielki warzywniak, a na zwierzęta niestety nie mam miejsca na swojej działce,a kurki by mi się przydały bo uwielbiam świeże, ekologiczne jajka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Wzruszyłam się Agatko czytając Twoje przecudne wspomnienia. A zdjęcie chłopaków z kozą - bezcenne. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńŻycie w Australii też mi się marzy )) Zawsze chciałam tam pojechać :) Agatko bardzo fajne masz wspomnienia ! Działka widziana oczami męża , super !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło !
Takie życie to marzenie wielu osób, włącznie ze mną :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia:pozdrawiam
OdpowiedzUsuń