Pogoda nas nie rozpieszcza... chociaż może i właśnie rozpieszcza? Nie ma mrozu, nie ma śniegu, nie jest ślisko. Trochę wietrznie, dziś to nawet ładnie, wczoraj jak wyszłam to mało głowy mi nie urwało. Kilka razy zaświeciło słońce. Jak by na to nie spojrzeć, to takich niechciejów zimy jak ja - na pewno pogoda rozpieszcza. Jak to od razu przyjemniej na duszy się robi, po takim odkryciu. Jak można było się domyśleć z poprzedniego postu, zachorowałam prawdopodobnie na klasyczne przesilenie zimą, bądź dopadła mnie wielka tęsknota za wiosną i wpadłam w jakiś pesymizm, który dzisiaj zebrał już swoje bogate żniwo z samego rana, swoją niekontrolowaną aczkolwiek gwałtowną huśtawką emocji, którą zaimponowałabym nie jednej ciężarnej. Nie, nie, nie jestem w ciąży. To tylko mój wewnętrzny wulkan wybuchł, zalewając swoją lawą wszystko dookoła, zamieniając otoczenie w jedną nicość, niemalże równając wszelkie wartości z ziemią, prócz jednej!!! Ale za to jaka ja się poczułam oczyszczona. W każdym razie ta jedna fortyfikacja opiera się jak dotąd wszystkiemu, co jest naszym i obcym udziałem...
Fortyfikacja zwana rodziną. Zbudowana na fundamencie liczonym w epoki, budowana i wpajana z pokolenia na pokolenie, umacniania rodzinnymi dowodami i życiowym świadectwem swej potęgi. I tym razem przetrwała, niczym wieża kościoła wśród ruin i zgliszczy, roztaczająca swą siłę i wielkość, górując nad światem niepodzielnie.
Fortyfikacja zwana rodziną. Zbudowana na fundamencie liczonym w epoki, budowana i wpajana z pokolenia na pokolenie, umacniania rodzinnymi dowodami i życiowym świadectwem swej potęgi. I tym razem przetrwała, niczym wieża kościoła wśród ruin i zgliszczy, roztaczająca swą siłę i wielkość, górując nad światem niepodzielnie.
Idąc w kierunku pokrzepienia duszy i rozjaśnienia jej ciemnej strony, która ją opanowała z nagła, postanowiłam napisać zaległy post i przywołać miłe wspomnienia mego serca, zahaczając również o pełne soczystej zieleni lato.
I tym sposobem wyłaniają się z mroku rogi, żółty błysk par oczu i ukazać nam się powinna przesympatyczna kozia głowa. No jasne! Przecież jak o pokrzepieniu serca to musi być o zwierzętach a kozy są moją wielką miłością... przecież. Jesteśmy świeżynkami w tej tematyce ale to i owo udało nam się już zgłębić. W naszej karierze koźlarskiej mamy kilka ważnych momentów już zapisanych na stałe w sercach. Pierwsze, to takie, że kozim kobietom nie dość, że rosną brody, to je dumnie noszą. Dla mnie, również kobiety był to prawdziwy szok. Żadne z moich dotychczasowych zwierząt płci żeńskiej brody nie miało. Co za tym idzie jakoś w sposób naturalny przyjęłam fakt, że kobiety innych gatunków posiadają wąsy, ale że inne od męskich ludzkich to może dlatego nie zostało to jakoś tak konkretnie powiązane ze sobą.
Drugim odkryciem, które powinno być budujące i stawiające pierwsze w lepszym świetle, było odkrycie, że Kacperkowi dużo wcześniej urosła broda, wąsów nie widać nadal, od Melciowej. Czyli jednak jakaś różnica na tym polu jest i przywołując w pamięci Kacperkowego tatusia, domyślam się, że i długość brody jest uzależniona od koziej płci. Zawsze to coś. Moje kozy są rogate, co od razu nasuwa założenie, że nabyliśmy wiedzę o różnorodnych ich rasach. Nasze są rasy karpackiej białej jak się okazało w wyniku śledzenia tematyki koziej. Z naszych radosnych wieści mogę donieść, że nasz Kacperek miał już swoje pierwsze odwiedziny u kózki w celach jak najbardziej matrymonialnych, ale okazało się, że jest jeszcze za młodziutki i trzeba poczekać. W każdym razie sam fakt, że ktoś poszukiwał kozła rozpłodowego, że był zainteresowany bardzo mnie poruszył i szczerze uradował, bo do końca rozwiało to moje rozterki na temat życia koziołka, nad jego dalszym losem. I myślę, że i sam zainteresowany może na obecną chwilę spać spokojnie. A swoją drogą, czyż nie jest piękny? Dla mnie, to poza rodziną to najprzystojniejszy facet na świecie.
Drugim odkryciem, które powinno być budujące i stawiające pierwsze w lepszym świetle, było odkrycie, że Kacperkowi dużo wcześniej urosła broda, wąsów nie widać nadal, od Melciowej. Czyli jednak jakaś różnica na tym polu jest i przywołując w pamięci Kacperkowego tatusia, domyślam się, że i długość brody jest uzależniona od koziej płci. Zawsze to coś. Moje kozy są rogate, co od razu nasuwa założenie, że nabyliśmy wiedzę o różnorodnych ich rasach. Nasze są rasy karpackiej białej jak się okazało w wyniku śledzenia tematyki koziej. Z naszych radosnych wieści mogę donieść, że nasz Kacperek miał już swoje pierwsze odwiedziny u kózki w celach jak najbardziej matrymonialnych, ale okazało się, że jest jeszcze za młodziutki i trzeba poczekać. W każdym razie sam fakt, że ktoś poszukiwał kozła rozpłodowego, że był zainteresowany bardzo mnie poruszył i szczerze uradował, bo do końca rozwiało to moje rozterki na temat życia koziołka, nad jego dalszym losem. I myślę, że i sam zainteresowany może na obecną chwilę spać spokojnie. A swoją drogą, czyż nie jest piękny? Dla mnie, to poza rodziną to najprzystojniejszy facet na świecie.
Nasza Melcia sama się zasuszyła... ależ to brzmi! Jeszcze z dwa lata temu, serce by mi się z żalu ścisnęło na taką wieść o zwierzęciu, odbierając to dosłownie, a tu o braku dawania mleka przez zwierzę chodzi. W każdym razie z dużym sentymentem wspominam nasze wspólne, letnie spędzanie czasu w szopie podczas dojenia. Mój mąż posiadł wymaganą wiedzę w temacie ilości mleka, nam w najlepszym okresie udawało się dziennie zdoić 1 litr w porywach ciut więcej, ale około tego litra było, co nas oczywiście bardzo cieszyło. Jest to ogólnie w
normie, chociaż jak na pierworódkę to chyba nawet bardzo dobrze. Mimo stałych inspekcji much, twardo spędzałyśmy ten wyjątkowy czas ze sobą, rozmawiając, przytulając się do siebie, tak jak właśnie na zdjęciu. Melci głowa spoczywa na moim ramieniu, jej rogi są poza zasięgiem mej głowy. Dla nieobytych w koziej anatomii również od razu dodam, że obok stoi (tyłem) nasz malutki jeszcze koziołek. Melcia zdecydowanie lepiej znosiła dojenie, kiedy miała go przy sobie, myślę, że było to spowodowane, pierwszą i jakże przedwczesną utratą dziecka. Z powodu drugiej osoby robiącej zdjęcie koziołek wylądował przy manie, w normalnych okolicznościach brykał sobie w części drugiej, zwanej przez nas przedsionkiem. Koziarnia bowiem, a dawny kurnik dla liliputów, składa się z dwóch części: przedsionka w którym Melcia dostaje jedzenie i sypialni, w której jak nazwa wskazuje śpi i była dojona, w tej części również przyszły na świat jej dzieci.
Ten post dedykuję miłośnikom moich kóz i miłośnikom wszystkich kóz na świecie.
I od razu przyjemniej na duszy jak człowiek sobie tak powspomina przyjemne chwile. I padać przestało... szaro, buro i ponuro ale lżej na serduchu :) Czy nasza Melcia jeszcze będzie mamą? Tak. Myślę, że tak. Chciałabym i Ona chyba też.
normie, chociaż jak na pierworódkę to chyba nawet bardzo dobrze. Mimo stałych inspekcji much, twardo spędzałyśmy ten wyjątkowy czas ze sobą, rozmawiając, przytulając się do siebie, tak jak właśnie na zdjęciu. Melci głowa spoczywa na moim ramieniu, jej rogi są poza zasięgiem mej głowy. Dla nieobytych w koziej anatomii również od razu dodam, że obok stoi (tyłem) nasz malutki jeszcze koziołek. Melcia zdecydowanie lepiej znosiła dojenie, kiedy miała go przy sobie, myślę, że było to spowodowane, pierwszą i jakże przedwczesną utratą dziecka. Z powodu drugiej osoby robiącej zdjęcie koziołek wylądował przy manie, w normalnych okolicznościach brykał sobie w części drugiej, zwanej przez nas przedsionkiem. Koziarnia bowiem, a dawny kurnik dla liliputów, składa się z dwóch części: przedsionka w którym Melcia dostaje jedzenie i sypialni, w której jak nazwa wskazuje śpi i była dojona, w tej części również przyszły na świat jej dzieci.
Ten post dedykuję miłośnikom moich kóz i miłośnikom wszystkich kóz na świecie.
I od razu przyjemniej na duszy jak człowiek sobie tak powspomina przyjemne chwile. I padać przestało... szaro, buro i ponuro ale lżej na serduchu :) Czy nasza Melcia jeszcze będzie mamą? Tak. Myślę, że tak. Chciałabym i Ona chyba też.
Zwierzęta tak są jakoś bardziej szlachetne niż nasz gatunek. Już samo myślenie o nich działa terapeytycznie. Z rodzinami ludzkimi bywa różnie, jesteś szczęściarą Agatku. Sa takie rodzinne fortyfikacje w typie więzienie z bastionami, aż strach się bać. Koziulskim wszystkiego najlepszego życzę, mam wrażenie że to bardzo bystre zwierzaki. a w ogóle to juz 4 luty i coraz bliżej do wiosny!:-)
OdpowiedzUsuńO tak... Dobrze napisane :) A do wiosny coraz bliżej, to fakt :)
Usuńmelduję, ze dobry poprawiony na lepszy
OdpowiedzUsuń- humor oczywiście...
:)
Cieszę się :)
UsuńKontakt z takimi milusińskimi zdecydowanie poprawia nastrój !! Podziwiam Twoją wiedzę na temat kozich spraw i Twoją miłość do rogatych piękności !!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję :)))
UsuńNie znam się na kozach, nawet nie wiem czy je lubię ale jakoś nie miałam okazji się przekonać. Z tym większą ciekawością przeczytałam twój artykuł. Masz ogromne serce do wszystkiego co robisz.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Dziękuję Ci za tak miłe słowa :)
UsuńZdecydowanie jestem fanką Twojego królestwa i Twoich kózek. Masz taką zwierzęcą różnorodność. Ja mam tylko trzy półdzikie koty.
OdpowiedzUsuńMiło jest patrzeć jak każdego ranka wybiegają mi na spotkanie kiedy idę je nakarmić. U Ciebie to musi być raj:):):):)
,,Raj" to za dużo powiedziane ale różnorodność to na pewno :))))
UsuńSłodkie :) kiedyś bardzo chcialam mieć rogate zwierzątko bo mleczko pyszne dają i niezawodnie kosza wszystko dookoła,jednak plany się zmieniły.
OdpowiedzUsuńAle z dzieciństwa mamy wiele z nimi fajnych wspomnień:)
Może te w Afryce, gdzie roślinność jest uboga ,,koszą wszystko" Kozy w Polsce są wybredne, chyba, że ktoś je głodzi.
UsuńTakie cudowne,słodziutkie,blondyneczki,piękne to zdjęcie,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń,,Blondyczneczki" :)))))
UsuńNie piłam jeszcze mleka prosto od zwierzaka. Musi być przepyszne :) uwielbiam kozy, zwłaszcza podobają mi sie brązowe. Namawiam męża na zwierzeta gospodarcze jak kozy i kaczki ale mieszkam i pracuje w miescie... także może nie teraz, ale kiedyś... na pewno :)
OdpowiedzUsuńZwierzętami trzeba się niestety zajmować każdego dnia, więc trzeba być w pobliżu nich :))) Ale może kiedyś? Jeśli to Twoje marzenie to życzę Ci aby się spełniło :))))
Usuń:)niesamowicie musi być u ciebie!
OdpowiedzUsuńU Ciebie - przepraszam za małą literę
Usuńczęsto tutaj zaglądam ,czytam ...nie komentuję ,towarzystwo kozuchowe piękne ,lubię czytać Twoje opisy :) kóz nigdy nie mieliśmy ,mleka nie lubię i nie używam do niczego -takiego sklepowego ,czasami uda mi się kupić takie prawdziwe od krowy,wtedy robię ser ala Koryciński ...rozpisałam się,pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAle niespodzianka! Buziaki :))))
UsuńPrzeczytałam z ciekawością....kiedyś perfekcjonista dumał coby mieć kozę....pozwoliłam mieć króliki
OdpowiedzUsuńKróliki też piękne :)))
UsuńKocham kozy,gdybym miała domek z ogródkiem miałabym stadko kotów i kóz.W blokowisku na 3 piętrze nie da rady!
OdpowiedzUsuńTakim dziwnym nastrojom winna jest szalona pogoda Luty,niegdyś najbardziej mrożny i grożny z plusowa temperaturą!!
No właśnie...
UsuńWiele lat temu teściowie trzymali kozy. Niestety mleko było gorzkie. Czy tak jest zawsze, czy od czegoś zależy?
OdpowiedzUsuńMleko kozie ma trochę inny smak od krowiego, rzeczywiście można wyczuć w nim goryczkę, ale to nie reguła.
UsuńKozy to piękne stworzenia, choć mam z nimi takie przykre wspomnienie. Mając 5 lat koza mnie bodła. Ale pomimo to uważam, że kózki są urocze. Poza tym uwielbiam kozie oscypki. Obłęd! Pozdrawiam serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńJa miałam w dzieciństwie spory sinika od cielaka ale jakoś tak... rozeszło się po kościach :D
UsuńSłodko wyglądają,a Kacperek rzeczywiście ładnie się prezentuje z brudką:)Fajnie,że już mogą pochodzic po dworze:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo takie zdjęcia z różnych okresów, jeszcze tak nie wychodzą tyle co na troszkę rozprostować kości jak jest ładna pogoda :)
UsuńFantastycznie piszesz o swoich kózkach. Tyle jest w tym miłości! Chciałbym mieć kiedyś kózki, wtedy się do Ciebie zgłoszę o porady. ;))
OdpowiedzUsuńBędzie mi bardzo miło :)
UsuńEmmi, pięknie snujesz swoje opowieści... z ogromną przyjemnością je czytam... a jeszcze jak tekst(i zdjęcia!!)o mojej ukochanej Melci, to już sama radość i na sercu i w oczach... bardzo Ci, kochana, dziękuję...!!
OdpowiedzUsuń-jokam :)
Buziaki :)))) Miło Cię widzieć :D
UsuńAgatko, w dniu Twoich imienin życzę Ci wszelkiego szczęścia, zdrowia i najprawdziwszej radości.
OdpowiedzUsuń:)))) Bardzo dziękuję [buziaki]
UsuńTo niesamowite, jak Ty potrafisz opisywać wszystko dookoła!
OdpowiedzUsuńŚwiat Twoich kózek również jest fantastyczny, pozdrawiam :)
Bardzo Ci dziękuję :)))
UsuńWszystkiego najlepszego z okazji imienin.
OdpowiedzUsuńZ ogromną przyjemnością zawsze czytam Twoje posty. Z lekkością o wszystkim opowiadasz. Nie piję żadnego mleka i z tego też względu nie mogłabym hodować; owiec, kózek czy krów...
Serdecznie pozdrawiam:)
Dziękuję bardzo za życzenia :)))))
UsuńMy ściągnęliśmy Melcię z powodu miłości do samych kóz, na początku w ogóle nie myśleliśmy o mleku. Miała być jak piesek, kotek :)))))
Chciałabym mieć u siebie kózki. Wiem, że są wszystkożerne i to ich minus, ale jakie ciekawe życie jest z nimi. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNa pewno kozy są wstanie zjeść wiele, ale to mit, że zjadają wszystko, chętnie wybierają krzewy i drzewa i oczywiście to co uprawiamy czy hodujemy dla siebie :)))
UsuńWspaniale piszesz:)Czytam z przyjemnością:) Kozy, choć psotnice i wszystkożerne na dodatek , uwielbiam , choć na co dzień kontaktu z nimi niestety brak..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło:)
gdybym miała większą posesję też sprawiłabym sobie kózki :)
OdpowiedzUsuńSą cudowne, jak urosły przez zimę, a nie dawno były takie malutkie :)
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu :)
Cudne kózki i rosną jak na drożdżach :)))
OdpowiedzUsuńUwielbiam Ciebie czytać <3
Pozdrawiam cieplutko, Agness:)
Piekne te kozki ♥ jakos nie mialam okazji widziec "na żywo" a szkoda :(
OdpowiedzUsuńJakie rogi!!! O wow! Ja to się boję takich zwięrząt !
OdpowiedzUsuńAle te rogi są do tyłu :)))
UsuńUf, dałaś mi nadzieję, bo już się zamartwiam losem najnowszego członka (hm... dosłownie ;)) mojej rodzinki- Agreścika.
OdpowiedzUsuńAch! Jakie piękne imię :)))))
UsuńPiłam kozie mleko rzadko, koza symbloizuje dwa oblicza pozytwne i negatywne.
OdpowiedzUsuńPozwala też po przez obserwacje zwierząt zbliżyć się do zrozumienia welu istotnych spraw.
Przebywanie wśród przyrody ma też powiązania uzdrowienia naszej duszy podzględem duchowym.
Pozdrawiam cię i dziękuje za obserwację mojego bloga i komentowanie.
Zapraszam cię do dyskusji na temat pierwszej niewiasty Ewy.
Dzięki za odwiedziny :)
UsuńMoje najukochańsze kozy :D :D A z Kacperka, to już taki kozioł się zrobił :D Piękne :)
OdpowiedzUsuńMoja Dzika też sie zasuszyła w grudniu. I brakuje mi tego pysznego mleczka, ale coś tam od wczoraj przynoszę ;) Bo malutka wszystkiego sama nie spija, więc trzeba trochę matkę doić, żeby się zapalenie nie wdało. Przechodziłaś przez to u swojej Melci, więc wiesz co to znaczy. Ja na szczęście tylko z opowieści i niech tak zostanie ;)
Pozdrawiam moje kochane kozulki :*
Buziaki :)))
Usuń