środa, 3 lutego 2016

Dom...

Ten post będzie nietypowy. Długo zastanawiałam się czy go wystawiać na publiczne forum, ponieważ zawiera w sobie fragment mojej przyszłej książki, którą sobie piszę z wolna, a zamierzam poważniej siąść zaraz po sesji zimowej. Porusza pewien ważny aspekt, przez nas często niezauważany, często pomijany a jego pominięcie potrafi przysporzyć nam wielu strapień. Dlatego postanowiłam go tu wstawić dla tych osób, które tak jak ja, pominęły kwestię domu... Może komuś się to przyda do wybrania swojego miejsca zamieszkania.

Luuutyyyy... (February). Taka krótka nazwa miesiąca a wlecze się jak flaki z olejem (synonym: stretches days). Luty... oczekiwanie końca zimy, wypatrywanie wiosny, rzewne spojrzenia w stronę części ogrodowej a rozległe, bezśnieżne pola wywołują tęskne westchnienia i ciche marzenia... Latem odkłada się wiele rzeczy na zimowy czas, że będzie więcej czasu, że będzie więcej sposobności, bo przez zimę odejdzie wiele prac ogrodowych z racji zimnej pory roku. A kiedy nadchodzi ten czas, to uprzedza plany - marazm- i nie chce się nic robić, albo niewiele. Ja śpię... może nie dosłownie ale tkwię w zimowym letargu, spowolnieniu, rozleniwieniu... i patrzę na tę moją letnią listę prac zimowych jak przez mgłę, jak na coś nierzeczywistego, wręcz śmiesznego. Mam tak co roku. Rok rocznie się oszukuję. Doskonale wiem, że znów, na nowo będę snuła wielkie plany w przyszłym roku, to jak niekończące zataczanie tego samego koła bez chęci wyciągania wniosków.
tęcza na kuchennej ścianie
Wiosną będę snuła plany na sezon letni, bogaty, obfity w różności, z których i tak wyjdzie przy naprawdę sprzyjających warunkach może z jedna trzecia. Myślę sobie, że gdybym była taką pełną gębą babą na gospodarstwie i zajmującą się tym gospodarstwem jedynie, to pewnie lepiej by to było. Może ja za dużo łapię srok za ogon (synonym: too much work) ?  Czytam blogi o gospodarstwie, o hodowlach o tych powrotach albo początkach życia na wiejskim łonie i... jestem pełna podziwu dla tych zapaleńców, pełna podziwu, że im to wychodzi. Wielokrotnie radzą sobie dużo lepiej ode mnie, szybciej doszli do tego etapu, który u mnie jest jeszcze bardzo daleki albo z racji własnej bezsilności czy nagłych przeciwieństw został odłożony w czasie jakimś tam przyszłym niesprecyzowanym. Utknęliśmy na pewnym etapie i ruszyć nie możemy, przez co mieszkanie tutaj staje się rok rocznie trudniejsze. Nawet dom się starzeje i zaczyna wymagać napraw, poprawek czy zwyczajnie wychodzą jego defekty. Nic nie jest doskonałe. W sumie to on zmaga się z porami roku, z nawałnicami, deszczami, śnieżycami, wiatrami, upałami... my albo go wietrzymy, albo szczelnie zamykamy, albo go rozpalamy a on się tak poddaje każdego dnia... i starzeje się, męczy, może też choruje? Mieszkamy tu 9 rok i nie jest wykończony, dlatego, że zajęliśmy się czym innym. Nagle okazało się, że nie zależy nam/mnie aż tak bardzo na wystroju wnętrza, na odpicowaniu domu od podłogi po sufit, wstawiając wspaniałe meble i wygodne urządzenia elektryczne, ułatwiające codzienne obowiązki. Mieszkam w tym domu ale to nie jest mój dom. Pisząc to ostatnie zdanie, stuknęło coś w ścianie... Ja wiem... to dom... on przez tyle lat i wciąż, stara się mi przypodobać, stara się wszystko zrobić abym go pokochała albo chociaż polubiła, czy zaakceptowała... Przez pierwsze lata dał mi nawet moją własną tęczę, innym razem czułam jak ściany uśmiechają się do mnie a salon próbuje mnie otulić... Ale ja nie umiem...Pokochały go ptaki osiedlając się pod dachem, pokochały go szerszenie... 
Próbuję go docenić i spojrzeć na niego jak wiele innych osób, obdarowując go wieloma życzliwymi epitetami... ale to nie jest mój dom, ja tylko z konieczności w nim mieszkam, bo tak wyszło, bo tak się złożyło, bo tak się ciągle składa, że nadal w nim tkwię... właśnie tkwię... i może właśnie dlatego tak wygląda? Właśnie dlatego jest wciąż niewykończony. Może właśnie dlatego tak uciekam w coraz to inne zajęcia, w coraz to inne prace, byleby być dalej od niego... Myślę sobie, że najważniejsze to pokochać dom, w którym się zamieszkało, bez względu na okoliczności pokochać go, czy chociaż polubić, bo to jest bardzo ważne. Wszelkie przeciwności losu, troski czy kłopoty są spostrzegane z zupełnie innej perspektywy, kiedy ma się ostoję w budynku, który chroni, broni i w pewien sposób dba. To jak partnerstwo w związku, jak bliski przyjaciel, taki, który nigdy nie zawiedzie, nigdy nie opuści w potrzebie, jak ukochana osoba, która zawsze przy nas będzie. Ktoś na blogu przypomniał mi stare powiedzenie, że własny dom to ten, w którym narodziło się życie i odeszło. Dom z rodzinnymi wspomnieniami wyreżyserowanymi przez samo życie. Nie zamierzam w podeszłym wieku zachodzić w ciążę, ani nikogo ukatrupić tylko dlatego, aby zaakceptować miejsce swojego mieszkania, ale... przecież tworzą się wspomnienia, pisze się nasza historia w tym domu więc dlaczego to nie działa? Gdzie ja jestem, że aż tak bardzo mijam się z domem, w którym mieszkam? Dlaczego nie jest wstanie mnie otulić? Ja wiem... przecież wiem...
[zabrania się kopiowania czy powielania]


24 komentarze:

  1. Smutek, rozdarcie i walka w tym tekście, ciekawa jestem dalszego ciągu. Ja naście lat temu podjęłam decyzję przeprowadzki w nieznanane, nawet nie widziałam mieszkania w którym przyjdzie mi budować DOM. Zajęło kilka lat żebym powiedziała, o tym miejscu, że jestem u siebie. Ale od początku nasz dom, to co w środku w czterech ścianach było piękne, nasze, budowane z miłością i po naszemu. Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie napisałaś:) no bo przecież ty pięknie zawsze piszesz..
    Przecież dom to nie hotel tylko my, rodzina, która sama go tworzy opiekuje się nim,on w zamian daje nam schronienie, bezpieczeństwo.
    Kiedyś też myślałam podobnie jak Ty, mieszkamy sobie w lesie już długo, na początku nie chciałam zbytnio,bo drogi, dojazdy,niebezpiecznie bo w lesie,szybko zakochałam się w tym miejscu:)a czemu to przecież wiesz bo śledzisz mojego bloga:)
    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. mój dom kocham......
    jest tak bardzo mój, jak tylko to możliwe....

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, tak napisałaś, że w pierwszym momencie chciałam zaprotestować. Ale... zaraz na szczęście przypomniałam sobie, że ja mam podobnie. Wiele lat tułałam się po lokatorkach, stancjach. Marzyłam o własnym mieszkaniu i ścianach, w które będę mogła wbić w końcu gwoździe bez pytania kogoś o zgodę. Kiedy marzenie się spełniło, był czas euforii. Potem jednak zaczęło mnie wszystko drażnić: sąsiedztwo, hałasy, zapachy czy to, że zmienia się okolica. i znów poczułam, że to nie jest jednak moje miejsce na stałe. Tak sobie myślę, że to po części kwestia charakteru, niespokojnej natury i zakodowany we krwi brak stabilizacji. Staram się jednak mocno choć co jakiś czas powiedzieć głośno, że lubię miejsce, w którym mieszkam z jakiegoś powodu. Do teatru mam blisko, żyję w otoczeniu zabytków, a do pracy idę tylko pięć minut. Zrób bilans, na pewno coś zapiszesz po dobrej stronie.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja swój DOM jako budynek bardzo lubię - mimo, że mieszkamy tu dopiero 1,5 roku i wymaga jeszcze wielu, wielu prac . Z zewnątrz jest totalnie zwyczajny, by nie powiedzieć - wręcz brzydki, ale w środku czuję się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja już prawie pogodziłam się z myslą, że prawdopodobnie własnego domu (jako domu, osobnego budynku, z ogrodem) mieć nie będę bo już mi życia nie starczy na to. Moim domem jest mieszkanie w bloku, czasem duże (gdy tyle do sprzątania) a często za małe, gdy chciałoby się jeszcze jakiś obraz powiesić na ścianie albo więcej gości przyjąć. Ale jest nasze, w naszy stylu, unikalne :). Myślę, że to wszystko zależy od punktu widzenia, potrzeb i tego co w środku człowieka. I tego jakie są rodzinne relacje...
    Ślę serdeczne życzenia spokoju ducha - mniej ważne już w domu czy w ogrodzie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój dom ( budynek) jest niefunkcjonalny, z lat siedemdziesiątych, wymaga remontów i przeróbek, a ja go kocham jak jakiś pałac, cieszę się każdym drobiazgiem, kwiatkiem, to chyba kwestia podejścia do darów codzienności. Życzę Ci Agatko takiej miłości " za nic".

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój dom, to rodzina, wspólne radości i smutki, ale mam też ogromny sentyment do domu rodzinnego od którego niestety los pchną mnie bardzo daleko.
    Jestem pewna, że jeszcze znajdziesz ten swój, jedyny i niepowtarzalny dom i pokochacie się wzajemnie, tego Ci życzę z całego serducha!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana, ja Cię rozumiem z tym domem. Jak się wprowadziłam do mojego lubego, to już wszystko w mieszkaniu było i nie stać nas na pozmienianie tego i owego, a do tego gust mamy całkowicie różny. Czas leci, dalej wynajmujemy to samo miejsce i ja nie czuję się u siebie. Uderzyłaś w bardzo wrażliwą nutę i aż mi się łezka w oku zakręciła:) Marzę o domku, w którym wreszcie będę się czuć po domowemu. Taki dom był moim marzeniem odkąd pamiętam i chyba pozostanie tylko w moich marzeniach wraz z kurami i ogródkiem warzywnym, grzybobraniami i rękami ubrudzonymi ziemią:)
    Buziaki!:))

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, tak posiadanie własnego domu, miejsca na ziemi jest bardzo ważne.
    W domu musimy się czuć dobrze, bo spędzamy w nim większość czasu naszego życia i, to on widzi nasze smutki, radości. Daje nam schronienie ...

    Mam nadzieję, że pokochasz swój dom :).

    Zaintrygowałaś mnie tym fragmentem. Jestem ciekawa jak będzie wyglądała cała Twoja książka :).

    OdpowiedzUsuń
  11. Chociaż kocham swój dom i doceniam wszystkie długoletnie trudy jakie z mężem przeszliśmy aby go stworzyć to w duchu marzę o mieszkaniu w starym zabytkowym obiekcie! Wiktoriańskie, edwardiańskie angielskie budowle mnie zachwycają i właśnie takiego klimatu mi brakuje do całkowitego zaspokojenia moich myśli o zaznaniu całkowitego szczęścia!
    Mam nadzieję, że w moim domu znajdzie się Twoja książka z dedykacją specjalnie dla mnie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wytrwałości w pisaniu życzę. Wiele razy zastanawiałam się nad tym o czym piszesz. Dom jest tam, gdzie my jesteśmy. Jeśli chodzi o miejsce, budynek, to swojego szukałam 20 lat. Zachwycił mnie niepozorny dom w ruinie, który remontujemy już 5 lat. Nie żałuję jednak ani jednej sekundy w nim spędzonej. Kocham swój dom. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Mój dom to spełnienie moich marzeń, kocham go i to miejsce, w którym żyjemy. Tak sobie myślę, że gdybym musiała go opuścić...Straszne myśli przychodzą mi do głowy.Życzę Ci takiej miłości.
    Serdeczności zostawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Miałam kiedyś koleżankę, która twierdziła, że jej dom jest tam gdzie postawi kubek ze szczoteczką do zębów.
    Mieszkam już ponad trzydzieści lat w szeregowcu z ogródkiem.
    I właśnie to "obejście" swoje własne podwórko sprawia, że lubię swój dom. Chyba nie mogłabym powiedzieć mój dom o mieszkaniu w bloku.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Długo szukałam swojego miejsca na tej ziemi,przeprowadzałam sie wielokrotnie aż w końcu znalazłam to jedyne wymarzone.Dom stary ukryty w lesie i wymagający remontu.Przez 10 lat nie uprałam się z wieloma sprawami ale ciesze się z każdego kroczku,z kawałka odzyskanej podłogi,nowego okna czy paru metrów położonych płytek.Czasami myślę,ze życia mi zabraknie by wszystko zrobić ale zawsze o każdej porze dnia i nocy kocham swój domek.Pozdrawiam serdecznie.Powodzenia w pisaniu ksiązki życzę.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tułaliśmy się przez wiele lat po wynajętych mieszkaniach,od 16 lat mieszkam w swoim,kupionym i wyremontowanym starym domku.Cały czas jest nie wykończony,bo albo nie ma pieniędzy albo mąż nie chce nic robić, a ja nie umiem.Ponieważ zawsze marzyłam o własnym domku z ogródkiem,staram się dopieszczać to moje już własne miejsce,ale jakby z roku na rok z mniejszą ochotą.Bo tylko ja chcę,maż jest oporny,wystarczy mu dach nad głową i łózko do spania,dodatki są zbędne.Wszelkie zmiany były okupione stresem.I jakoś tak się stało,że ten mój dom,nie jest w pełni moim domem,a tylko miejscem ,gdzie mieszkam i gdzie wracają dzieci.Ale to może o to chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  17. A mój dom.....rozsypał się na drobne kawałki, rozsypał się ten co go tworzy, rodzina......nigdy nie przywiązywałam się do miejsca zamieszkania więc żadna przeprowadzka to nie problem....
    Dziękuję za odwiedziny.....

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja zamieszkałam w domu 16 lat temu i jak weszłam do niego to odrazu wiedziałam,który pokój będzie mój,a jak na chwilę usiedliśmy w nim to poczułam jakby to już kiedyś się wydarzyło,że tu siedzimy.....Też wymagał zrobienia wszystkiego od nowa-praktycznie gołe ściany,które też trzeba było prostować a sufity łatać bo wyglądał jakby ktoś z rkaemu strzelał,schody każdy inny,piwnica w każdym miejscu miała inna wysokość,tylko ogródek był normalny znaczy sadek.do tej pory było fajnie-teraz za płotem buduje się nowy dom(wczesniej była łaka z drzewami)i już mi się nie podoba-najchętniej bym go zabrała na plecy i gdzieś z dala od ludzi choć z 300m i mieć spokój jak wcześniej....
    chcesz grudnie białe i łososiowe bo będę odnawiać i bede miała szczepki?

    OdpowiedzUsuń
  19. Marzyłam o domku z ogródkiem. Jak wielu z nas. Niestety tak wyszło. że domek jest ale wielorodzinny. Małe mieszkanko i tyle. Czy je kocham? Zawsze powtarzam sobie, że dom to ludzie, którzy go zamieszkują. Więc go kocham. A ogród pojawił się. Trochę późno ale jest:):):))

    OdpowiedzUsuń
  20. Lubię swoje 'domy' i mieszkanie i chatkę. Ani piękne, ani wartościowe ale wymoszczone na swoją miarę, wygodne, przeładowane nawet. Mam szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak to mówi się - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Agatku, może to po prostu nie Twoje miejsce? Może myślami jesteś w innym miejscu? To nie jest ani Twoja wina, ani Domu, przecież się staracie. Musi istnieć coś, co w głębi serca przeszkadza Ci w tym miejscu, nie pozwala zapuścić korzeni. Musisz tam dotrzeć i odszukać odpowiedzi: dlaczego?
    Utulam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  23. Ja wiele lat temu przechodziłam często koło pewnego domu i zawsze myslałam , że jest taki niekochany ale nawet do głowy mi nie przyszło że kiedyś w nim zamieszkam. Myślałam ,że w oknach powinny stać czerwone pelargonie w ogrodzie kwitnąć kwiaty i jeszcze widziałam psa i kota. I dziś tak mam i kocham ten mój dom chociaż doprowadzenie go do takiego stanu kosztował nas bardzo dużo pracy. Tak jest że coś na nas czeka i może Twoje miejsce jest po prostu w innym domu a może powinnaś spróbować swój dom oswoić i spróbować p okochać. Pozdrawiam Halina

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja wiele lat temu przechodziłam często koło pewnego domu i zawsze myslałam , że jest taki niekochany ale nawet do głowy mi nie przyszło że kiedyś w nim zamieszkam. Myślałam ,że w oknach powinny stać czerwone pelargonie w ogrodzie kwitnąć kwiaty i jeszcze widziałam psa i kota. I dziś tak mam i kocham ten mój dom chociaż doprowadzenie go do takiego stanu kosztował nas bardzo dużo pracy. Tak jest że coś na nas czeka i może Twoje miejsce jest po prostu w innym domu a może powinnaś spróbować swój dom oswoić i spróbować p okochać. Pozdrawiam Halina

    OdpowiedzUsuń