Jesienna szaruga otacza mój dom z każdej strony. Wygląda zza lasu, wygląda z pól, wygląda z łąk, nawet przyczaiła się na głównej drodze prowadzącej do cywilizacji. Ćwierkają o niej wróble, stadnie już latając od krzewu do krzewu. Przelatująca sroka zaskrzeczy jesienną nutę. Nie słychać kukułek i wielu innych ptaków, które już odleciały. Więcej sikorek zagląda już w okno czekając na wywieszenie słoninki. Przymrozki minęły, cały tydzień był deszczowy z mglistymi porankami i wszelkie prace ustały, podwórzowe i ogrodowe. Nastąpił czas oczekiwania, kiedy wreszcie przestanie padać, kiedy się ociepli... obserwacja prognozy pogody i wyczekiwanie. Nieustająco lubię zerkać przez okno z salonu na prezentowany już wcześniej widok. Dziś i on jest w jesiennej poświacie. W oczekiwaniu na poprawę pogody czas zatrzymał się w miejscu...
Do dzisiejszego poranka. Już wczoraj, pewne chwilowe przejaśnienia w okolicy południa dawały nadzieję, że może wreszcie się wypogodzi, może wreszcie uda się zsynchronizować mój wolny weekend z ładną pogodą. Udało się!!! Od rana sucho, może nie słonecznie, ale ciepło, przyjemnie i miło. Prace ogrodowe muszą jednak ustąpić pracom podwórzowym bo pogoda jest tak niestabilna, że trudno przewidzieć jak będzie wyglądał kolejny tydzień. A poza tym zwierzęta mają pierwszeństwo przed ogrodem. Zaraz po śniadaniu i mimo bólu głowy ruszyliśmy do jesiennego sprzątania drewnianych szopek: kacznika, kurnika i koziarni, chociaż śmiesznie brzmi to ostatnie bo to nieduża szopka zaledwie, ale mieszkają w niej tylko kozy więc... jak by na to nie patrzeć... Niech jej będzie.
Wielokrotnie spotykam się z ochami i achami na temat samoobsługowego podwórzowego drobiu i ,,własnych ekologicznych jajeczek" co oczywiście jest jakąś prawdą. Ale te entuzjastyczne wypowiedzi są dla mnie najprostszą informacją o braku jakiejkolwiek wiedzy na temat hodowli drobiu i bardzo wyolbrzymionym wiejskim życiu, w którym samo się uprawia i samo się hoduje. W taki weekend jak dziś z chęcią zaprosiłabym swoich rozanielonych sielskością znajomych i pozwoliłabym im doświadczyć na własnym kręgosłupie wiejskiego klimatu. Narzekam? Wypominam? Ależ skąd, opowiadam o typowym weekendowym dniu na wsi, w którym trzeba posprzątać w pomieszczeniach gospodarczych. Kozi serek a jakże, jaja kurze lub kacze - oczywiście, nie do podrobienia smak rosołu - owszem, chociaż u nas bardzo rzadko, ale aby to wszystko było trzeba wiele pracy wykonać wokół owych zwierząt. Wiosną i jesienią przypada czas na generalne porządki. Wiosną sprząta się po zimie, jesienią przygotowuje się pomieszczenia na zimę aby jak najlepiej zabezpieczyć przed bakteriami i chorobami, bo zimą kurnik jest zamknięty i ogrzewa się sam, dzięki dokładanej i rozkładającej się ściółce. W pozostałym okresie sprzątanie, mniej gruntowe jest tak mniej więcej co kilka tygodni. Ale dziś, będzie o tych gruntownych porządkach, które przypadły jesienną porą, w ładny, suchy weekend, gdyż trzeba to po prostu zrobić.
Temat może mało romantyczny i przyrodniczy ale pomyślałam sobie, że może komuś to się przyda, bo coraz więcej poznaję kurzych miłośników i tak jak ja wielokrotnie korzystałam z wiedzy netowych przyjaciół tak i może moja codzienność komuś się przyda.
Sobotnie przedpołudnie i trochę popołudnia zeszło nam na wywalaniu gnoju z szopek, wymienianiu słomy w stanowiskach do znoszenia jaj ale przede wszystkim wapnowanie pomieszczeń. Malowanie ścian przynajmniej na wysokości kur, malowanie wapnem grzęd i wszystkich miejsc na które siadają. Rozsypywanie wapna na podłogę przed położeniem pierwszej warstwy ściółki słomy. Dębusie są jeszcze w liściach i muszę poczekać aż ich opadłe liście włożę na dno stanowisk do znoszenia jaj jako naturalny odstraszacz pcheł, rzucam je też na ziemię pomiędzy ściółkę, tak profilaktycznie.
Najbardziej lubię moment rozkładania słomy i jak widać na fotce nie tylko mnie taka kostka słomy wabi i nęci. W każdym razie za takimi porządkami kryje się najprawdziwsza ekologiczna produkcja nawozu naturalnego. Pachnąca słoma wchodzi do szop a wyjeżdża na taczce niemalże gorąca gnojóweczka, która jedzie na kompostownik i tam, wraz z innymi składnikami rozkłada się. Możecie mi wierzyć albo i nie, ale po pełnym rozkładzie, nawóz jest czarniutki i można go wziąć gołą ręką i przekonać się jak pięknie pachnie. A pachnie dobrą ziemią, nie czuć gnojowego zapachu tylko czystą, pachnącą, zdrową ziemią i w takiej formie jedzie na warzywnik pod uprawy.
Po co to robimy? Bo przecież można pójść do sklepu i kupić gotowy nawóz, idąc dalej można w ogóle nie uprawiać warzywnika a warzywa kupić w sklepie. Zamiast tego wszystkiego wybrać się na wycieczkę, basen czy spacer z dziećmi, zapisać ich na sobotnie zajęcia tenisa, siatkówki a samemu spędzić miło czas w klubie fitnes, w kinie, czy w kafejce z przyjaciółką, czy po prostu zaszyć się pod kocem i poczytać książkę ... Po co nam to? Nigdy nie wiadomo co los nam przyniesie i jaką będziemy mieli przyszłość i jeśli jest taka okazja to zwyczajnie, najzwyczajniej uczymy dzieci i sami eksperymentujemy dawne formy egzystencji, to taki nasz własny program edukacyjny. Taka namiastka tego co było kiedyś, ot tak na wszelki wypadek, żeby nasze dzieci umiały i jeśli same nie będą potrzebowały to żeby w razie czego przekazały dalszym pokoleniom jeśli kiedyś zabraknie sklepów. Nauka takiej prawdziwej najprawdziwszej pracy, w której trzeba się zmęczyć i ubrudzić, realna praca a nie komputerowa gierka. Praca przez naukę, czyli stara, dobra i sprawdzona metoda stosowana od wieków.
Lubię słuchać starszych ludzi a oni coraz częściej powtarzają to samo zdanie ,,teraz, to młodym ludziom już nic nie chce się robić. " I bardzo mnie to martwi i staram się pójść ku pro- społecznym ideom przyszłości aby ktoś coś umiał bo bieda będzie wielka jak nie przetrwa ta prosta wiedza i nauka minionych pokoleń wychowanych bez współczesnego postepu a przede wszystkim bez sklepów.
Lubię słuchać starszych ludzi a oni coraz częściej powtarzają to samo zdanie ,,teraz, to młodym ludziom już nic nie chce się robić. " I bardzo mnie to martwi i staram się pójść ku pro- społecznym ideom przyszłości aby ktoś coś umiał bo bieda będzie wielka jak nie przetrwa ta prosta wiedza i nauka minionych pokoleń wychowanych bez współczesnego postepu a przede wszystkim bez sklepów.
Podoba mi się wasz własny program edukacyjny. Pracy przy zwierzętach nie zazdroszczę, ale doceniam trud ludzi pracujących na roli i w gospodarstwach. Sama przeszłam taki program edukacyjny, wiele umiejętności zdobyłam. : )
OdpowiedzUsuńU nas tylko prace gospodarcze wokół domu, roli nie uprawiamy. Uczymy się po prostu hodować drób i kozy ;)
UsuńJest taka reklama w telewizji: mama wchodzi do pokoju i mówi dziecku, że jest chora i musi sobie wziąć wolne. Tak jak nie możemy sobie odpuścić jako rodzice wychowując dzieci, tak samo rolnik nie może nie nakarmić zwierząt czy zaorać pola. Dlatego jestem pełna podziwu dla wszystkich pracujących na wsi :)
OdpowiedzUsuńZnam :) Dziś to śmieszna reklama ale w przyszłości może być codziennością. W Szwecji na przykład na porządku dziennym jest, że dzieci chodzą do szkół z akademikami i mają dość ograniczony kontakt z rodzicami, rodziną. Dzieci te potem oddają rodziców do domu starców, bo dlaczego nie? I tak koło zatacza kolejne koło... Nie wolno na to pozwolić a to sunie ku nam małymi niby niegroźnymi kroczkami ukryte w pozorach - współczesnego stylu pracy, dobra dzieci i td :/
UsuńNo cóż, po prostu samo nic sie nie zrobi :))
OdpowiedzUsuńNiejednemu cudza praca wydaje się łatwiejsza.
Gorzej... myślę, że dzieci poprzez media poprzez codzienność nabywają przekonania, że wszystko jest ze sklepu. Na każde pytania typu - co daje nam mleko, jaja itd? Jest jedna odpowiedź - sklep. Niby uczą się siejąc rzeżuchę, ziarenko fasoli czy szczypiorek ale to jest za mało, to jest zabawa jedynie. Współczesne dzieci nie są uczone pracy - pracujesz to masz, dbasz to rośnie. Nie stają przed porażką odpowiednią do swojego wieku, nie uczą się tego, więc jakimi mają być ludżmi w przyszłości? Nie wychodzi to nie robię? Już mamy coraz więcej takiej maniery, ale ktoś musi, żeby było, a jak nikt się taki nie znajdzie to co wtedy? I ku takiej myśli zmierza moja edukacja. I na szczęście nie jestem odosobniona, co cieszy :)
UsuńFajnie to napisałaś i racja coraz więcej młodych woli iść do sklepu kupić gotowe.Nie chce sie uprawiać warzywniaka i trzymać zwierząt a przecież to takie fajne jest robić coś dla siebie i dzieci chociażby:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMnie nawet nie chodzi o to, żeby uprawiać warzywa i hodować zwierzęta jako wytycznik pro-społeczny, bo każdy ma inne zamiłowania ale żeby właśnie robić to coś, do czego stworzyła nas natura, a nie dać się obecnej wizji życia - wegetacji intelektualno- elektronicznej. Pozdrawiam :)
UsuńAch ta jesień... zbliża się już to zimno, mrozy, a szkoda, bo lato było fajne. :) Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, szkoda, wcale mi się to nie podoba :? fajnie, że zajrzałeś :D
UsuńCzuję że ta praca kurnikowo - koziarniowa Cię cieszy. Mimo upierdliwości czyli "trzeba i nie ma zmiłuj" dobrze jest zrobić coś czego efekty człowiek widzi. Może to i przyziemne ale jakoś bardziej realne niż wyniki tzw. "ciężkiego wysiłku intelektualnego". Szkoda że takiej pracy ludzie nie szanują, to bardzo krótkowzroczne.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Sprzątając jak sprzątając wiele hałasu, wiele się dzieje dla kur, chociaż ciekawie zaglądają, ale podczas wapnowania to bardzo były podekscytowane i nawet z kurnika wychodzić nie chciały tylko obserwowały albo podglądały nas z drugiego. Fajnie jak taki inny świat żyje tym co się robi, to takie prawdziwe. Kogut zaczął piać, chociaż to nie ta pora, ale widać cieszył się, może czuły, że to dla ich dobra? To jak z kotem, kiedy się sprząta on zaczyna się myć :D Może u kur podobnie? :D
Usuńmój komentarz krótki, ale treści w nim ogrom:
OdpowiedzUsuńdziękuję, przyda się post, bardzo
:)
Ala :)
Bardzo się cieszę :) Pozdrawiam
Usuńdzięki podpowiedzi znalazłam Twój post :)
Usuńpodlinkuję informacje u mnie w drobiowym poście Renia 30
jeszcze raz dziękuję za cenne rady :)
Super wpisik,no tak każdy myśli,że mleko jest z kartona a nie od krowy:)wiejskie życie mi sie podoba ale czasem jest trudne jak u mojej cioci gdyby nie przyjeżdżał sklep 3 razy w tyg to musiałaby pieszo iść 2km albo dalej a o pks można zapomnieć jeszcze w roku szkolnym to są ale w wakacje to raz na dzień.ale tyle lat dali radę tak żyć to znaczy,że można:)teraz o dobry obornik trudno u nas większość nawet nie "pachnie"gnojem a paszą,tylko w jednym miejscu mają typowy obornik z zapachem:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzy rzeczywiście zeschłe liście dębu odstraszają pchły?
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Mnie też to zaciekawiło. Powiedz coś więcej na ten temat Agatku. Moja sobota była bardzo podobna do Twojej, choć u mnie tylko kozy. W przyszłym roku mam w planie złożyć "KuraTorium" i wszystkie sprawdzone informacje się przydadzą. Pozdrawiam ciepło ;)
UsuńPodobno tak, podobno ponieważ stosuję to ale nie miałam jeszcze okazji sprawdzić tego w takim prawdziwym przypadku. Stosował to dziadek mego męża, ale już nie da się zapytać. Rok rocznie odkąd tu mieszkamy, będzie teraz 9 rok wkładam do budy na dno pokaźną porcję liści dębu i tak sobie one leżą do wiosny. Moja sunia nie ma pcheł, nie stosowałam żadnych preparatów ale nawet jak mieszkaliśmy w mieście pcheł nie miała :/ Więc nie wiem... mogłabym raz nie dać i zobaczyć ale... założyłam, że działa i tak daję. Wy wypróbujcie i sprawdźcie czy rzeczywiście nie ma. Pchły miały szczeniaki (takie dostałam od sąsiada) ale przypadało to na wiosnę i to taką miały inwazję, że wolałam już pokropić je preparatem w obawie, że się rozpleni na inne zwierzęta w tym moją sunię.
UsuńTeraz mi się przypomniało, że drugiego albo trzeciego roku odkąd mieliśmy kury przypałętało się jakieś dziadostwo w ich piórach, sypaliśmy czymś je bo jakieś pasożyty były. Na jesieni dałam po raz pierwszy do kurników liście dębu i nie powtórzyły się te insekty. W zeszłym roku nie dałam, bo jakoś tak... a może za mało dałam? W każdym razie wiosną jak wypuściłam to pryskały się ziemią przeogromnie czyli znów coś miały... Myślę, że pewnie te liście działają jako jakiś środek doraźny, no kiedyś nie było chemii i ludzie sobie radzili z tego typu problemami.
UsuńO życiu można romantycznie a można też realistycznie. Jak to mówią - każdy kij ma dwa końce. Świadomie wybieramy swój sposób na życie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Podoba mi się, że opowiadasz o życiu tak realnie. 10 lat temu uciekliśmy z miasta i uważam że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Nie mamy drobiu ani kóz tylko ogród i warzywnik. Mimo to teraz czuję, że jestem blisko natury a to jakie dary otrzymam zależy tylko od mojej ciężkiej pracy. Czekam na kolejne nowinki i cieplutko pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, większość chciałaby zajadać się produktami od zwierząt, ale nie doceniają ile taki obrządek wymaga czasu i poświęcenia.
OdpowiedzUsuńSama marzę o kozie, ale nie mieszkam w mieście i nie wiem czy to niezbyt oryginalny pomysł.
Po przeczytaniu Twojego posta ktoś mógłby poczuć się zniechęcony do hodowania, uprawiania czegokolwiek. Ale taka jest prawda. Jak chce się coś mieć swojego, nie ze sklepu to i doglądać trzeba i narobić się przy tym. Dla mnie będzie to zawsze wartość niewymierna - własne produkty. Jako typowy mieszczuch dostaję gęsiej skórki na widok ponakłuwanych pomidorów, warzyw świecących w mojej wyobraźni od nawozów czy jajek smakujących wszystkim, tylko nie pierwotnym smakiem. Dlatego życzę Tobie siły i wytrwałości!
OdpowiedzUsuńWitaj ;)
OdpowiedzUsuńJestem z rewizytą ;)
Pochodzę ze wsi- z Kielecczyzny, zatem wiem, jak wygląda takie życie.
Od ponad 26 lat mieszkam w mieście, ale chętnie poczytam, a raczej przypomnę sobie, jako to jest. Aby coś mieć trzeba wysiać, wyhodować, włożyć trud i wysiłek.
Podziwiam i doceniam.
Pozdrawiam serdecznie :)
Znam to od podszewki , praca na wsi , kocham to co robię , smutno jest mi , bo piszesz prawdę , pozdrawiam Anulka
OdpowiedzUsuńTwoją pracę porównuję z moją w dużym ogrodzie - trzeba się dużo napracować, ale efekty potem cieszą, a nawet zadziwiają innych. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńKochana, Ja wiem jak wygląda praca w gospodarstwie... Jeżeli są krowy, kury etc., nie ma dla siebie wolnego Weekendu, bo to wszystko trzeba nakarmić, napoić, wydoić! W zimę niby w polu pracy nie ma, ale... Zanim ta zima się zacznie na dobre, trzeba przygotować opał, zapasy... Powiem Ci, że gdybym miała własny dom, to oprócz najnowocześniejszych cudów techniki, chciałabym mieć możliwość napalenia w piecu na drewka i to takim, żeby można było na nim coś w garnku ugotować. Niektórzy pukają się w głowę jak o tym mówię, ale Ja mam swoją życiową mądrość i doświadczenie. Co mi po super centralnym, czy kuchence na prąd, jeżeli prądu nagle zabraknie? Niby niemożliwe w dzisiejszych czasach, ale czasy się zmieniają i nie mogę powiedzieć, że na lepsze. A te niby prymitywne sposoby są naprawdę niezawodne i pozwalają przeżyć.
OdpowiedzUsuńBardzo pouczający, mądry post. Jesteśmy bardzo uzależnieni od postępu. Coś strasznego jak nie ma internetu lub światła. Swiat się wali! Do dobrego i łatwego szybko się przyzwyczajamy. Wiesz Agatko, mieszkam na wsi gdzie nie ma żadnej krowy i konia! Ostatnią krowę , rok temu w nocy, złodzieje ukradli. Gospodyni stwierdziła, że nie było z niej pożytku i nie będzie więcej hodować. Kur też nie mają, ja po jajka jeżdżę do innej wsi. Może biskość miasta tak rozleniwia ludzi...
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że mieszkanka miasta ma odwagę być wiejską kobietą:) Pozdrawiam cieplutko.
Znam ten temat, wychowywałam się na wsi! Teraz, kiedy rodzice są na emeryturze, odechciało im się hodowli zwierząt i ogród nawożą sztucznie. Pamiętam, że ostatnio nawet się trochę dziwiłam, że kur też nie chcą - chociaż kilku - mieć...
OdpowiedzUsuńWidać po zdjęciach, że drób bardzo zainteresowany porządkami. Na pewno odwdzięczy się jajkami. Bardzo szanuję ludzi którzy mają jakąś pasję i którym się chce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.