Lato a przede wszystkim jego schyłek nie nastraja mnie do siedzenia przed kompem i to miejsce nazwane przeze mnie Arką pochłania sporo czasu i widzę, że robią mi się tematyczne zaległości, ale jak to pewnie każdy, pocieszam się złudnym przekonaniem, że ,,zimową porą będzie więcej czasu i się nadrobi zaległości:".
Nim nadejdzie zima chciałam jednak dziś napisać na temat mojego drobiu. Kiedy wiosną lis wydusił mi kury a wcześniej zdziesiątkował kaczki, przy życiu ostał się tylko Bienio, kto by pomyślał, że kulawa kaczka przetrwa najdłużej, to bardzo wpieraliście mnie duchowo na blogu za co jestem Wam bardzo wdzięczna. I myślę sobie, że tym bardziej nieładnie, nie napisać o tym, że znów mam, że znów kwaczy i gdacze mi na kurzym wybiegu.
Kogut tak smętnie wyglądał w kurniku, bał się wychodzić z niego, apetyt miał ale jadł chyba z nerwów albo z przyzwyczajenia. Nosiłam się już z zamiarem ubicia go na rosół i oszczędzenia mu samotności i tym samym zakończyć naszą tutaj hodowlę drobiu i nigdy więcej do niej nie wracać. Oczami wyobraźni miałam kurnik zamieniony w warzywnik z pękatymi dyniowatymi, którym na bank byłoby dobrze w tej jakże bogatej w składniki odżywcze glebie. Teren ogrodzony, żaden pies by mi nic nie zniszczył, a z szopek miałabym po lekkim dostosowaniu wspaniałe składziki ogrodnicze i wreszcie swój własny, kącik ogrodniczy i skończyłby się problem z moją przeogromną kolekcją doniczek.
Ale kogutek mimo swego wielkiego smutku codziennie piał jak zwykle z kurnika i mimo ogromnej żałoby prowadził w miarę normalne życie a przede wszystkim uczestniczył w tym swoim życiu. Siedział razem z Bieniem aby obydwu było raźniej. Patrząc na niego widzę całe pokolenie kur i kogutów jakie mieliśmy przyjemność posiadać. Jest przodkiem pierwszego kogutka Jarzębatego, który wręcz się z nami oswoił, można go było brać na ręce, chodził przy nodze. Patrząc na niego widzę różne śmieszne zdarzenia, jakie miały miejsce z poszczególnymi kurami. Nie wiem ile będzie żył, czy coś go nie złapie ale... a może właśnie zwieńczeniem tych wszystkich historii powinien być właśnie rosół z jego udziałem? Jako jedyny przeżył abyśmy mogli go zjeść - wspaniała puenta dla rozbitków, którzy na pograniczu śmierci głodowej zjadają pierzastego przyjaciela, który poprzez swoją śmierć ofiarowuje ludziom siłę do życia.
Ale moja Arka
nie jest bezludną wyspą a my nie jesteśmy umierającymi rozbitkami i ku
przerażeniu kogutka do kurnika przybyły kurki. Dlaczego przerażeniu? Bo
pierwsze trzy jakie zakupiliśmy bezmyślnie były koloru jasnego brązu i
jak weszły do kurnika to kogut po prostu zaszył się w kąt szopy myśląc
chyba, że to znów lis. No niefortunnie dobraliśmy kolor nowych
mieszkanek. One zadamawiały się na dole a on siedział przez tydzień na
półce z sianem i chyba tylko schodził do jedzenia.
Czym prędzej
staraliśmy się naprawić błąd i szukając kurek w innym upierzeniu
natknęliśmy się na cudo! Tak jak swego czasu oczarowała mnie rasa
bialutkich kur jajecznych tak na widok tych stanęłam zauroczona ich
pięknem.
Właścicielka nazywa je ,,krówkami". Z nazwy ogólnej to
,,Tęczówki". Jako, że pochodzą z jakiegoś skrzyżowania sporną jest
kwestią czy nazywać je rasą czy raczej odmianą. Ja się w nich oczywiście
zakochałam czego nie można powiedzieć o kogutku, który raczej omija je
dużym łukiem uważając za dziwadło. Czekam aż osiągną dorosły wiek i
wtedy zobaczymy jak się ich znajomość rozwinie. Po dość długim okresie
zaczął ,,stykać się" z mieszkankami ale na zasadzie przebywania obok
nich. Ja go doskonale rozumiem.
Sama patrząc na nowe stado kur nie
czułam tej więzi zbudowanej na wspólnych przeżyciach, na wyhodowanych
pokoleniach. To jakieś obce kury. I pewnie kogutek też to czuł. W każdym
razie zdecydowanie bardziej preferuje te, które kojarzą mu się z
rodzimym stadem. Czasu potrzebował też aby odkryć, że jako jedyny kogut
teraz on jest głową stada i na niego spadają obowiązku głównego koguta. Idąc za ciosem, kupiliśmy też kaczki dla Bienia, aby też nie czuł się taki samotny. Jeśli ktoś pomyślał, że nie nadaję się do życia na wsi, to absolutnie ma rację - nie nadaję się i doskonale o tym wiem.
Tak
więc, znów nam gdacze i kwacze na podwórku, chociaż może z tym
kwaczeniem to niekoniecznie bo te kaczki, może dlatego, że są jeszcze
młode ale one jakby popiskiwały. Odmiana królewska czy dworska, którą
mieliśmy o zielonych dziobach to od małego kwakała i przyznam się, że
tęsknię na tym kwaczeniem. Te są za ciche a jak się odzywają to mam
wrażenie jakbym miała jakieś zmutowane gęsi. Zwlekałam z napisaniem o
nich bo ciągle się bałam, że znów lis przyjdzie, zagryzie i to co
napisałam będzie wspomnieniem... nadal się boję, to taka przykra
niewiadoma. Mamy już konkretny projekt w głowach na temat woliery dla
kur na kurzym wybiegu ale jego realizacja uzależniona jest od funduszy,
więc nie wiadomo, kiedy zostanie zrealizowany.
Mamy
też znów swoje jaja co mnie najbardziej cieszy bo po to trzymamy kury.
Po co trzymamy kaczki? Też dla jaj, mąż uwielbia je, są wspaniałe do
ciast, my akurat dodajemy do naleśników i placów. Obecnie trzymane są
dla towarzystwa Bienia, a Bienio mieszka z nami na tej samej zasadzie co
Melcia. W jego przypadku jest moim podwórkowym łabędziem. Bienio jest
kaczką oswojoną i wytresowaną, w zależności jaką tonacją głosu i
prędkością ,,kwakania" odezwę się takie wykonuje polecenia, proste: do
kurnika, chodź. Ale wykonuje. Chociaż po wakacyjnej opiece przez Miśków
trochę mi zdziczał, mam nadzieję, że jednak się to jeszcze unormuje w
myśl ,,czym skorupka za młodu nasiąknie". Aczkolwiek dodam tak na
wszelki wypadek, że kupiłam go gdy był małą kaczuszką wraz z
królewskimi, nie wysiadywałam jaja.
Serdecznie pozdrawiam :)
Wiesz fajny zwierzyniec masz:)szkoda by było żeby lis chwycił.my też mieliśmy zgraje kur kaczek i krolików- wszystko miało imiona.najlepszy był bolek i lolek z kaczek- niesamowita parka i kogut ktory poszedł na rosoł bo był tak zazdrosny o kury że nie dawał pozbierać jajek.szkolcie te swoją bande pieskow.u nas ile mogły tyle ratowały...były kuny szczury jastrząb inne psy aż w końcu zrezygnowaliśmy bo zboże strasznie drogie:( może jeszcze kiedyś:)chociażby dla dobrej ziemi i jaj:)miejcie trzymajcie nie dajcie sie...macie cudowne miejsce i wspaniały zwierzyniec;)
OdpowiedzUsuńUdanej niedzieli.
My kupujemy ziarno, nie mamy prawdziwego gospodarstwa i nasz drób bazuje na odpadach kulinarnych naszych i zabieranych zlewek z pobliskiego przedszkola, więc nie kosztuje nas dużo utrzymanie ich.
UsuńPięknie opisujesz ten swój inwentarz, ktoś by pomyślał co tam przecież to tylko drób. Czytając Twoją historię mam wrażenia jakbyś pisała swoich przyjaciołach lub rodzinie. Dobrze, że kogutek pozostał a na lisa musisz znaleźć sposób. :) pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Jedzenie zwierząt jest rzeczą normalną ale sposób w jaki się do nich podchodzi jest sprawą najważniejszą.
UsuńMasz miłą ptasią rodzinkę :)) Ja też kiedyś miałam taki zwierzyniec, choć sam kogut niemiło mi się kojarzy, bo mnie zaatakował, jak byłam dzieckiem...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cie
Koguty potrafią być wredne. Właśnie sama zastanawiam się czy nie sprowadzić na podwórze koguta z agresywnej rasy i może on poradzi sobie z intruzami?
UsuńNIe wysiadywałaś?? "))
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiałam trochę co bedzie u Ciebie w kwestii kurek.
Mam nadzieję, że stadko się rozbuduje i będzie tak samo "swoje" jak poprzednie.
To ostatnie zdjęcie - cudne ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki :)
UsuńNo nie wysiadywałam, błąd! Tak to odziedziczył by moje geny i poradziłby sobie z lisami :)))))
Jesteś super Gospodynią!!!!
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszeć ,ale niestety daleko mi do tego :)))
UsuńMyślę, że nadajesz się do życia na wsi, gdyż Twoje opowieści podwórkowe są takie naturalne, przepełnione ogromną wrażliwością i troską o cały ten zwierzyniec. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTroska o zwierzęta wyklucza klasyczne życie na wsi :)
UsuńKiedyś rzeczywiście tak było. Zwierzęta służyły do pracy lub jako pokarm, i ostatnie co gospodarzowi wpadłoby do głowy- to przyjaźń z nimi. Sądzę, że zaczyna to się zmieniać. Dużo "miastowych"emigruje na wieś i tworzą oni nowe relacje między ludźmi a gospodarskimi zwierzętami. I to jest fantastyczne! W tym kontekście jesteś nie tylko świetną gospodynią, ale i prekursorką nowego Wiejskiego Życia;)
UsuńNo to Arka odżyła wrócił drób i dobrze bo wieś bez inwentarza to nie wieś a nie wszystko trzeba zjadać.Mój wujek hoduje kury a potem sprzedaje na targu za dużą kase a sam woli kupic w supermarkecie:)bo za to co dostanie ma 4 sklepowe:)echNa pewno zwierzyniec zajmuje czas ale jeśli to chce sie robić to lepsze niż siedzenie bezmyślnie przed tv i oglądanie wkółko tego samego:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem twojego wuja, my też rzadko zjadamy nasz drób, jakoś tak... nie umiemy.
UsuńWspaniała gromadka! Mieszkając jeszcze na Mazurach lubiłam obserwować kury, gęsi... Tych drugich zbytnio nie kochałam, bo każde wakacje miałam przez nie zrujnowane (trzeba było je paść na łące i pilnować, żeby w szkodę sąsiadowi nie weszły).Koguty u nas zbyt długo się nie utrzymywały, każdego doprowadziłam do szaleństwa, także musiał biedak wylądować przedwcześnie w rosole...
OdpowiedzUsuńFajnie jest obserwować ich życie, tak fajnie dostosowują się do tego co im oferujemy :)
UsuńKiedyś miałem kaczuszki i kurki, ale dziś, to tylko miłe wspomnienie z dzieciństwa. Popieram Basię: jesteś super gospodynią! :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie! :) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńWhat a cute little hen, Agatek. Or is it a rooster? Either way, it's a cutie. Susan
OdpowiedzUsuńWe have hens for eggs mainly. The cock is one to adorate his ladies.
UsuńCudownie :) Cuuudoooooownie :) Niech gdaczą i kwaczą jak najwięcej :)
OdpowiedzUsuńO tusz to :)
UsuńŁadna gromadka! Miło się czyta Twoje opowieści, widać że wkładasz we wszystko dużo serca.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za odwiedziny i serdecznie pozdrawiam.
I ja dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. Pozdrawiam :)
UsuńNiech nowy nabytek dobrze się chowa.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńJa posiadam tylko kury:)
OdpowiedzUsuń:))))) My też tak bysmy mieli gdyby nie moja miłość do kaczek :)
Usuńzawsze czekam na doniesienia i wieści ze "zwierzyńca"- fajnie się czyta! serdeczności
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo miło :)))) Buziaki
UsuńCieszę się, że nikt nie skończył w rosole:D Nie wiem, czy to by było zwieńczenie historii rozbitków, bo jednak zawsze natura w końcu zwycięża, a tak jest pełna symbioza:)) Ściskam Cię mocno i trzymam kciuki za żywotność inwentarza:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Moc uścisków :D
UsuńCały czas myślę o kurach, w sensie żeby je mieć oczywiście. Ale mam też znajomą lisicę , która nocami odwiedza nasze podwórko bez krępacji. I z powodu tego właśnie tych kur jeszcze nie ma. Ale jak zbudujemy już wszystko dla kóz, to potem powstanie porządnie zabezpieczony kurnik. I jajka będą swoje wreszcie...
OdpowiedzUsuńBardzo mi szkoda kogutka i Bienia - ależ mieli traumę.
Serdeczności ślę ;)
Witaj :)
UsuńOni przynajmniej przeżyli :) Ogólnie to kury się na noc zamyka, więc jeśli tylko lisiczka przychodzi nocą to nie widzę problemu. :)))
Wspaniale że Twoja gromadka powiększyła się :)) To zwierzątka stadne i na swój sposób są szczęśliwe żyjąc stadzie wśród swoich ziomków. Poza tym każdy powinien żyć w rodzinie więc kogutek i Bienio teraz też mają adoptowaną rodzinkę :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Masz wspaniałą gromadę, ale podziwiam Ciebie, że świetnie dajesz sobie z tym wszystkim radę.
OdpowiedzUsuń