środa, 30 lipca 2014

Z nutą egzotycznego trelu, cz. 2

Jak się tak teraz zastanawiam przywołując te wszystkie obrazy z pamięci, dochodzę do zaskakującego dla mnie wniosku, że wszystkie zwierzęta tamtego okresu, które ze mną zamieszkały pojawiły się w moim życiu z przypadku bądź z tzw. ,,potrzeby serca" ofiarowania nowego domu, nowego opiekuna.
Wydarte egzotyczne zwierzęta ze swego naturalnego środowiska nie mają żadnych szans na przetrwanie, dopiero urodzone w niewoli dzieci widzą pewne ,,światełko w tunelu" ale muszą mieć szczęście jak my wszyscy na tym świecie, aby osiąść gdzieś szczęśliwie już na początku bądź po długiej, ciężkiej tułaczce, nie wiedząc zupełnie o co chodzi i jakie panują zasady na tym ludzkim świecie. Że są chwilową zachcianką, kaprysem czy nieprzemyślanym prezentem... jakie to okrutne, kiedy nam ludziom zdarza się być czyjąś zabawką, czyimś kaprysem jedynie... i tak właśnie postrzegam wszystkie zwierzęta, szczególnie te egzotyczne, które same się tutaj do nas nie pchały. I to  przeświadczenie  zapoczątkowało mój skromny zbiór, jakby to tak określić, przeróżnych stworzeń pojawiających się niespodziewanie i z przypadku w moim życiu i w moim domu.


 I wszystkim starałam się zapewnić godne życie bądź znaleźć im bezpieczne schronienie na resztę swoich dni u osób godnych zaufania i odpowiedzialnych. Tak było w przypadku papużki, która zamieszkała z nami, ale ze względu na to, że Filutek zaczął podłapywać od niej dźwięki i znacznie udoskonalił swój czysty trel kanarkowy i z obawy, że nowe dźwięki, które muszą być dla niego czymś fantastycznym i urzekającym mogą znacznie wpłynąć na jego śpiew, powędrowała do mojej serdecznej przyjaciółki.
Przeprowadziłam się tutaj, do wielkiego domu usychając z tęsknoty za światem, próbując odnaleźć się w tym molochu, który kojarzył mi się tylko z przeogromną przestrzenią do sprzątania i pewnego dnia, stojąc na środku 40-paro metrowego salonu, patrząc jak dziecko na łóżeczku śpi, poczułam ogromną potrzebę wypełnienia tego domu, makabrycznie cichego domu, jaki mi się zdawał po mieszkaniu w bloku, w którym coś gdzieś huczało, brzęczało, stukało, słowem tętniło życiem, zapomnianym już ptasim głosem i ich samą w sobie radosną osobowością. Jak to ja, zaczęłam to rozważać. Mimo doświadczenia w opiece musiałam mieć pewność, że jestem gotowa na sprawowanie opieki nad nowym zwierzęciem. Kilkakrotnie nawet wstąpiłam do przypadkowo spotkanych sklepów zoologicznych i wpatrywałam się w ptaszki, oglądałam nowy, nieznany mi asortyment dla nich. Przez te kilka lat ogromnie się wzbogacił a przede wszystkim zmienił.  Przejrzałam ogłoszenia w necie. Sama umieściłam ogłoszenie o zaopiekowaniu się.  Ale to wszystko było takie jakieś zamglone, czułam, że zawisło nieruchomo w jakimś oczekiwaniu? Na co? Na kogo?
I pewnego dnia napisała do mnie pewna osoba, hodująca papugi Nimfy, że ma do oddania parkę papużek falistych i szuka im odpowiedniego domu, bo są to ptaszki po przejściach. Jest ich kolejnym opiekunem i szuka im prawdziwego domu, w którym spędzą resztę dni, a są już w pewnym wieku. Pojechałam, poznałyśmy się i zabrałam parę papużek ze sobą. Obie niebieskie, parka ale opiekunka zasygnalizowała, że może być jakieś bliskie pokrewieństwo między nimi ze względu na brak, typowych zachowań. Natomiast opowiedziała mi ich historię. Ktoś znalazł je na swojej posesji. Samiczka była nielotna, nie wiadomo z jakiego powodu, ale ze względu na tę dysfunkcję dość szybko została schwytana. Samiec, latający i jak najbardziej zdrowy, dał się sam złapać, widać było jego ogromne przywiązanie do samiczki i oddanie w czułościach iskania jej piórek czy muskania jej dziobka. Mógł uciec, odlecieć a nie zrobił tego, pozostał przy niej. 
Parkę przyniesiono do niej jako osoby posiadającej już papugi, ale że hodowla Nimf nie współgrała z hodowlą papużek falistych ich pobyt okazał się znów przejściowym jedynie. Przyjęłam ich imiona, co czynię zawsze, to coś co mają, co jest ich. I tak zamieszkały z nami Pufcia i Damek. Dom ożył. Te dwa, szczebioczące ze sobą ptaszki wypełniły go po brzegi, w dodatku  jak  Damek zaczynał ,,trelować". Omawiały wszystko ze sobą. Byliśmy z mężem zafascynowani jak w pierwsze dni ich mieszkania tutaj, wyraźnie było widać, że rozmawiają ze sobą, komentując nowe otoczenie: miejsce, rozmieszczenie przedmiotów, dobiegające odgłosy i zapewne nas. Czuło się to wręcz patrząc na nich. Mąż, który do tej pory nie miał żadnych kontaktów z ptakami siadał na wersalce i je obserwował z wielkim zainteresowaniem. Dla mnie rozpoczęły się piękne poranki, kiedy schodziłam do salonu... i już nie byłam sama. Ćwierkole witały mnie nim otworzyłam drzwi a słyszałam je już ze schodów. Z ogromną przyjemnością patrzyłam na ich poranną toaletę i tę zagadkową więź okazywaną sobie nawzajem ale przede wszystkim przez samca na każdym kroku.
Kiedy latał widać było, że ląduje tam skąd będzie miał doskonały widok na klatkę i na siedzącą w niej Pufcię, a ta nie spuszczała z niego oka, nawet podczas latania, były ze sobą w ciągłym kontakcie dźwiękowym.   Jakby Damek opowiadał jej co widzi.  Pufcia pewnie przez swoją nielotność  była mniej ufna i więcej płochliwa. Nie narzucałam się jej, dostosowując się do jej wizji naszych relacji. Najważniejsze dla mnie było aby oboje czuli się bezpiecznie i szczęśliwie. Damek dość szybko mnie zaakceptował i potrafił niespodziewanie pewnie i dla siebie samego usiąść na mojej głowie.
Pewnego razu podczas swoich radosnych lotów mąż go wystraszył. Damek usiadł na jego głowie a mąż zaskoczony tym zajściem bezwiednie krzykną. Rzeczywiście należy to do dość rzadkich doświadczeń jakie ma okazje mieć człowiek. W każdym razie, Damek stał się bardziej uważny na to gdzie bądź na czym decyduje się lądować. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że  była to najprawdopodobniej matka z synem. Nie mam dokładnie pewności ani doświadczeń na tym polu są to jedynie moje przypuszczenia, bo prócz ogromnej dawki czułości nigdy nie posunęli się do czegoś więcej co też zauważyła poprzednia ich opiekunka, dając wręcz Damkowi - sztuczną towarzyszkę życia, do której już podchodził inaczej. Ja poszłam dalej a mianowicie sprowadziłam do domu żywą partnerkę, mając nadzieję, że życie erotyczne Damka nabierze bardziej realnych kształtów. Pojawiła się u nas zielona papużka falista. 
Tym razem zakup był zupełnie spontaniczny, chociaż na pewno ważne było to, że  przypominała mi Karolcie. Nie wiem czy to różnorodna dieta jaką każde zwierzę otrzymuje w tym domu, czy przestrzeń, czy czas,
potrzebny do wykurowania się, ale Pufcia zaczęła latać. Rzadko to czyniła, ale dawałam jej ku temu sposobność uważając, że sama wie najlepiej. W każdym razie, kiedy po raz pierwszy pofrunęła mało mnie o zawał serca nie przyprawiła, gdyż myślałam, że coś ją spłoszyło i zaraz sobie jakąś krzywdę zrobi na tej twardej podłodze i rzuciwszy wszystko, pognałam jej na ratunek, a ona dumnie przefrunęła pod sufitem i dość sprawnie wylądowała na karniszu, pomagając sobie z lekka dziobkiem co by się z niego nie ześlizgnąć. Nie omieszkałam donieść tej radosnej wieści poprzedniej opiekunce, z którą przez długi czas miałam kontakt netowy. Moje dzieciaczki były zaskoczone kontaktem z ptaszkami, do których można było tak blisko podejść i popatrzeć na nie. Do tej pory miały tylko kontakt z żyjącymi na wolności. Te, mogły  podglądać jak się czyszczą, rozprostowują skrzydła podczas toalet, jedzą, siedzą na żerdkach czy latają. Nawet dorastający syn był nimi bardzo podekscytowany. Wiele o nich rozmawialiśmy, wyszukiwaliśmy informacji w necie na temat wzbogacenia ich diety i innych bardzo przydatnych informacji. A przyjazne forum papuzie wielokrotnie przyszło mi z pomocą, podczas wielokrotnych moich wątpliwości czy niepokojów o stan zdrowia moich podopiecznych. Misiek mógł je karmić pod moim okiem. Razem czyściliśmy poidełka i całą klatkę. Chciałam aby czuł się współodpowiedzialny za opiekę nad nimi, mimo, że głównym opiekunem wszystkich zwierząt jakie są w domu, jestem ja. 




6 komentarzy:

  1. Dubel:
    Piękna historia. Jedni wyszukują antyki a inni wyszukują zwierzęta w potrzebie :)

    OdpowiedzUsuń

  2. Już jestem i powoli nadrabiam zaległości. Jak poznaje Twoje kolejne wpisy, to tak jak napisała wcześniej Basia, "czyta się je jak najlepszą książkę" i trudno się z nią nie zgodzić. Lekkość z jaką piszesz i to w jak niezwykły sposób odsłaniasz tę codzienność sprawia, że z niecierpliwością czeka się na kolejnego posta. Papużki cudne. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. przez 15 lat hodowałam ptaki egzotyczne ale jakoś ten rozdział już został zamknięty 2 lata temu.A papuzki sliczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szmat czasu, u mnie przerwa była właśnie z naście lat... i znów zatęskniłam :)

      Usuń
  4. mieć prywatne trele w salonie . fajnie .Tylko te koty....

    OdpowiedzUsuń