Lato na wsi
kojarzy nam się przeróżnie, z łąkami, pastwiskami, na których pasą się
krówki, koniki... nie umiem sobie przypomnieć z dzieciństwa pasących się
kóz czy baranów. Tam gdzie ja bywałam, były przede wszystkim krowy,
nawet koni było mało.
Kojarzy nam się ze złocistymi łanami dojrzewających zbóż w słońcu...obecnie to przede wszystkim polami kukurydzy. A w tych łanach zbóż chabry, rumianki... chociaż po wnikliwej, otrzymanej nauce od osoby znającej się na roślinach polnych, okazuje się, że jest parę roślin łudząco podobnych do rumianka i ten rumianek wcale nie musi nim być. I oczywiście na brzegach łanów niebieściutka cykoria podróżnik, zwana potocznie polną lub dziką cykorią. W każdym razie tak mniej więcej roztacza się wizja przeciętnego mieszczucha, kiedy zapyta się go o wyobrażenia wsi latem.
Przeciętny mieszczuch wybierając się w okolicę wsi, zakłada, że spędzi na niej miło czas, spacerując, czy leżąc na kocyku, leżaczku na pięknej, pachnącej łące i będzie się relaksował patrząc na błękitne niebo z płynącymi leniwie białymi obłoczkami, wsłuchując się w śpiew skowronka, świerszczy i może nawet kumkanie żabek... tak, jak najbardziej, potwierdzam. Ale jeśli będzie miał szczęście. Obecnie to czas hurgotu maszyn na polach, ,,grających," pił w gospodarstwach, gdyż jest to czas napraw i realizowanie nowych planów podwórkowych. I mylne również może się okazać przeświadczenie, że w niedzielę ludzie na wsi spędzają dzionek w zaciszu i spokoju świątecznego dnia. Odkąd pogoda płata figle to dla ratowania zbiorów maszynami wyjeżdża się i w niedzielę co by zdążyć przed kolejnymi opadami deszczu. Ale to co mnie osobiście zaskoczyło pierwszego lata, to cudowna letnia woń świeżutkich oborników z obór. Doprowadzało mnie to do szewskiej pasji, kiedy to chciałam zrobić grilla na tarasie czy po prostu zjeść obiad na świeżym powietrzu w niedzielne popołudnie a tu w piąteczek albo w sobotni dzionek sąsiad fruuuu porządki w oborze zarządził i mimo posiadania aż 4 krów, zapach rozchodził się po okolicy niewiarygodnie ostry i niekoniecznie kwiatowy a przynajmniej wiaterek- psotniczek przedmuchujący w moją stronę uciążliwą woń. Ileż to razy nasze posiłkowe plany musiały być zweryfikowane do czterech ścian ze szczelnie zamkniętymi oknami. No cóż... W końcu te wprawiające o zachwyt piękne zboża muszą na czymś rosnąć... te piękne pastwiska ze stadami zwierząt nie tylko mają piękną głowę ale i zadek... o tym przeciętny mieszczuch zapomina często. Lub tak jak mnie, wzbogacanie kompostem naturalnym pola, jako jedyny czas charakterystycznego zapaszku, kojarzyło się w sezonie wczesno wiosnennym lub późno jesiennym. A tu niespodzianka. Kompościk jak każdy inny musi mieć czas na przetworzenie się, odleżeć swoje, przetrawić się.
Co by nie było to wszystkie zwierzątka mieszkające w oborze swe potrzeby fizjologiczne załatwiają każdego dnia. I sprzątać co pewien czas trzeba w oborze czy to się komuś podoba czy też nie. Ale przecież wiem o tym! Rok rocznie spędzając wakacje u rodzinki na wsi
widziałam całą procedurę porządkową a mimo to... a może tamten mniej
śmierdział?
Tak więc w lecie z tym piknikiem na wiejskim łonie natury trzeba uważać, aby dobrze wybrać nie tylko miejsce ale i czas.
Przyznać muszę z jakąś jednak chochlikową radością i dumą, że odkąd pojawiła się panna Melcia, ten letni, wiejski zapaszek mniej mi przeszkadza za pewne dlatego, że sama dołączyłam do produkujących ten piękny, charakterystyczny smrodek, każdej wsi polskiej. Aczkolwiek z przekąsem muszę dodać, że Melciowa produkcja nie ma tak dalekosiężnego rażenia jak krowia. Na końskej się nie znam. Za każdym razem, kiedy sprzątamy jej szopkę a robimy to przynajmniej raz w miesiącu to z powodu wspomnianej woni, powracają do mnie wspomnienia z dzieciństwa spędzonego na wsi i ta praca staje się naprawdę przyjemną dla mnie.
W ogóle sąsiedztwo z krówkami bardzo mi odpowiada. Szczególnie późną wiosną, po przerwie zimowej sprawia mi ogromną radość gdy je słyszę, a o poranku nasłuchuję charakterystyczne- go dźwięku łańcuchów, kiedy prowadzone są na pole przy mojej posesji. Wieczorne muczenie dobiegające z pola z czasem, tak bliżej jesieni zaczyna irytować, działa jak niechciany budzik, ale z wiosną znów je wypatruję. Często podchodzę do którejś wracając do domu i głaszczę po tej aksamitnej skórze. Zupełnie inna od mojej Melci. Zapach zwierząt też jest inny. Ale oba mi odpowiadają, co jest ważne będąc alergikiem. Szczególnie polubiłam tę czarno-białą krówkę, co nawet widać ze zdjęć, obfotografowana w różnych pozach, ponieważ takie właśnie, sama prowadzałam z pola, każdego dnia wakacji. Mimo całodziennego wspólnego spędzania czasu, właśnie podczas chodzenia po krowy na pole i powrotu z nimi, przychodziły do głowy najfajniejsze pomysły albo dowcipy. Przywołują wspomnienia babci ( szczególnie, że tego roku odeszła), która zawsze stała na drodze i patrzyła jaką to krowę dostałam i wielokrotnie ręką groziła memu kuzynowi, że dał mi za mało łagodną, a jak widziała mnie z dwiema to już ... cho cho... działo się na podwórku ;). Więc i ten zapach, który jest nieodzowną częścią każdego zwierzęcia i krowy też, jest do zniesienia, kiedy niesie za sobą tak dużą dawkę pozytywnych wspomnień.
W ogóle sąsiedztwo z krówkami bardzo mi odpowiada. Szczególnie późną wiosną, po przerwie zimowej sprawia mi ogromną radość gdy je słyszę, a o poranku nasłuchuję charakterystyczne- go dźwięku łańcuchów, kiedy prowadzone są na pole przy mojej posesji. Wieczorne muczenie dobiegające z pola z czasem, tak bliżej jesieni zaczyna irytować, działa jak niechciany budzik, ale z wiosną znów je wypatruję. Często podchodzę do którejś wracając do domu i głaszczę po tej aksamitnej skórze. Zupełnie inna od mojej Melci. Zapach zwierząt też jest inny. Ale oba mi odpowiadają, co jest ważne będąc alergikiem. Szczególnie polubiłam tę czarno-białą krówkę, co nawet widać ze zdjęć, obfotografowana w różnych pozach, ponieważ takie właśnie, sama prowadzałam z pola, każdego dnia wakacji. Mimo całodziennego wspólnego spędzania czasu, właśnie podczas chodzenia po krowy na pole i powrotu z nimi, przychodziły do głowy najfajniejsze pomysły albo dowcipy. Przywołują wspomnienia babci ( szczególnie, że tego roku odeszła), która zawsze stała na drodze i patrzyła jaką to krowę dostałam i wielokrotnie ręką groziła memu kuzynowi, że dał mi za mało łagodną, a jak widziała mnie z dwiema to już ... cho cho... działo się na podwórku ;). Więc i ten zapach, który jest nieodzowną częścią każdego zwierzęcia i krowy też, jest do zniesienia, kiedy niesie za sobą tak dużą dawkę pozytywnych wspomnień.
Lato kojarzy mi się jeszcze z bocianami na polach. Śliczne krowy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń- Czytelnik
O tak, na pewno... :))) I ja pozdrawiam
UsuńŚwietnie oddałaś klimat miejsca i czasu, tak dobrze się to czyta. Co do krówek to też miałam taki wakacyjny obowiązek i nie za bardzo go lubiłam, bo trochę się ich bałam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMonika
A co do bocianów to mogłam obserwować ich życie od dziecka Ich gniazdo znajdowało się w pobliżu naszego domu.
Dziękuję :)))
UsuńI rzeczywiście boćka śmiecą? Tak kiedyś słyszałam...
Wiejski powiew lata... baardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńWitam :) Dziękuję za odwiedziny :)))
Usuńdzisiaj wieś wygląda zupełnie inaczej ...mieszkam na wsi od zawsze,jak byłam dzieckiem były na wsi krowy ,konie ,barany ,świnki,kozy rzadko ...w każdym niemalże gospodarstwie były kury ,kaczki,gęsi ,indyki ,perliczki ,teraz w całej wsi nie ma ani jednej krowy ,konia ,nie wspomnę o baranach ,w 2 gospodarstwach są kozy ,kury to też nieliczni trzymają -przecież gówien wszędzie pełno ...ech ,dziwne czasy ...rozpisałam się :) pozdrowionka :)))
OdpowiedzUsuńO tak, wieś zmienia się ogromnie i muszę przyznać, że smutkiem, że właśnie na niekorzyść. Z przykrością zawsze patrzę na niewykorzystane murowane budynki gospodarcze i puste podwórza... dla mnie to marnotrawstwo posesji. ,,Po co coś hodować, nie opłaca się lepiej pójść do sklepu i kupić". Kiedy tu się sprowadziliśmy to sąsiad rdzenny gospodarz wiejski, ubijał kury na zimę bo uważał, że nie przezimują. Nas obserwował, podpytywał męża jak się mają, jak zimują? I zaczął je zimować. No przecież to my od niego powinniśmy się uczyć a nie na odwrót. My miastowi przecież :) Kozę też sprowadziliśmy pierwsi... obserwował, obserwował, poprzerabiał szopki i też teraz ma :)
OdpowiedzUsuńW każdym artykule można się czegoś ciekawego dowiedzieć. Cykorię podróżnika często widuję i już będę znać jej nazwę :))))
OdpowiedzUsuńA w mojej wsi nie ma krów ale mam kupę obornika z importu . Super rzecz.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra rzecz :)))
Usuń