sobota, 21 czerwca 2014

W zgodzie z naturą

Właśnie pada. Delikatnie mówiąc bo leje jak z cebra o wielgaśnych dziurach. Wsłuchując się w szum spadającej wody zaczęłam się zastanawiać nad początkami oswajania się z tym miejscem, które może kiedyś stanie się ,,moim kawałkiem nieba"? Pompa wody lunęła, nawet zagrzmiało i jak za ciachnięciem noża ustało przejaśniając się z lekka aby za chwilę znów na nowo lunąć. To chyba jakaś zabawa sąsiadów z chmurami? Co który wyjdzie do warzywnika czy na podwórze to zaczyna lać znienacka i wygania ich do domu. Śmiesznie nawet wygląda taki szybko uciekający dorosły człowiek. Może to im się podoba, z wysokości chmury to pewnie zabawniej wygląda - uciekająca mrówka. Schowają się to przestaje i ta zabawa trwa już z dwie godziny.  Teraz słyszę, że coś sąsiad piłuje i pewnie zaraz znów lunie... Nie będę przytaczała wymiany zdań między sąsiadami jaka dociera do mnie przez otwarte drzwi balkonowe bo bogactwo słownikowe znacznie gryzło by się z moim zamysłem klimatu blogowego. Wygląda słońce, ciekawe na jak długo? Rozśpiewały się ptaki, a jest ich wiele... tak, one były tu dużo przede mną, przed nami. To ich ziemia, ich niebo i ich teren, ja jestem tutaj gościem, mam nadzieję, że nie intruzem czy wrogiem... I to jest mój cel odkąd tu przybyłam - nie niszczyć, nie ingerować. Wybierać półśrodki, iść na kompromis. 


Zaczęłam od spacerowania po ogrodzonym zarośniętym polu. Wsłuchując się w koncerty świerszczy i zastanawiając się ,,co tutaj robię? " Próbowałam ogarnąć ten teren swoim miejskim umysłem. Jak by na to wszystko nie spojrzeć było to przerażające jako wizja życia na co dzień. Dobrze, że na ten czas zapomniałam o kleszczach przyglądających mi się ze szczerym uwielbieniem i wielkim apetytem. Za to jako miejsce weekendowych wypadów było fajne i jak najbardziej kuszące dla każdego ,,blokera" Przestrzeń, zieleń, pustkowie, cisza, spokój, odgłosy przyrody... nacieszyć wszystkie możliwe zmysły i wio na powrót do miasta, a tu gucio! Figa z makiem - sielski raj na co dzień dla alergika na zapachy :)
Snułam się niczym polna Nimfa przyglądając się dzikim roślinom, przycupnięta w kępie traw wypatrywałam koników polnych i słuchałam koncertów świerszczy lub obserwowałam z bezpiecznej odległości wygrzewające się na kamieniach malutkie jaszczurki, bądź leżąc w trawie patrzyłam na płynące białe obłoczki po pięknym, niebieściutkim niebie. Kto wtedy myślałby o kleszczach leżąc czy przedzierając się przez półmetrowe trawsko i inne chwaściory. I wiecie, że żadnego ,,nie złowiłam"? Być może tyle we mnie jadu się jątrzyło i negatywnej energii, że co żyw wszystko omijało mnie wielkim łukiem a sprawa konsumcji bagatela mej osoby zdawała się nierealną. Ma to też i swoje plusy jak by się przez chwilę nad tym zastanowić :)
Gdzieś w oddali zapiał kogut, zamuczała krowa i tylko ptasie śpiewy zagłuszane pojedynczym szczeknięciem znudzonego psa sąsiadów. Zapomniałabym o skrzekliwych bażantach z nagła podrywających się do lotu. 
W takiej o to scenerii z mary sennej zaczęła tworzyć się jakaś zamglona wizja pierwszych prac działkowo-ogrodowych oraz  rabat i nasadzeń.
Wszyscy radzili nam aby przeorać cały ten teren, usunąć małe zagajniki brzóz, olch i wierzb, teren obsadzić ,,ładnymi iglakam i zasiać trawę" Może mieli rację? Wiele razy w chwilach zwątpienia, rozczarowania czy ogrodowej porażki żałowałam, że ich nie posłuchałam, ale dziś wiem, że trawnik w sąsiedztwie dzikich łąk nie miałby szans się uchować, to po prostu nierealne. Samosiejkowe zagajniki przerzedziliśmy bądź same się wyeliminowały w myśl zasady - silniejszego i pozwoliliśmy im rosnąć. I wiecie co? Cieszę się z tej decyzji. Na podmokły teren jaki mam to właśnie olchy, wierzby i brzozy są idealne. Smukłość i biel kory brzozowej bardzo mi się podoba, pozostałe osuszają teren i dają cień niższej roślinności. W pierwszych latach bytności tutaj od wczesnej do późnej wiosny mogłam kajaczkiem pływać po działce, lub rozkręcić biznes z uprawą ryżu. Dziś, drzewa samosiejkowe porosły i nie mam terenu zalewowego. Syn Krzychu dosadził jeszcze do kompletu dęby pospolite i czerwonolistne.
Sama mam sentyment do pewnej olchy, która teraz ma z 5 metrów, trudno oszacować. Rośnie na wprost kuchennego okna w pierwszym planie widokowym, drzewo mało efektowne, ale ja zawsze na jego widok się uśmiecham. Było takim cienkim witkiem kołyszącym się na wietrze, rosnącym przy słupie z pierwszego prowizorycznego ogrodzenia na czas budowy i próbowało utrzymać równowagę prężąc się równolegle do drewnianego kołka. Co mijałam, mówiłam do siebie, że muszę go wyrwać, ale zawsze mnie coś zajęło bardziej i pozostawiałam na zasadzie ,,potem" I tak to ,,potem" ciągnęło się z roku na rok. Aż któregoś roku ta witka zamieniła się w kij od miotły, taki grubszy i sztywniejszy.  Jeszcze wtedy miałam w planach usunięcie jej ale co spojrzałam to przypominała mi się ta ,,witka" i jakoś tak... Kolejnego roku była grubości mojej ręki i nadeszła chwila ostatecznej decyzji - wóz albo przewóz...
Za każdym razem gdy na nią patrzę widzę tę małą witkę kołyszącą się na wietrze i próbującą złapać ten nieszczęsny pion z grubym słupkiem. A teraz jest taka wielka, zerka do mnie przez okno w kuchni i uśmiecha się do mnie za każdym razem gdy spotkają się nasze spojrzenia. Na niej też siada pan Szpakowiński aby trelując, potowarzyszyć mi przy pieleniu.
A jednak wypogodziło się :) Deszczowa zabawa znudziła się chmurkom ...

8 komentarzy:

  1. Dubel:
    ma pani lekkie pióro wciągnęło mnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe spojrzenie na świat i pięknie go pani opisuje

    miłośnik przyrody

    OdpowiedzUsuń
  3. Super czyta sie jak najlepszą książkę pisz pisz pisz
    mania

    OdpowiedzUsuń
  4. okładka fantastyczna jestem pod wrażeniem czyta się jednym tchem już się wciągnęłam muszę ją mieć

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakbym tam była z Tobą Emmi:)masz talent...ja widzę wszystko co opisujesz...normalnie czarodziejka:)pozdr ania03

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dziękuje za tak miłe i serdeczne komentarze. Ogromnie mi miło, że się podoba. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Podoba się i mi ale to przecież początek dopiero. Ja niestety wycięłam pewną dziką lipkę ,którą miałam w ramach kuchennego okna. Żałuję bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami i tak bywa. Jak Ci szkoda lipy to posadź drugą w innym lepszym miejscu :)))

      Usuń