sobota, 25 sierpnia 2018

Tuż przed deszczem...

Właśnie pada deszcz... tak delikatnie i drobną kropelką, jakby spadała na ziemię rosa. Cudownie rześkie powietrze z nutą wilgoci i świeżości w zapachu. Mój świat lekko zamglony ale widzę, że ptaki nic sobie z tego nie robią i swobodnie latają. Przez chwilę obserwowałam wróbelka skaczącego po gałązkach olchy a potem przelatującego na pobliską gałązkę wierzby i po niej kontynuującego swoje skakanie. Oj przydał się ten deszcz...  Ten przyjemny deszczyk z rana przyszedł do nas wczorajszego wieczoru jako ulewa zapowiadająca nadejście burzy, która niebawem nadciągnęła hucząc i strasząc swoim rozbłyskiem. Ale przeszła bokiem. 


W nocy nadeszła kolejna, nawet prąd wyłączyłam w domu ale nie trwała długo. Za to widziałam przed snem jak błyska się hen hen na wschodzie. Niewiele co było słychać tylko widziałam srebrzyste nitki rozdzielające ciemną kotarę nieba. W takich chwilach czasami siadałam na tarasowej huśtawce ogrodowej i oglądam sobie burzę, która jest kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów ode mnie. Poranek jest bardzo miły, cichy i spokojny a deszcz wyczekiwany, ale wcale tak pięknie nie było wczorajszego popołudnia. 

Jak już wspomniałam nieraz, pozyskując swoje własne siano z koszenia trawy na działce ściśle jesteśmy związani  z opadami deszczu, dlatego wykorzystując zawodowe umiejętności męża planujemy kiedy kosimy aby zdążyło wyschnąć przed ewentualnymi opadami i tak też było tym razem. Skosiłam trawę w czwartek aby przy tych upałach wyschła do ,,piątkowo-sobotnich opadów" czyli nadchodzących w nocy lub już z wieczora. Tak też się stało. Trawa była wyschnięta już w piątkowy poranek i przed południem ze Starszym zgrabiliśmy i skrzętnie ułożyliśmy na zgrabną już kupę siana w blaszaku. Byłam bardzo zadowolona z siebie, że tak ładnie i terminowo nam to poszło. Starszy pojechał do pracy na drugą zmianę a ja zostałam z Juniorem w domu wypatrując tego zapowiedzianego deszczu bo powietrze było tak ciężkie i gorące, że z trudem w nim się już oddychało. W telewizji już trąbili o opadach deszczu w Polsce, u mnie nadal niebo było błękitne a chmury bielutkie. Co i rusz zerkałam na północ skąd nadchodzą szaro bure chmury zwiastujące opady deszczu i nic. A przecież czuło się, że nadchodzi i ja, i zwierzaki ziewające i szukające miejsca na krótką drzemkę. Taki zastój...
Korzystając z bezczynności sięgnęłam po komórkę i postanowiłam w altanie, gdzie jest przyjemny chłodek i lekki przewiew, w tych dusznych godzinach pogadać z mężem. Zaraz za progiem domu w ostatniej chwili wyminęłam ,,wycieraczkę" Reksia, który wyciągną się jak długi i chłodził na kamiennej posadzce ala patio. Czując już ten rześki powiew jaki zastanę w altanie z przyzwyczajenia rozejrzałam się po działce aby tak rzucić okiem czy wszystko jest ok i żadne zwierzę nie rozrabia. Wszystko było rozleniwione upałem, od strony północnej nadal piękne, niebieskie niebo. Jeszcze deszczu nie będzie. Przecięłam podjazd tuż przy blaszaku idąc ku zagajnikowi drzew, w którym skryta jest altana. Ptak zagwizdał, za jego głosem skierowałam wzrok ku zachodowi na pas gęsto rosnących drzew tuż za ogrodzeniem działki i zachwyciłam się mocno zielonym kolorem drzew, które na tle ciemnego nieba wyglądały tak pięknie, zdrowo i okazale. Ciśnienie skoczyło mi wyżej a serce zaczęło tłoczyć krew do mózgu kiedy dotarło do mnie co tak naprawdę widzę. Kurcze, jak, gdzie, skąd?
Dlaczego od zachodu a nie standardowo od północy? Pędem w stronę domu wołać Juniora aby szybko zszedł bo burza nadciąga. Pobiegłam po Kacpra stołującego się na końcu działki i przy okazji porządkującego nam teren przy stawie. Nim nadeszliśmy Junior pognał na wybieg po Melkę. Już miałam wprowadzać kozła jak sobie przypomniałam, że przecież kilka kur ubzdurało sobie znosić jaja w rogu boksu Kacpra i jak tam są, to zaraz on je wchodząc zgniecie. Zaczęłam wołać syna aby szybko przyszedł. Kacper zdenerwowany bo nie lubi zmian i jak wraca do swojego domku to wraca a nie zatrzymuje się w pół drogi. Najpierw jaja potem kozioł. Jumior wpadając po jaja wypłoszył kury i kaczki nie zamykając drzwi na wybieg całe towarzystwo nie wiele sobie robiąc ze zmiany pogody i naszego pośpiechu rozbiegło się po działce. One potem! Najpierw kozy... Po zainstalowaniu Kacpra w szopie polecieliśmy po rogate dziewczyny. Melka już stała i czekała, jej nie trzeba było niczego tłumaczyć. Nie lubi moknąć, nie lubi burzy... Wręcz poganiała nas mecząc dlaczego tak późno i dlaczego tak się grzebiemy? Odplątać szybko zaporę uniemożliwiającą opuszczenie pastwiska  skonstruowaną z Juniorem po ostatnim wdarciu się do warzywnika i objedzeniu mojej jabłonki, nie było łatwo. Chmura z zachodu przybliżała się coraz bardziej a już nawet ja czułam w nozdrzach wilgoć. Nawet Lucia o dziwo, grzecznie mknęła za mamą do szopki bez wykrętów bez dziecinnego uporu i przekomarzania się. Kozy zostały pozamykane w swoich szopkach... teraz drób... Junior pobiegł po ziarno i wołając ,,cip cip" prowadził całe towarzystwo ku kurnikom. Szły grzecznie i potulnie. Pierwsze pojedyncze, duże krople spadające  zmotywowały nas do większego pośpiechu. Jeszcze widno jak je zagonić do szop? Wrzucaliśmy ziarno do środka kurników i czekaliśmy aż pierwsze zrozumieją i wejdą do środka. 
Reszta słysząc dziobanie wejdzie sama. Plan prosty i nieskomplikowany ale to pobożne życzenie. Dwa kurniki, dwa wejścia, dwa upodobania kur... jedno mieszka na lewo, drugie preferuje prawą stronę. Dwa koguty, dwa haremy a ja nie wiem przecież, która kura do którego haremu należy...  aaaaaaaaaaaaaaaaaa! Po ziarno powchodziły jak ,,oko dojrzało" ale jak zorientowały się co się święci, to powychodziły, bo one tu czy tam spędzać nocki nie będą. Otwieraliśmy i zamykaliśmy te drzwi... mało mnie szlak nie trafił bo coraz mocniej zaczynało padać... Nie chciałam w burzę latać do kurnika i zamykać go, chciałam mieć to już za sobą... Ale towarzystwo nie mogło się zdecydować czy lepsze jest ziarno w tym czy w tamtym i w jakim towarzystwie będzie je jadło... zaczęłam żałować, że nie ma jednego, dużego pomieszczania bo byłoby po problemie i zaczęła się tlić myśl nad przebudową szop, kiedy Junior krzyknął abym zamykała. Starając się mijać duże krople, ciepłego deszczu pomknęliśmy do domu. Jeszcze dobrze nie zdążyłam ochłonąć, kiedy Junior zapytał się mnie po co zamykaliśmy kury skoro już przestało padać...?



Ot i taka opowieść z naszego codziennego życia nie zawsze do końca przemyślanego.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie :)


58 komentarzy:

  1. Pogoda ostatnio jest nieprzewidywalna :) U nas burczało wczoraj już od południa ale nawałnica przeszła dopiero późnym popołudniem - na szczęście szkód nie narobiło. Dziś chłodniej i pada od rana - aż trudno uwierzyć :)))
    Miłego weekendu Agatko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie napisane, tyle emocji!
    Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że się podobało, mimo mnóstwa tekstu :)

      Usuń
  3. O rany! Zmeczylam sie czytajac! Ja tak przed burza latam tylko wtedy, jak pranie na sznurach wisi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moim blogu rzadko kiedy jest mało tekstu ;)
      Znam to i dlatego u mnie pranie schnie na zadaszonym balkonie :D

      Usuń
    2. Zmeczylam sie, biegajac za toba i kurami :))))

      Usuń
    3. Aaaaaaa... bo myślałam, że padłaś przy czytaniu. Ja już piszę post dwuczęściowo, ogólnie skrót na początku aby wiadomo było o czym napisałam, zdjęcia dopowiedzą swoje i część druga - czyli reszta :)
      Nie każdy lubi czytać takie poematy i doskonale to rozumiem.

      Usuń
  4. O ja hahahaha Koniec mnie rozwalił na maksa. :D No ale i tak bywa. hehe Bardzo fajnie mi się czytało, bardzo przyjemnie. Ileż razy z madre ściągałyśmy kwiaty z balustrady, czy ze ściany, bo wielka burza się zapowiada, a tu nic. :D Choć ostatnio u nas było urwanie chmury, wtedy kwiaty latały po balkonie.

    Pewnie to wspaniałe uczucie tak sobie siąść na tarasie i obserwować burzę odbywającą się daleko od domu. Niesamowicie przyjemny post. Dziękuję. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, tak... znam, znam... :D Wtedy jest tempo :D

      Usuń
  5. u mnie wczoraj burza a dziś od rana kropi deszcz...:)

    OdpowiedzUsuń
  6. A kury nie mogą sobie na deszczu zostać i się same schować jak uznają że im za mokro. wiem, może to głupie pytanie, ale nie znam się nic, a nic.
    U nasz deszczu jak na lekarstwo, trawnik padł i nie wiem co będzie na wiosnę, bo jak mówiłam nie kosić tak nisko, to nie, za wysoka i dawaj na dywanik. Więć zdechł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo bo mogą się rozchorować, ale tym razem ja nie chciałam moknąć i latać do nich podczas ulewy czy burzy. A codziennie kury są zamykane w kurniku na noc aby nic nie przylazło i ich nie wydusiło.
      Współczuję tej suszy :/

      Usuń
  7. U mnie dzisiaj też zimno i deszczowo. Wczoraj późnym wieczorem była burza. Deszcz potrzebny, ale mógł padać też troszkę wcześniej.
    Pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy tych upałach to tego deszczu jak na lekarstwo :)

      Usuń
  8. No... zakończenie niespodziewane :))) Ale tak to już bywa z tą naszą aurą ostatnio, czasami burza i ulewa pojawia się w upalny dzień praktycznie niespodziewanie, a czasami straszy, huczy, niebo zasłania się ciemnymi chmurami... i spada tylko kilka kropel...
    U mnie po niesamowitej suszy i upałach od wczorajszego wieczoru wreszcie pada... bardzo się ciesze, chociaż wczoraj cały dzień od rana podlewałam ogród :)))
    Ściskam Agatko serdecznie, Agness <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że masz deszcz :) U mnie nadal popaduje z przerwami ale to dobrze, to czas dla roślin :)

      Usuń
  9. Nasze niebo ciężkie dziś od chmur, ale na szczęście nie było nawałnic tylko ulewy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale post z emocjami, biegałam razem z tobą :-) Nosz te kury ... :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubię czytać Twoje „opowieści z życia”. Wspaniale piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  12. Można się poczuć, jakby tę historię przeżywało się na własnej skórze. Burze w tym roku to przynajmniej u mnie dość dziwna sprawa... tyle ich było, przez całe lato huczało, ale wszystkie, poza może dwiema, omijały nas bokiem, tak że do naszej wsi nie docierały. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jest u mnie :) Ale nie narzekam bo jednak ten deszczyk co jakiś czas był i jest a w innych regionach susza i susza.
      Cieszę się, że tak właśnie odebrałeś opowieść :)

      Usuń
  13. Bardzo emocjonujący wpis Agatko, a na koniec kupa śmiechu hihi :).

    U nas wczoraj było oberwanie chmury ale akurat byłam w sklepie, chwilę zaczekałam i było już po ulewie.
    Dzisiaj zaś pada od rana ale dobrze, bo te upały były już wykańczające, a i natura trochę odżyje :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      U mnie też pada wciąż... ale to dobrze, tylko biegam pomiędzy opadami do zwierzaków :D

      Usuń
  14. Hahaha Junior najlepszy. Rozbawiło mnie to hasło o zamykaniu kurek jak już nie pada. Dobre.
    My już nie zbieramy siana, nie mamy nic poza kurami i dwoma psiakami. Mimo to doskonale pamiętam suszenie siana ze słomianym kapelusiku na głowie, który mam do dziś. Przydaje się on szczególnie wtedy jak jedziemy na jakieś dozynki :D

    OdpowiedzUsuń
  15. A u nas dziś pada od samego rana. Jest zimno, mokro i nieprzyjemnie. Tu już lato dawno się skończyło. Na ziemi pierwsze dojrzałe kasztany i żółte liście. Jesień jak nic;)
    Akcja z kurami wesoła (oczywiście teraz jak się ją czyta po fakcie), bo w trakcie domyślam się wesoło nie było;)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, teraz jest znacznie zabawniejsza :)

      Usuń
  16. I ja sobie z Tobą pobiegałam i na koniec się uśmiałam :))
    Przerażajaco zapowiadają się kolejne lata jeśli chodzi o pogodę, na pewno się nauczymy postepowania...
    Pozdrawiam.:))

    OdpowiedzUsuń
  17. Twój naturalny sposób pisania i postrzegania świata bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Czytając czuję się jakbym spotkała się z kimś bliskim. Dziękuję za te chwile.

    OdpowiedzUsuń
  18. hehe, no tak, już przestało padać :-) Buziaki :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. He, he, he, skąd ja znam takie zaganianie inwentarza? U mnie jednogatunkowo ale zaganianie podobne. :-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Świetnie napisane :D Pozdrawiam!
    wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  21. Swoich kur teraz nie mam ale u mamy sa i to zaganianie ich to mordęga istna ,one strasznie niekumate hehe.

    OdpowiedzUsuń
  22. Świetny post,ale się uśmiałam na końcu tekstu. Burzę,równiez lubię ogladać,kiedy jest jeszcze daleko. Pogoda w tym roku jest kapryśna, u mnie nadal sucho i roślinki są mizerne bo mam dosyć podlewania.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że podobał się a pogoda rzeczywiście w tym roku niesamowicie gorąca :)

      Usuń
  23. Nas w drodze do Częstochowy chwyciła taka ulewa, że szok. Dawno nie byłam świadkiem tak dużej ściany deszczu. Ciekawie macie z tymi kurkami i z kozami. Biedny Kacper musiał ustąpić pierwszeństwa kurzym jajom. Ale przynajmniej nie mieliście przymusowej jajecznicy. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  24. Przeglądając swojego bloga, zauważyłem, że mimo braku aktywności co jakiś czas do mnie zaglądasz, bardzo mi miło i dziękuję;) Pozdrawiam serdecznie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mino twojej nie aktywności zaglądam sobie do Ciebie i czytam, ale mam nadzieję, że doczekam się kontynuacji bloga :D I ja Cię pozdrawiam :D

      Usuń

  25. U nas też deszczowo jest. Hihi, śpiące foto najlepsze "wy sobie koście, kury zamykajcie, a ja pośpię i później jeszcze mnie nakarmicie":D

    Buziaki!:))

    OdpowiedzUsuń
  26. Agatko, miło się czyta Twoje opowieści :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  27. znam to, kiedyś jeszcze pranie było taką pierwszą potrzebą, A spróbuj zdjąć, to już na 99% przestanie padać :)
    alis niezalogowana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się :D Fajnie, że to nie tylko ja zapominam się zalogować :P

      Usuń