Opisując w blogu moje dziwne gospodarstwo i jeszcze dziwniejszy ogród, stwierdziłam, że nie może zabraknąć opowieści o tej równie dziwnej rabacie, chociaż nie jest ona najdziwniejszą rabatą mojego ogrodu. Ale bardzo ją lubię, ponieważ jest jakby pomnikiem mojej miłości nie do miejsca zamieszkania ale do przyrody. Mimo mych problemów adaptacyjnych, od początku dbałam o dobro roślin, które zaczynały ze mną tutaj żyć. Sadziłam je tak, aby móc je w razie czego ze sobą zabrać.
Powstała przypadkowo i może właśnie dlatego udała nam się od razu i stała się ciekawym elementem naszej działki. Szczególnie na początku, była jak oaza koloru i kwiecia i czegoś uporządkowanego. Miło przemierzało się długaśną drogę do domu, wzdłuż tych nasadzeń, skomponowanych trochę przeze mnie i trochę przez Matkę Naturę. Każdego roku coś wkomponuje mi w tę pierwotnie zaplanowaną pod kątem roślinności rabatę a ja nie mam odwagi zmieniać jej decyzji. Choć powstały wielokrotnie bałagan w rabacie jest głównie moim udziałem, posadzenia za gęsto lub posadzenia dwóch, mocno rozrastających się roślin. Matka Natura dosadza delikatnie, subtelnie gdzieś z boczku, bądź na przodzie, tam gdzie akurat jest luka i ją stara się skromnie wypełnić.
Powstała przypadkowo i może właśnie dlatego udała nam się od razu i stała się ciekawym elementem naszej działki. Szczególnie na początku, była jak oaza koloru i kwiecia i czegoś uporządkowanego. Miło przemierzało się długaśną drogę do domu, wzdłuż tych nasadzeń, skomponowanych trochę przeze mnie i trochę przez Matkę Naturę. Każdego roku coś wkomponuje mi w tę pierwotnie zaplanowaną pod kątem roślinności rabatę a ja nie mam odwagi zmieniać jej decyzji. Choć powstały wielokrotnie bałagan w rabacie jest głównie moim udziałem, posadzenia za gęsto lub posadzenia dwóch, mocno rozrastających się roślin. Matka Natura dosadza delikatnie, subtelnie gdzieś z boczku, bądź na przodzie, tam gdzie akurat jest luka i ją stara się skromnie wypełnić.
Wspomniałam już, że nagła miłość do liliowców spowodowała, że zaczęłam je sadzić tam gdzie miałam najżyźniejszą glebę a mianowice wzdłuż wybiegu kurnikowego. I stąd nazwa rabaty. Drugim powodem wyboru tego miejsca był fakt posiadania takowego miejsca, przekopanego, wyrównanego i wypielonego, ale to tylko dlatego, że rzucona góra gruzu pod podjazd uklepała spory kawałek ziemi, który po rozłożeniu materiału twardego, pozostawił po sobie bardzo dobrą, czarną ziemię. Może i chciałam na tamten czas mieć w innym miejscu rabatę, ale tutaj po wyrównaniu grabiami sterty ziemi i wygładzeniu terenu rabata jakby sama już była. Rozchodząca się piękna woń liliowców i ich bezproblemowość pociągnęła za sobą dalsze nasadzenia aby dzięki nim przełamać z kolei brzydką woń, bądź co bądź wydostającą się z kurnika latem. Pierwotnie miały tam rosnąć niewysokie kwiaty, aby idąc wzdłuż niej cieszyć oczy kolorową rabatą przez cały rok, ale równocześnie móc widzieć co się dzieje na wybiegu, czyli podpatrywać nadal kury i kaczki. Ale w którymś momencie pojawiło się pewne kłącze winorośli, a że z nimi też mieliśmy od groma problemu, klasyczna winnica, którą staraliśmy się stworzyć totalnie nie wypaliła, więc naprędce ta jedna została posadzona na siatce kurnikowej w nadziei, że się przyjmie. I oczywiście przyjęła się, tworząc tło dla roślin posadzonych niżej, zasłaniając widok na zwierzaki i zaczynając panoszyć się wokoło... ale nie o tym teraz opowiadam. Podczas odkrywania coraz to piękniejszych roślin, które kojarzyły mi się z dzieciństwa bądź nimi właśnie były, jak gatunki rodzinnych peonii, w kurnikowej rabacie znalazły miejsce również rośliny, jak iryski, peonie, floksy...i tak kawałek po kawałeczku przeróżne rośliny zajmują teren wzdłuż siatki. A rabata rok rocznie się wydłuża. Moim zamysłem było posadzenie tam roślin bylinowych i kłączowych, jako próba stworzenia rabaty bezproblemowej i prócz małego pielenia nie wymagającej ode mnie żadnej pracy ogrodniczej. Miało się wszystko pięknie samo rozrosnąć,zachowując szacunek do sąsiada i nie włazić sobie na głowę ... Taaaaa... no może kiedyś. Na razie, rzeczywiście jest to rabata, która kwitnie od późnej wiosny do późnej jesieni, to udało się zrealizować. Reszta jest jeszcze na etapie eksperymentu ale nie poddaję się. Muszę też wymyślić trwały płotek okalający kurnikową rabatę. Ma być wdzięcznym dodatkiem, bo ja lubię rabaty z płotkami, ma określać starowince suni gdzie ma nie wchodzić. Każda próba z naturalnym płotkiem była chybiona i wytrzymywała rok góra dwa. Znów, nie chcę czegoś dużego, masywnego aby mi nie zasłaniała roślin, urocze są te zwisające na przykład liście liliowców.
Obecnie kwitną na niej oprócz liliowców ...
Nawet róża się znalazła ;) Ale o różach będzie w innej opowieści...
Dubel: Dobrze tutaj czują się liliowce :) Róża jest niesamowita
OdpowiedzUsuńMnie też zaskoczyła ;)
UsuńO gustach i guścikach nie dyskutuje się dlatego przemilczę, ale bardzo fajnie opowiadasz :) - czytelnik
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam :)
UsuńLiliowce piękne, czy te amarantowe kwiaty to floksy
OdpowiedzUsuńTak. Pewnie jeszcze gdzieś się pokażą wyraźniej, tą fotkę robiłam pod kątem kolorystycznym i ogólnie gatunkowym roślin.
UsuńMiałam już Cię nie męczyć komentarzami ale nie da się. Czytam dalej. Rabatka jest urocza i płotek aż się prosi taki przeplatany z różnych witek albo taki niziutki farmerski . Wiesz paliczki i dechy najlepiej stare .Sielsko
OdpowiedzUsuńNo no... dobry pomysł :)))
Usuń